Z Andrzejem Kulką w świat: Australia 2019, cz. 7
Początek lutego 2019
Kolejny tydzień leje jak cebra w całej prowincji Queensland, drogi wjazdowe i wyjazdowe zalane i nieprzejezdne, na szczęście tutejsze lotnisko jeszcze działa. Nasza całodzienna wyprawa na Wielką Rafę Koralową została odwołana z racji burz i wysokich fal, ale uczestnicy wycieczki, aby "osłodzić cytrynę", udają się dzisiaj katamaranem na skrócony rejs w morze, co na pewno przyniesie pewne wyobrażenie czym jest ta największa na świecie koralowcowa struktura.
W tym czasie spaceruję korytarzami nowoczesnego Akwarium w Cairns i wspominam swoją przygodę z rafą wiele, wiele lat temu. A było to 3 listopada 2003 roku...
Spełniło się marzenie z dzieciństwa; nurkowanie na najdłuższej w świecie, słynnej Wielkiej Barierze. Dzień wcześniej chodząc po mieście zbadałem teren, dochodząc do wniosku, że najlepiej prezentują się nurkowe firmy Pro Dive oraz Deep Sea Divers Den. Ponieważ ta pierwsza posiadała miejsca tylko na wielkiej łodzi mieszczącej 80 osób, wybrałem Deep Sea Divers dysponującą luksusową jednostką Sea Quest zabierającą na pokład maksimum 43 nurków.
Nocleg w hotelu Crocodile Club prawie w samym centrum miasteczka, o 8 rano podjechał mikrobus z firmy i zawiózł na przystań. Na nabrzeżu czekała już łódź i 28 pasażerów, z czego połowa miała się zająć pływaniem, opalaniem i kursem, a zaledwie czwórka doświadczonych płetwonurków postanowiła rzucić się w błękitną otchłań.
Firma brała 160 $AU za usługę, w tym transfer do portu, dwugodzinny transport na rafę, 2 nurkowania, lunch, przekąski i pełne wyposażenie, czyli; kamizelka, automat powietrzny, komputer, pasy balastowe, maska, fajka i płetwy.
Około 10:30 dotarliśmy do rafy zwanej Norman Reef, a konkretnie do miejsca zwanego Sandra's. Zakotwiczyliśmy na krawędzi płycizny i wsłuchali w słowa kapitana dotyczące konfiguracji terenu; mamy płynąć na południe wzdłuż koralowcowej ściany, a kiedy ciśnienie w butli spadnie do 120 barów, trzeba wykonać zwrot, wyjść na 8 metrów i podążać z powrotem w stronę statku. Kiedy ciśnienie spadnie z kolei do około 80 barów, trzeba wypłynąć na 5 metrów i odbyć 3-minutowy przystanek dekompresyjny...
Piękna pogoda, lekki wiatr, woda spokojna bez zdradzieckiego prądu, wszystko wygląda lekko, łatwo i przyjemnie. Wskakujemy do wody. Moim nurkowym partnerem jest rudowłosa koreańska nimfa z długoletnim doświadczeniem. Tuż po zejściu do wody podpływa do nas ogromna ryba zwana napoleońskim wargaczem. Jest zielono-niebieska, w delikatne poprzeczne pręgi, mierzy co najmniej jeden metr długości. Jej zachowanie świadczy o dużym oswojeniu z nurkami, widocznie liczy na jakiś poczęstunek. Początkujący nurkowie robią sobie zdjęcia z tą wdzięczną aktorką, a my schodzimy na samo dno, w tym miejscu piaszczyste. Płyniemy wzdłuż ściany rafy na głębokości 20-21 metrów, podziwiając barwne koralowce i egzotyczne ryby. Rafa koralowa jest tutaj piękna i bardzo ciekawa dla kogoś, kto nigdy w takim środowisku jeszcze nie przebywał. Ale dla nas, starych wygów mających za sobą Morze Czerwone, Karaiby, Galapagos, Hawaje, Yap i Palau obecne widoki nie przedstawiają nic szokującego. Po 40 minutach wychodzimy na statek i spożywamy zasłużony obfity lunch. Oddając nadmiar azotu z organizmu odpoczywamy półtorej godziny i płyniemy do kolejnego miejsca nurkowego zwanego Zatoką Żółwi (Turtle Bay).
Zatoka posiada kształt podkowy, co z pokładu wygląda obiecująco. Jest co prawda płytka - niewiele ponad 10 metrów - ale już z góry można ujrzeć wyjątkowo kolorowe bloki koralowców. Schodząc na dno przekonujemy się, że Turtle Bay jest znacznie ciekawsza niż poprzednie miejsce nurkowe. Na początek wita nas rekin białopłetwy (white tip), który znienacka pojawił się z tyłu, od prawej strony, i spokojnie przepłynął obok nas znikając w jasnoniebieskiej toni. Widocznie nic ciekawego w nas nie zauważył, i bardzo dobrze. Przejrzystość wody wynosi około 40 metrów, jej temperatura zaś aż 27 stopni Celsjusza. Zważywszy niewielką głębokość, a co za tym idzie małe zużycie powietrza z butli, mamy warunki idealne. Świat koralowców jest tutaj wyjątkowo bogaty, tak w kształty jak i w kolory.
Przepływamy przez 5-metrowy tunel, tuż za nim dostrzegając morskiego żółwia jastrzębiodziobiego (Hawksbill Turtle), których wyjątkowa obfitość w tej zatoce nadała jej obecną nazwę.
Obok korali pływają bajecznie kolorowe rybki, widać anielice, rogatnice, a w górze, blisko powierzchni, wiszą cztery duże barrakudy, łyskając ślepiami i szczerząc ostre jak szpile zęby.
Pośród koralowców kilkakrotnie dostrzegam anemony z amfiprionami pomiędzy jadowitymi czułkami. Amfipriony - małe, kolorowe rybki zwane po angielsku clowns - uodporniły się na śmiercionośny jad i zwabiają inne morskie organizmy w pobliże swojego gospodarza, który po spożyciu ofiar zawsze pozostawi okruchy pokarmu dla swoich fantastycznie ubarwionych strażników. Cóż za piękny przykład obopólnie korzystnej współpracy!
Czas pod wodą biegnie jak z bicza strzelił, wracamy do portu na zasłużoną kolację. Wybór pada na polecaną przez miejscowych restaurację Dundee's, ale ponieważ wszystkie miejsca są już zarezerwowane na co najmniej kilka godzin, zmieniamy lokal na Blue Oyster i zamawiamy... stek z kangura, krokodyla z rusztu oraz pieczeń ze strusia emu! Nazwy tych potraw okazały się ciekawsze niż same dania, gdyż mięso z kangura było zbyt twarde, struś taki sobie, ale za to krokodyl.... rozpływał się w ustach i pozostawił wspaniałe smakowe wrażenia na resztę nocy i spokojny sen.
Tekst i zdjęcia: Andrzej Kulka
Autor jest właścicielem chicagowskiego biura podróży EXOTICA TRAVEL, organizującego wycieczki z polskim przewodnikiem po całym świecie, również do Australii w lutym 2020. Bliższe informacje na stronie internetowej www.andrzejkulka.com lub pod nr tel. 773-237-7788.