Kiedy H. Ford wprowadzał na ulice amerykańskich miast pierwsze samochody, dodawano do nich swoistego przewodnika, kogoś, kto szedł przed pojazdem i ostrzegał przechodniów, że takie coś nadchodzi. Chyba nigdy w historii znaczące odkrycia, wynalazki nie były od razu witane oklaskami. Boimy się zmian, nowości, nie dowierzamy naukowcom, nie dowierzamy wynalazcom i tym, którzy ich badania wspierają finansowo.
Nauka często przypomina wiedzę tajemną. Właściwie to nią jest. Jest niedostępna nam przeciętnym, niekształconym w danej dziedzinie. Taka cząstka Higgsa. Odkryta, czy też potwierdzona /że istnieje/ dopiero co, na naszych oczach. Wiemy, co to jest? Jakie to ma znaczenie, że jest? Nie. Ale przecież podnosiły się glosy, że CERN nas wszystkich, całą Ziemię, wpakuje do Czarnej Dziury, o której też - przyznajmy - niewiele wiemy. A CERN tylko szukał tego Higgsa. I znalazł i w Czarnej Dziurze nie jesteśmy.
Swego czasu dziennikarz, że pominę jego nazwisko, zarzucił naukowcowi, że jego badania nad szczepionką przeciwko chorobie Heinego-Medina doprowadziły do epidemii AIDS w Afryce. Każdy z nas pamięta te opowieści, że wirus AIDS pochodzi od małpy. Może to jest właśnie ten wątek... Naukowiec miał używać do wytwarzania szczepionki materiału pozyskanego od szympansów. Te szympansy miały być nosicielami wirusa, a ten wirus w organizmie człowieka miał prowadzić do powstania wirusa AIDS. Napisano w jednej gazecie, potem w drugiej, potem podchwycili to twórcy filmu dokumentalnego i... poszło w świat: AIDS od małpy. Naukowiec, Hilary Koprowski, prostował, wyjaśniał, w końcu cały zespól potwierdził jego racje, ale wielu z nas do dziś pamięta, że HIV małpy, coś tam było. Ze Koprowski pochodził z Polski, że jest twórcą pierwszej doustnej szczepionki przeciw polio, wirusowi wywołującemu chorobę Heinego-Medina - raczej nie pamiętamy. Był profesorem Thomas Jefferson University w Filadelfii, był członkiem Polskiej Akademii Nauk. W latach pięćdziesiątych XX wieku polio atakowało dzieci, także w Polsce. Profesor Koprowski pomógł zorganizować szczepienia w Polsce i liczba zachorowań spadla z 6 tysięcy rocznie do kilkuset.
Nie tak dawno baliśmy się zarazków wąglika rozsyłanych pocztą. Szczepionkę przeciwko wąglikowi opracował Leon Cienkowski zwany ojcem rosyjskiej mikrobiologii, Polak, oczywiście.
Wśród wybitnych biologów, wirusologów mamy też Justyna Karlińskiego, który zasłynął między innymi badaniami nad trądem, skuteczną walką z epidemią cholery w Turcji. Jan Danysz pracował w Instytucie Ludwika Pasteura, a prof. Rudolf Weigl jeszcze przed wojną zasłynął dzięki akcji szczepień przeciw durowi plamistemu w katolickich misjach belgijskich w Chinach. Ratował misjonarzy i tysiące Chińczyków. W 1939 roku w Abisynii brał udział w walce z epidemią duru plamistego, ale najbardziej znamy jego zasługi z lat wojny, kiedy to w Instytucie Badań nad Tyfusem Plamistym niezliczona liczba ludzi podziemia, naukowców, przedstawicieli polskiej inteligencji otrzymywała bardziej lub mniej 'lewe' papiery, dzięki którym wielu przeżyło okupację. A profesor, wynalazca pierwszej skutecznej szczepionki przeciw tyfusowi plamistemu, prekursor użycia wszy do hodowli zarazków tyfusu... nie dostał Nagrody Nobla w 1942 roku, bo sprzeciwili się Niemcy, bo nie chciał za bardzo z nimi współpracować, ani w 1948, bo tym razem komuniści zarzucali profesorowi, że zbyt zbliżył się do Niemców.
Lista Polaków biorących udział w walce z zarazami, epidemiami, wirusami atakującymi ludzi i zwierzęta jest z pewnością dłuższa. Czy dzięki temu mniej boimy się teraz szczepionek przeciwko Covid-19? Nie. I nie my jedyni. Amerykanie też nie za bardzo się do szczepionek garną. Inne nacje podobnie. Żyjemy w jakiś dziwnych czasach kompletnego upadku zaufania. Nie ufamy politykom, nie ufamy naukowcom, przywódcom duchowym, nauczycielom, lekarzom. Część z nas karmi się opowieściami rodem ze spisków, a inna część zastanawia się, skąd się to bierze. Może z niespełnionych obietnic: miało być dobrze, jest tak sobie. Miała być wolność-równość i braterstwo, a jest…
Może też coś jest nie tak z obrazem pandemii. Pamiętamy opisy z literatury. Choćby z „Dżumy” Alberta Camusa, z „Karla” Par Lagerkvista i oczywiście z „Mszy za miasto Arras” Andrzeja Szczypiorskiego. Epidemia działa się na oczach ludzi. Chorzy umierali na ulicach, pomocy udzielano w miejscach publicznych, miasto było całkowicie odcięte od świata, brakowało żywności, wiało zgrozą. „Chorzy i konający leżeli po obu stronach drogi, a tych, co już zmarli, zbierali bracia grabarscy w czarnych habitach z przeraźliwymi otworami na oczy. Postacie ich pojawiały się wszędzie, nadając miastu upiorny nastrój... Także i zdrowi naznaczeni byli piętnem śmierci. Z zapadniętymi oczyma i wynędzniali, snuli się po ulicach, wyglądając na widma...”/„Karzel” P. Lagerkvist/.
Ludzie z tych opowieści nie pytali: a znasz kogoś, kto chorował, czy umarł? Nie szukali dowodów, potwierdzeń. Nie mówili, że epidemii nie ma, wirusa nie ma, a szczepionka to tylko sposób na to, żeby nas zniewolić /sic!/. Widzieli wszystko na własne oczy. Teraz żadna telewizja nie odważy się nam pokazać, jak się na Covid umiera. Nikt specjalnie nam nie uświadamia, jak się czuje ktoś zarażony. Z jednej strony tacy jesteśmy delikatni, a z drugiej – wirtualna ta pandemia jakaś czy co?
Oby jednak udało się nam dzięki tym, którzy poddadzą się szczepionce, uzyskać odporność stadną, oby ten podły wirus przeszedł wreszcie do historii. Czyli – byśmy zdrowi byli! Nowy Rok, nowa nadzieja, jak zwykle – jest jakaś szansa, że życzenia się spełnią.
Idalia Błaszczyk
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.