----- Reklama -----

Rafal Wietoszko Insurance Agency

02 czerwca 2022

Udostępnij znajomym:

Jeśli mamy wrażenie, że z biegiem dni i z biegiem lat zmieniamy się na lepsze, to żyjemy w błędzie, albo przynajmniej w uroczej, ale jednak ułudzie. Dziwnym zrządzeniem nie wiadomo kogo i czego, pozostajemy niezmienni w swych charakterach, emocjach i relacjach z innymi. I na nic nowe „zabawki”, które ponoć też powinny nam służyć ku poprawie, bo czymże różni się człowiek przesyłający wiadomości znakami dymnymi od tego, który posługuje się w tym celu telefonem? Czy ostrzeżenie o nadciagającym niebezpieczeństwie wysłane za pomocą dymu albo za pomocą telefonu sprawi, że to zagrożenie jest w jakiś sposób inne, bo dotyczy innego czasu i innych realiów? Być może w szczegółach, ale w ogólności napadamy na siebie, zabijamy się i maltretujemy wzajemnie zawsze tak samo, albo prawie tak samo.

Ale to rzeczy i sprawy jasne jak słońce. Historia, ponoć tocząca się kołem, niczego nas nie uczy, co najwyżej przetacza się po nas owym kołem, wyrządzając często niepomierne i nieusuwalne szkody. Trochę mniej tej jasności jest w relacjach osobistej wzajemności czy intymność. Tu generalizacje są mniej spektakularne, ale przecież są i nie da się ich uniknąć. Kochamy się od wieki wieków, i mniej więcej tak samo długo się nienawidzimy – taka rzeczywistość wprawdzie skrzeczy, ale nie na wiele ten skrzek się nadaje, bo po pierwsze kompletnie go ignorujemy, a po drugie jesteśmy zadziwiająco skutecznie zakodowani na nieskończone powtarzanie błędów bez jakiegokolwiek uczenia się na nich – no może czasem minimalnie i chwilowo.

Dramaty starożytnych Greków i dramaty współczesnego człowieka są identyczne, zmienia się jedynie scena i dekoracje przedstawienia, w którym grają oni swe życiowe role - co ciekawe - ciągle, często w upiornej aktualności, pozostają klasyczne kategorie fatum i deus ex machina. Nigdy, albo prawie nigdy nie wiemy, dlaczego coś nas dotyka, albo spada na nas, jak grom z jasnego nieba.

Owa niezmienna zbieżność czy nawet identyczność zachowań, emocji i typów osobowości jest doskonale rozpoznawalna w relacjach małżeńskich, o czym nie tylko wiele dramatów, ale też komedii traktuje. Sakunosuke Oda napisał w latach dwudziestych ubiegłego wieku opowiadanie Wiwat małżeństwo – tekst o parze młodych ludzi, których łączy magia wzajemnej konieczności bycia ze sobą z wyraźnymi elementami toksyczności. Wszystko rozgrywa się w Osace, mieście niezwykłej intensywności życia kulturalnego i politycznego. Osaka to znakomite restauracje, teatry i kina, specyficzny akcent i wyjątkowa atmosfera zmieszania tego, co wysokie z tym, co niskie, bo:

„Osaka to również miasto, które przepełnione jest nie tylko życiem, ale też problemami; często kojarzone z dużym bezrobociem, z przestępczością, z yakuzą, z faktem, że mieszka tutaj duża część japońskiej populacji Koreańczyków zainichi i potomków osób z najniższej społecznej kasty, hisabetsu burakumin. W historii jej rozwoju i późniejszej utraty tytułu miasta „naj” (do 1925 roku Osaka była największym miastem kraju, to jej zawdzięczamy też rozwój japońskiego teatru czy kinematografii i szeroko pojętej mieszczańskiej kultury) można jak w soczewce zobaczyć cała Japonię. Nie tę widzianą tylko z perspektywy Tokio, niezwiązaną z wielką polityką, lecz tę lokalną, zakorzenioną w konkretnej społeczności, rozmawiającej w dialekcie, jedzącej dania, do których nie zniżyłyby się tokijskie elity” (ze wstępu, s.6).

Ten fragment znakomicie sytuuje to, co wydarza się w tekście Sakunosuke. A co się wydarza? Odwieczna sytuacja fatalnego zauroczenia. Można ją odnaleźć w utworach każdej epoki literackiej. Na czym polega? Na dramatycznym braku racjonalnego myślenia, które tak czy owak nie ma nic wspólnego uczuciami, bo z nimi wiąże się co najwyżej myślenie życzeniowe. To ono napędza ten intymny układ nieświadomą, albo nieuświadomioną, chęcią destrukcji z mocnymi elementami toksyczności.

Chōko i Ryūkichi tworzą nieomalże ikoniczny przykład pary, która - nie wiadomo, dlaczego - nie może bez siebie żyć, mino nieustannych rozstań, dramatów, zdrad, wzajemnych oskarżeń, kłamstw i niewierności, potyczek słownych i fizycznej agresji. Chōko jest w tej opowieści nieomalże aniołem, który wprawdzie czasem reaguje brutalna agresją, ale ma też ku temu powody, bo Ryūkichi nie ustaje w pogrążaniu ich obojga w uciążliwe tarapaty. Ona wypruwa z siebie wszystko, by zarobić i odłożyć trochę pieniędzy, on bez problemu wydaje je na zabawy z gejszami lub znakomite jedzenie, jest bowiem smakoszem i wie, jak używać życia, nie wie niestety, jak na to zdobyć pieniądze, a nawet jeśli wie i coś mu się uda zrobić sensownego, tak jak ich dobrze prosperująca restauracja, musi to pogrążyć w długach i problemach. Dlaczego? Bo nosi w sobie destrukcję?

Ten nieomalże symboliczny układ małżeński, perfekcyjnie ukazany w swych toksycznych niemożliwościach przez Sakunosuke Oda, kotłuje się na naszych oczach, osiągając szczyty i doliny wzajemnego uzależniania, które swą istotę ukrywa poza logiką. Czy jest destrukcyjny? Z całą pewnością nie jest łatwy, lekki i przyjemny – zatem jaki jest? Wydaje się, że ma wszystkie cechy uzależnienia w układzie z wyraźnymi cechami toksyczności. Na czym one polegają?

Chōko nie ma łatwego życia. Porzuca pracę gejszy, bo „Ryūkichi był bezrobotny, więc Chōko musiała zarabiać na utrzymanie. Jasne było, że poprzedni pracodawca ponownie jej nie zatrudni, miała więc tylko jedno wyjście: została yatoną, pracującą na zlecenie uzdolniona hostessą, obsługująca klientów podczas imprez firmowych bądź wesel” (s.33).

Ale to tylko jeden, i to nie najważniejszy, aspekt tej toksycznej relacji. Najdziwniejszym i trudnym do zrozumienia bez znajomości kulturowego kontekstu Japonii jest fakt, że to nie on, ale właśnie ona, była napiętnowana przez rodzinę Ryūkichi’ego i sąsiadów, jako źródło wszelkiego zła. Co najciekawsze, wszystko to za przyczyną tego, iż przyszła na świat pod nieszczęśliwą gwiazdą. Okazuje się, że wiele można wytłumaczyć i wszystkiemu znaleźć uzasadnienie i nie ma żadnego znaczenia jak bardzo absurdalne ono może być – ważne by jakieś było – racjonalizacja absurdalna? Czy absurd jest istotną częścią układu toksycznego? Wygląda na to, że tak. Jeśli bowiem kogoś potępiać czy oskarżać, to najskuteczniejsza metoda polega na spiętrzeniu absurdu.

„Gdy podała swą datę urodzin, Chōko dowiedziała się, że był to rok Hinoe-uma, ognistego konia. Wróżbita trajkotał bez przerwy, a wszystko co mówił, wskazywało, że Chōko przyszła na świat pod nieszczęśliwą gwiazdą” (s.51). Dlaczego? Otóż okazuje się, że:

„Hinoe-uma – to rok ognistego konia w horoskopie chińskim, występujący co sześćdziesiąt lat. Wedle przesądu urodzone w tym roku osoby, szczególnie kobiety, mają nieprzyjemny charakter oraz przynoszą pecha mężom” (s. 51)

No i co? Wszystko jasne i za jednym, zamachem sprawa domniemanej toksyczności zostaje rozwiązana – to nie niestabilny, uzależniony od alkoholu i seksu, kłamliwy i mitomański charakter Ryūkichi’ego był przyczyną nieustannych kłopotów finansowych małżeństwa (które w istocie nigdy nie było sformalizowane, bo Ryūkichi miał już żonę i córkę) - ale gwiazdy. Coś nowego w układach damsko męskich? Nic podobnego, jedna z historii tak starych, jak świat.

Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Wiwat małżeństwo, Sakunosuke Oda, tłumaczenie A. Stojek, wyd. Tajfuny, 2021, s.84.

Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor