Powieść Jaume’a Cabré odnajdujemy w przenikaniu. Sceny, postaci i wątki nakładając się na siebie, tworzą opowieść, nieomalże filmową, w swej specyfice obrazowania. Tak zwane chwyty interpunkcyjne, czy raczej techniki łączenia poszczególnych scen w filmie ewoluowały z biegiem rozwoju sztuki ruchomych obrazów i umiejętności interpretacyjnych widzów. Ciągle jednakowoż możemy zobaczyć, nawet w najnowszych produkcjach filmowych czy serialowych, napisy typu: dziesięć lat później, czy dziesięć lat wcześniej, co zwalnia odbiorcę i nadmiaru myślenia w śledzeniu rozwoju akcji. Podobnie ma się z zabiegiem przenikania, czyli nakładania tego, co zanika, w to, co nadchodzi. Chwyt ten daje widzowi jasny komunikat, że zaczyna się w filmie coś nowego, że przechodzimy do kolejnej części opowiadanej historii. Cabré stosuje ten narracyjny zabieg w każdej ze swych powieści, przy czym w „Wyznaję” osiąga on poziom doskonałości i nie służy wyłącznie informowaniu czytelnika, że zbliżamy się do kolejnego wątku, czy kolejnej sceny powieściowej. Przenikanie tworzy nowe sensy i niesie sobą intensywne znaczenia, istotne w budowaniu przesłania całego testu.
„Wyznaję” operuje w różnych warstwach czasowych i przestrzennych, od średniowiecznych wydarzeń klasztornych, po Barcelonę XX wieku, Watykan, hitlerowskie Niemcy i drugą wojnę światową. Nie jest to w literaturze nic ani nowego, ani oryginalnego, ale Cabré nadaje temu przemieszaniu czasowo przestrzennemu inny wymiar, właśnie dzięki zabiegowi przenikania. To dlatego, między innymi, czasy Świętej Inkwizycji idealnie i niezauważalnie stapiają się u Cabré w jedno z okresem drugiej wojny i hitlerowskimi Niemcami i to nie tylko poprzez ujednolicenie płaszczyzny czasowej, ale też w wykreowaniu postaci pozornie innych, ale jednocześnie tożsamych.
Ten banalny i pozornie zużyty chwyt literacki (i filmowy) daje odbiorcy nieskończone pole interpretacyjne i otwiera powieść na najbardziej nieoczekiwane odczytania. Nagle czasowość, pozornie linearna, która powinna mieć swój początek, środek i koniec, zatacza krąg, albo po prostu tkwi w tym samym miejscu, zmieniając jedynie dekoracje na scenie wydarzeń, które nigdy się nie kończą, bo trwają w swej niezmienności. One są zawsze w swej istocie identyczne. Dlaczego? Ponieważ nie zmieniają się aktorzy na scenie życia z tego prostego powodu, że ludzie się nie zmieniają.
Cabré w jednym zdaniu potrafi przerzucić nas z rozprawy przed Świętym Oficjum do niemieckiego obozu koncentracyjnego. Mało tego, ten który jest bohaterem owych osobnych wydarzeń, jest tą samą osobą. Jest zupełnie jak w kinie. Mamy nieodparte wrażenie oglądania filmu sensacyjno-historycznego, w którym reżyser z lubością stosuje technikę przenikania między poszczególnymi scenami, czy ujęciami zdjęciowymi, często w sposób niezauważalny dla widza.
„Wino dawało przyjemne ciepło. Obersturmbannführer Rudolf Höss. Który urodził się w Gironie podczas deszczowej jesieni 1320 roku, w owych odległych czasach, kiedy Ziemia była płaska, a zuchwali podróżnicy szeroko otwierali oczy, kiedy powodując się ciekawością i wyobraźnią, odważyli się wystawić nos za koniec świata, czuł się zaszczycony tym sam na sam z szacownym, dobrze sytuowanym doktorem Voigtem i śpieszno mu było pochwalić się tym, mimochodem, przed którymś z kolegów. Życie jest piękne. Zwłaszcza teraz, gdy Ziemia znów jest płaska, a oni, dzięki jasnemu spojrzenia Führera, pokazują ludzkości, gdzie jest siła, władza, prawda i przyszłość, a przy okazji uczą, że skuteczne osiągnięcie ideału jest nie do pogodzenia z jakakolwiek formą współczucia. Siła Reichu nie miała już granic i kazała patrzeć na czyny wszystkich Eymericów, których zna historia, jak na dziecięce zabawy. Wino zainspirowało go do wygłoszenia subtelnej sentencji:
- Dla mnie rozkazy są święte, choćby wydawały się nie wiem jak trudne, ponieważ jako oficer SS muszę być gotowy do całkowitego poświęcenia mojej osoby wypełnianiu obowiązków, które nakłada na mnie ojczyzna. Dlatego w 1334 roku, kiedy miałem czternaście lat, wstąpiłem do kaznodziejskiego zakonu dominikańskiego w moim rodzinnym mieście, w Gironie, i poświęciłem całe życie głoszeniu Prawdy. Mówią o mnie, że jestem okrutny […].
- To moja niezłomna wiara w Boga i jego święte miłosierdzie sprawiły, że przewrócono mi urząd i godność generalnego inkwizytora.
- Na chwałę Bożą.
[…]
Ja też nie jestem inżynierem, ale udało mi się sprawić, żeby krematoria w Birkenau były cały czas sprawne, mimo że pracują dwadzieścia cztery godziny na dobę. Udało mi się również zadbać, aby moi ludzie, którzy kontrolują to stado szczurów, jakim jest Sonderkommando, nie zwariowali.
- Jak pan to osiągnął, czcigodny panie Oberlagerführerze Höss?
- Nie wiem. Głosząc Prawdę”. (s. 296)
W tym długim, cytowanym fragmencie powieści, widać jak na dłoni technikę przenikania, którą Cabré stosuje ze znakomitym skutkiem w budowaniu wielopoziomowych znaczeń i odniesień do tego, co kreuje kontekst przedstawionego wydarzenia i dialogów, jakie temu wydarzeniu towarzyszą. Ten kontekst zresztą znacznie wykracza poza ramy samego wydarzenia, tak, jak to dzieje się w przytoczonym zdaniu:
„ [...] a przy okazji uczą, że skuteczne osiągnięcie ideału jest nie do pogodzenia z jakakolwiek formą współczucia” – co bez wątpienia wrzuca nas w nietzscheański koncept nadczłowieka, który jako ideał, do którego ludzkość powinna dążyć, jest możliwy do osiągnięcia tylko po odrzuceniu wszelkich, degenerujących i deprawujących silę nadczłowieka kategorii, takich właśnie jak współczucie, czy nie daj Boże, litość.
Podobnie rzecz się ma z wielokrotnie przywoływaną kategorią Prawdy przez oba wcielenia Eymericów. Tu znowu, nieomalże wprost, pojawia się zakamuflowana nietzscheańska definicja prawdziwości, jako takiej:
/Co jest prawdą? — Któż by spierał się z wnioskiem, jaki snują chętnie ludzie wierzący: „Wiedza nie może być prawdziwa, gdyż przeczy Bogu. Zatem nie pochodzi od Boga; nie jest więc prawdziwa — gdyż Bóg jest prawdą”. Nie w wniosku, lecz w założeniu kryje się błąd: a jeżeli Bóg prawdą nie jest i to właśnie dowiedzione zostało? A jeżeli jest próżnością, chętką władzy, niecierpliwością, lękiem, płonnym dusz ludzkich przerażeniem i zachwyceniem?/ ( Friedrich Nietzsche, Jutrzenka Myśli o przesądach moralnych. Księga pierwsza, 93)
Jedna postać Eymerica w różnych wcieleniach w intrygującej i niepokojącej podróży poprzez epoki, które wprawdzie są od siebie odległe na linii czasu, ale jeśli tę linię usunąć z naszego wyobrażenia o przemijaniu, to nagle stoimy w obliczu zatrważającego odkrycia, pozornie trywialnego i banalnego, że wszystko już było, a to, co wydaje się nam nowe, to jedynie powtórki z historii w nowych dekoracjach historii, która nawet nie zatacza koła, bo ona jest zawsze, tu i teraz, identyczna z tym, co wydarzyło się, tam i kiedyś.
Cabré konstruuje swą opowieść stapiając ze sobą różne epoki i różne postaci, które wprawdzie się przenikają wzajemnie, ale są czasowo i przestrzennie określone w swych odmiennościach. Wszystko to po to, by pokazać paranoję istnienia człowieka zanurzonego w absurdzie dziejów. Trudno pozbyć się wrażenia podobieństwa, odległego, ale jednak znamiennego, z monumentalną powieścią Jonathana Littella „Łaskawe”.
Wszystkiego cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Wyznaję, Jaume Cabré, wyd, Marginesy, 2022, s. 766
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com