Historia jest od zawsze wykorzystywana przez politykę. Mistrzem w używaniu przeszłości do swoich teraźniejszych celów jest prezydent Rosji Władymir Putin. Przypomina o tym zawsze 9 maja, kiedy od Petersburga do Władywostoku obchodzony jest Dzień Zwycięstwa.
Mianem „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej” określa się w Rosji II wojnę światową. W tym wszystkim jest jednak pewne „ale” – wojna ta rozpoczyna się nie 1 września 1939 roku, a 22 czerwca 1941 roku, w chwili ataku Niemiec na ZSRR. Rosjanie nie chcą raczej pamiętać, że wojna zaczęła się w Polsce, przede wszystkim zaś woleliby zapomnieć, że 17 września we współpracy z Hitlerem dokonali rozbioru Polski, kilka miesięcy później zaatakowali Finlandię, a w 1940 roku zajęli Litwę, Łotwę i Estonię. Wojna rozpoczynająca się od ataku III Rzeszy pozwala przedstawiać to wydarzenie jako wojnę dwóch sił, dobra i zła, nie zaś dwóch totalitaryzmów, które były do siebie całkiem podobne.
Pojęcie „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej” zostało stworzone już w 1941 roku. Stalin, dramatycznie broniąc się przed niemieckimi czołgami, postanowił odsunąć trochę komunizm w wersji „hard” i uderzyć w nuty patriotycznej. Propaganda przestawiła się na opowiadanie o „Matce Ojczyźnie” i o tym, że niemieccy najeźdźcy czyhają na ziemie Rosjan. W tym wszystkim nie bano odwoływać się do wątków bardzo niekomunistycznych, choćby zwycięskiej wojny carskiej Rosji i Napoleona w 1812 roku. Ten krok radzieckiego przywódcy przyniósł bardzo dobre skutki – udało mu się zmobilizować Rosjan do obrony komunizmu ukrytego za hasłem obrony Ojczyzny. Najlepiej oddaje to okrzyk wznoszony w czasie szturmów przez żołnierzy Armii Czerwonej: „Za rodinu! Za Stalina!”, czyli „Za Ojczyznę! Za Stalina”. Ojczyzna i szef partii komunistycznej zostali potraktowani jak dwie równie ważne sprawy.
Po wojnie te same propagandowe treści i obrazki przekazywano kolejnym pokoleniom mieszkańców Związku Radzieckiego. Najpierw w ramach kultu Stalina, który żył do 1953 roku. Potem jego następca Chruszczow próbował budować swoją legendę jako ważnego polityka, który miał duże zasługi dla zwycięstwa. Od 1964 roku ZSRR rządził Leonid Breżniew, w czasie wojny wysoki oficer polityczny na froncie. On jeszcze bardziej promował pamięć o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, nie tylko zresztą po to, by budować swój wizerunek. Zwycięstwo w wojnie z Hitlerem było momentem narodzin komunistycznego supermocarstwa, dawało „ludziom radzieckim” prestiż i status jednego z dwóch decydentów światowego porządku. Jednocześnie zaś było to wydarzenie integrujące – Związek Radziecki to w końcu państwo wielu różnych narodów, pełne różnic, z dość bierną ludnością podporządkowaną władzy. Pamiętanie o zwycięstwie, dokonanym przez ojców i dziadków, miało łączyć wszystkich obywateli ZSRR, dumnych ze swojej komunistycznej Ojczyzny.
Jak wiadomo, w grudniu 1991 roku, po kilku latach trwającego podskórnie kryzysu, Związek Radziecki rozpadł się. Dla jego mieszkańców, zwłaszcza dominujących w państwie Rosjan, była to „największa katastrofa XX wieku”. Państwo, które dyktowało warunki Stanom Zjednoczonym, wysłało człowieka w Kosmos i niosło rewolucję na wszystkie kontynenty, nagle stało się słabym krajem, mniejszym terytorialnie i kruchym gospodarczo. Dla wielu czasy młodości w ZSRR stały się „rajem” – było może skromnie, myślano, ale byliśmy ważni i jakoś się żyło. Na tych nastrojach zagrał Władymir Putin, który z początkiem XXI wieku przejął władzę od Borysa Jelcyna i „podniósł Rosję z kolan” dzięki aktywnej polityce międzynarodowej i dobrym cenom na surowce.
Wykorzystano do tego właśnie Wielką Wojnę Ojczyźnianą. Przywrócono propagandowe działania, znane z czasów głębokiego Breżniewa – defilady, wielkie filmy wojenne, hołubienie kombatantów, czerwone sztandary. Jednym z najważniejszych świąt znowu stał się Dzień Zwycięstwa, obchodzony w przeciwieństwie do Zachodu 9 maja. Doszło nawet do tego, że w pozytywnym świetle zaczęto pokazywać Stalina, jako przywódcę, który nie ugiął się pod naporem niemieckim i pokonał Hitlera. Krwawy dyktator przerodził się w „efektywnego menadżera” – człowieka, który działał w sposób zdecydowany i stworzył z Rosji światowe mocarstwo z potężnym przemysłem, armią i bronią atomową. Putin wykorzystał tym samym tęsknotę za starymi dobrymi czasami i imperium radzieckim, które zajmowało wraz z państwami podległymi sporą część świata.
Ale odniesienia do Wielkiej Wojny Ojczyźnianej w wersji 2.0 nie skończyły się tylko wewnątrz Rosji. Władymir Putin skutecznie wykorzystuje to również w polityce zagranicznej. Patrzcie, zdaje się mówić, Rosjanie to dumny i silny naród, który pokazał Hitlerowi gdzie jego miejsce – należy się nam ważne miejsce w świecie. Przy okazji przypomina o tym, że to Armia Czerwona poniosła największy wysiłek w starciu z Hitlerem, a ten przegrał tę wojnę właśnie na froncie wschodnim (nie mówi przy tym, że ZSRR nie poradziłoby sobie chociażby bez amerykańskich dostaw). W wypadku Polski podkreśla, że wyzwalając te ziemie spod okupacji niemieckiej zginęły setki tysięcy żołnierzy radzieckich. Na Ukrainie pokazał, że przypominanie o wojnie może pomagać we wspieraniu prorosyjskich separatyzmów w Doniecku czy na Krymie.
Wizja historii promowana przez Putina jest nie tylko upolityczniona, ale fałszywa – nie wspomina o cierpieniach cywilów, głupich błędach „genialnych dowódców”, wreszcie o okrucieństwie Armii Czerwonej. Jej odkłamanie będzie jednak bardzo trudne, bo odpowiada na potrzeby wielu ludzi.
Tomasz Leszkowicz