„Zło jest dlatego banalne, że można go nie dostrzegać, można o nim nie myśleć, można je mnożyć w nieskończoność, koncentrując uwagę na czymś innym.” (H. Arendt)
„Wyznaję” Jaume Cabré wprawia nas w popłoch poznawczy, bo w istocie cała historia unikalnych skrzypiec jest tylko pretekstem do uwikłanych w dzieje, rozważań o naturze zła, a ze złem jest problem, bo jak mówią mądrzy ludzie, jest i jednocześnie go nie ma, czyli jest, a jakby go nie było. Dlaczego? Bo w cały ten ambaras wplątany jest Stworzyciel, absolutnie doskonały, a skoro taki jest, to jakim cudem wypsnęła mu się taka fatalna i bolesna niedoskonałość. Rodzi to zresztą pytanie szerszej natury: czy człowiek to nie jest jednak pomyłka w dziele boskiego stworzenia i stąd zło, przynależne przecież wyłącznie ludziom, jest tejże pomyłki konsekwencją?
Ten boski ambaras ma różnorodne konsekwencje filozoficzne, teologiczne i – co dla nas najciekawsze – literackie.
Wspomniany motyw skrzypiec, instrumentu jedynego w swoim rodzaju, absolutnie wyjątkowego, który ma swe imię i którego historia sięga średniowiecza, stawia to zasadnicze, absolutnie fundamentalne pytanie o istotę zła. Czym ono jest, jak istnieje, a skoro już jest, to na ile? Ta misternie utkana, wielowątkowa i przenikająca się w przeplataniu czasów i przestrzeni konstrukcja powieści prowadzi nas przez wieki i poprzez różne postaci ku wrażeniu zadziwiającej jedności, swoistej całości w odwróceniu.
Wydaje się zresztą, że Cabré celowo doprowadza nas na skraj banalności w definiowaniu zła prowadząc nas przez historycznie różne jego definicje, balansując na skrajnie odmiennym spostrzeganiu tej kategorii ludzkiego bytowania, którą prezentują z jednej strony Leibniz, a z drugiej Schopenhauer. Jeśli dla pierwszego oczywistą oczywistością jest fakt, że żyjemy w najlepszym z możliwych światów, mimo, co każdy z nas widzi, że jednak jest niedoskonały i to właśnie z tej niedoskonałości wynika istnienie zła. Schopenhauer nie bawi się w żadne boskie usprawiedliwienia i wali prosto z mostu, nie pozostawiając nam złudzeń, iż żyjemy w najgorszym z możliwych światów, i to tak fatalnym, że gdyby był tylko jeszcze trochę gorszy, to przestałby istnieć.
Trudno pozbyć się wrażenia, że Schopenhauer miał wyczucie rzeczywistości, podobnie jak takie wyczucie, znakomicie literacko, realizuje Cabré w „Wyznaję” – motyw skrzypiec przecież stawia nas w powiewie największych zbrodni XX wieku i trudno się od tego przenikliwego przeciągu uchronić, nawet uciekając w wieki poprzednie, zgodnie z wytartym, ale ciągle żywym przekonaniem, że dawniej tak nie było. Otóż było zawsze tak samo, i być może jedynie natężenie szaleństwa człowieczego się zmieniało, bo o dziwo, wszystko się zmienia, ale ludzie nie. Jakieś wątpliwości? Bardzo proszę, przypomnijmy:
„Wino dawało przyjemne ciepło. Obersturmbannführer Rudolf Höss. Który urodził się w Gironie podczas deszczowej jesieni 1320 roku, w owych odległych czasach, kiedy Ziemia była płaska, a zuchwali podróżnicy szeroko otwierali oczy, kiedy powodując się ciekawością i wyobraźnią, odważyli się wystawić nos za koniec świata, czuł się zaszczycony tym sam na sam z szacownym, dobrze sytuowanym doktorem Voigtem i śpieszno mu było pochwalić się tym, mimochodem, przed którymś z kolegów. Życie jest piękne. Zwłaszcza teraz, gdy Ziemia znów jest płaska, a oni, dzięki jasnemu spojrzenia Führera, pokazują ludzkości, gdzie jest siła, władza, prawda i przyszłość, a przy okazji uczą, że skuteczne osiągnięcie ideału jest nie do pogodzenia z jakąkolwiek formą współczucia. Siła Reichu nie miała już granic i kazała patrzeć na czyny wszystkich Eymericów, których zna historia, jak na dziecięce zabawy. Wino zainspirowało go do wygłoszenia subtelnej sentencji:
- Dla mnie rozkazy są święte, choćby wydawały się nie wiem jak trudne, ponieważ jako oficer SS muszę być gotowy do całkowitego poświęcenia mojej osoby wypełnianiu obowiązków, które nakłada na mnie ojczyzna. Dlatego w 1334 roku, kiedy miałem czternaście lat, wstąpiłem do kaznodziejskiego zakonu dominikańskiego w moim rodzinnym mieście, w Gironie, i poświęciłem całe życie głoszeniu Prawdy. Mówią o mnie, że jestem okrutny […]. (s. 296)
Rok 1320 i 1941 – Święta Inkwizycja i Auschwitz – rożne realizacje podobnych utopii, które zakładały, a raczej nakładały na ludzkie działania konieczność bezwzględnego przestrzegania nakazów i rozkazów określających czystość obowiązujących ideologii i teologii.
Niemożliwa do zdefiniowania i bytowego określenia kategoria zła jest wynikiem wmieszania Boga w całą tę splątaną sytuację. Teologowie i filozofowie muszą Go przecież jakoś z tego zapętlenia wyplątać i usprawiedliwić. Ale co się dzieje ze złem, gdy Boga nie ma, bo jak wiadomo, przynajmniej od czasu Nietzschego, umarł, co zresztą też w powieści jest przywołane, nie wprost, ale przez parafrazę „ponad-dobrem-i-złem” (s. 410). Co się zatem dzieje ze złem człowieczym, gdy Bóg umarł? Można by tu nieskończenie cytować autorów tak znaczących jak Adorno z jego ikonicznym stwierdzeniem, że „pisanie poezji po Auschwitz jest niemożliwe” (s. 503), czy absolutnie fundamentalną w nowym postrzeganiu zła Hannah Arendt z jej kultowym tekstem o jego banalności. (s. 540)
Cabré każe nam analizować różne definicje i różne realizacje tego, który niesie światło, i któremu się w związku z tym wydawało, że światłość to on sam. Srogo został ukarany i do dziś ponosimy konsekwencje tej nieokrzesanej pychy anielskiej. Ale ponieważ Bóg umarł, musimy też odpuścić Lucyferowi, o którego istnieniu Nietzsche nas nie informuje i przywołajmy cytat z tekstu Hannah Arendt, w którym analizuje proces Adolfa Eichmanna: „Eichmann w Jerozolimie – rzecz o banalności zła”.
Pisze tam:
„[…] Smutną prawdą jest to, że zło w większości czynione jest przez ludzi, którzy nigdy świadomie nie postanowili być dobrymi czy złymi. Większość nazistów to byli ludzie kulturalni, mający rodziny, oddani ojcowie. Przerażająca jest ich normalność. I to jest właśnie banalność zła”. (s.258)
W istocie jednak jest to konstatacja swoiście jednostronna, ponieważ nie oddaje i nie dookreśla owej „banalności”, która niekoniecznie musi być trywialna. Wręcz przeciwnie – przekonanie tych, co czynią życie innych piekłem, jest przekonaniem o wyjątkowości ich misji i nie ma znaczenia, czy to ma być krucjata w imię Prawdy, czy krucjata w imię czystości rasowej. Przypomnijmy:
„- Dla mnie rozkazy są święte, choćby wydawały się nie wiem jak trudne, ponieważ jako oficer SS muszę być gotowy do całkowitego poświęcenia mojej osoby wypełnianiu obowiązków, które nakłada na mnie ojczyzna. Dlatego w 1334 roku, kiedy miałem czternaście lat, wstąpiłem do kaznodziejskiego zakonu dominikańskiego w moim rodzinnym mieście, w Gironie, i poświęciłem całe życie głoszeniu Prawdy. Mówią o mnie, że jestem okrutny […]”. (s. 296)
Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Wyznaję, Jaume Cabré, wyd, Marginesy, 2022, s. 766
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com