Yan Lianke nas łudzi. Wciąga w meandry wydarzeń, które są, a jakby ich nie było. Uwodzi nas złudzeniem, że dotykamy rzeczywistości w jej realności, a przecież trudno wyzbyć się wrażenia, że ta rzeczywistość, to tylko pozory realności. W świecie wiejskiej teraźniejszości, głównie skoncentrowanej na zabiegach zapewniających przetrwanie, ni stąd, ni zowąd dokonuje się cud przemiany. Jedna noc, jedna przepowiednia i następuje eksplozja.
Musicie wyjść z domów i iść przed siebie. Cokolwiek czy kogokolwiek napotkacie na swej drodze, będzie to znak znaczący całe wasze przyszłe życie.
I tak się dzieje w Kranikach Eksplozji. Mała, zabita dechami wioska o tej właśnie nazwie wybucha, eksploduje rozwojem, i z niczego, staje się wielkim miastem. Z niczego? Tylko pozornie. W istocie wielkie przemiany mają swe korzenie w oszustwach, kradzieżach na niewyobrażalną skalę i w niemalże powszechnej prostytucji.
Gdzie zatem ta ułudność prozy Yana Lianke i czym ona nas łudzi opowiadając o Eksplozji zawładniętej przez dwie rodziny: Kongów i Yingów? Pozornie wszystko wygląda zupełnie normalnie. Niebywale szybki postęp to efekt nadzwyczajnej przedsiębiorczości wiejskiej społeczności, która świetnie znalazła się zarówno w realizowaniu rządowych planów, które raz potępiały własność prywatną i wolny handel, a innym razem dawały zielne światło prywatnej wytwórczości i bogaceniu się. W końcu to, co mówią i dają do wierzenia rządzący, jest święte i wymaga bezwzględnego podporządkowania. Tak to jest i zawsze było w Eksplozji.
Gdzie zatem owa ułudność? A jeśli już jest, to po co? Podobnie jak diabeł – tkwi w szczegółach. Jakich?
„Pogłos wystrzału jeszcze długo niósł się w powietrzu, sprawiając, że w jednej chwili uschły liście na wszystkich drzewach we wsi. Opadły wszystkie kwiaty. Ludzie zaś nagle oniemieli, stracili zdolność mówienia.” (s.101)
„Na te słowa z nieba spadł śnieg z deszczem. W mgnieniu oka ziemia w Zhangjialing pokryła się warstwą lodu. Tamtej wiosny po wizycie Kong Mingyao w wioskach Liujiagou i Zhangjialing nastał wielki chłód. Obumarły drzewa i kiełki zbóż w polu. Podczas żniw nie było nawet czego żąć. Tymczasem w Eksplozji, oddzielonej od nich zaledwie górskim grzbietem, pogoda sprzyjała mieszkańcom jak nigdy, ziemia wydała plony tak wielkie, że eksplozjanie nie byli w stanie wszystkiego przejeść.” (s.100)
„Powoli wracały też krowy i konie, które spłoszone weselnym gwarem, uciekły z wioski. Wracało ptactwo domowe, kury, kaczki, gęsi, które pochowały się w jakichś, sobie tylko znanych, miejscach. Pałętały się po eksplozjańskich ulicach trochę oszołomione. Kury znosiły gęsie jajka, a gęsi – kacze.”(s.146)
„W tym momencie dokoła rozległy się gromkie oklaski, które nie ustawały, aż do zmierzchu. Całe osiem i pół godziny. Wielu mieszkańców wioski zaklaskało sobie dłonie do krwi. Zapasy leków przeciwkrwotocznych i bandaży w wiejskim ośrodku zdrowia rozeszły się w jeden dzień.” (s. 155)
„W garnku wypełnionym do połowy zupą jarzynową pływało kilka małych rybek. […] Spomiędzy kartek podręcznika wyrastała trawa. W pudełeczku kredy gniazdko uwił sobie ptak, a z końcówek niektórych kawałków kredy wystrzeliły kwiaty.” (s. 239)
„Po tych słowach znów popatrzył na matkę. Matka płakała. Przeniósł wzrok na ojca. Z portretu zaś rozległ się potężny głos, który wstrząsnął martwą ciszą domu. – Nie dzielcie rodziny. Uklęknę przed wami!” (s. 271)
Niby nic, a jednak coś dziwnego w Eksplozji się dzieje. Kury znoszą gęsie jaja, zima staje się wiosną, a wizerunki zmarłych mówią ludzkim głosem. Zdarza się? Oczywiście! Wystarczy przywołać z pamięci parę scen ze Stu lat samotności, żeby pozbyć się złudzeń, co do wyjątkowości Eksplozji. Ale czy rzeczywiście Eksplozja to swoiste, chińskie wcielenie Macondo?
Yan Lianke pisząc we wstępie do Kronik Eksplozji o koncepcie mitorealizmu wprost odwołuje się do Marqueza i Stu lat samotności, podobnie czyniąc to w odniesieniu do Procesu i Zamku Kafki. Te nazwiska i te tytuły są mu istotnie bliskie i potrzebne do określania zależności między tym, co wymykające się logice i zdrowemu rozsądkowi, a tym, co lokuje się raczej w oparach absurdu definiowanego przez twierdzenie, iż dwa plus dwa niekoniecznie równa się cztery. Marquez i Kafka pozwalają Lianke zajrzeć w trzewia zaburzonej i upośledzonej rzeczywistości, w której elementarne relacje teleologiczne są wytrącone ze swej sprawczości. Przyczyna wcale nie musi skutkować tym, czym można by się spodziewać, tak jak kura, wcale nie musi znosić kurzych jaj, bo może znosić kacze lub gęsie. Jakim cudem? Cudem fenomenu Macondo. Na czym on polega i czy jest również cudem Eksplozji?
Macondo to Macondo - ono jest poza kategorią. Jest magiczne i mistyczne. Jest historią i histerią możliwych niemożliwości. Jest czystą, żywą magią skończonej nieskończoności. Co to ma wspólnego z Eksplozją? Wszystko i nic.
Wszystko, bo:
„…mamy dziś w Chinach nierzeczywistą rzeczywistość, nieistniejące istnienie, niemożliwe możliwe. Świat, w którym rządzą dziwne prawidłowości, niewidzialne i nienamacalne. Nową logikę i nowy rozsądek. Stan, który można określić jako mitorealność. Owa mitorealność początkowo budziła w Chińczykach zdziwienie i zasiewała wątpliwości, potem stałą się codziennością, do której powoli przywykli, aż w końcu całkowicie na nią zobojętnieli, akceptują ją, a nawet identyfikują się z nią.” (s.6/7)
Nic, bo:
„Już w tytule dzieła autor zawarł trzy najważniejsze kwestie filozoficzne, a więc samotność, czas i przemijanie. Zagłębiając się w fabułę powieści, zauważamy obecność innych motywów: miłości, winy i kary, grzechu, wojny i pokoju. Dlatego też „Sto lat samotności” bywa nazywane traktatem filozoficznym”. (za: D. Wysoczyńska, w: Filozofia a filologia”)
Jeśli łączy te dwie opowieści wszystko i nic, to czy Kroniki Eksplozji są historią Macondo we współczesnym odwróceniu? A jeśli są, to na ile? Czy obie są lustrzanym odbiciem jakiegoś wiecznego, magicznego, tajemnego, boskiego albo lucyferycznego zamysłu? Czy obie są traktatem filozoficznym o tym samym?
Zbyszek Kruczalak