27 lutego 2019

Udostępnij znajomym:

Autobusem przez Denali, lato 2017

Środek lata 2017. Po raz czwarty w tym sezonie podjeżdżam z grupą do budynku Wilderness Access Center, skąd parkowe autobusy ruszają codziennie w głąb parku narodowego Denali, by ukazać turystom piękno i bezmiar alaskańskiej dziczy. Jest wiele sposobów zwiedzania tej najbardziej popularnej atrakcji regionu; można iść na piechotę jednym z licznych szlaków, można wlecieć sportowym samolotem aż do podnóży majestatycznej góry Denali (dawniej Mount McKinley), ale na wstępne zapoznanie z tym niemal dziewiczym terenem polecam właśnie jazdę "szkolnym" autobusem, jakie są do dyspozycji parku w okresie letnich wakacji. Jeżeli chcemy ujrzeć na własne oczy legendarne niedźwiedzie grizli i szczyt Wielkiej Góry, to najciekawiej z bogatej oferty zapowiada się ośmiogodzinna jazda (tam i z powrotem) do Eielson. Im dłużej przebywamy w parku, tym większa jest nasza szansa na zobaczenie miśków. Z drugiej strony, zbyt długa jazda autobusem staje się nużąca i skutecznie stępia nasze zmysły. Tak więc wersja do Toklat (sześć godzin) jest zbyt krótka, a wariant Wonder Lake (11 godzin) za bardzo męczący. Od lat wybieram trasę do Eielson. Pozostaje kwestia godziny wyjazdu, gdyż autobusy wyruszają z bazy od 5 rano do 3 po południu. Powszechnie wiadomo, że zwierzyna jest najbardziej aktywna rano i wieczorem, w konsekwencji najwcześniejsze rejsy są wykupione już na kilka miesięcy wcześniej. Jednak wstawanie o 4 rano i wjazd do parku bez porządnego śniadania nie ma sensu, gdyż turyści nie zdają sobie sprawy, że na Alasce w lipcu jest jasno przez całą noc i ich poświęcenie wcale nie musi zaowocować nagrodą w postaci rewelacyjnych spotkań oko w oko z czujnymi drapieżnikami. Wieloletnie doświadczenie nauczyło mnie wyjeżdżania w południe tak, aby do końcowego przystanku dotrzeć około godziny 4-5 po południu i wtedy, w drodze powrotnej, mieć widoki na wysokie góry w niskim świetle spoza naszych pleców i zgłodniałą przez cały dzień zwierzynę ruszającą właśnie na żer. Stoję w kolejce i dostaję bilety na kurs Eielson o 11:30, kierowcą jest młoda, jak się wkrótce okazało, świetnie obeznana z terenem dziewczyna; Cissy McDonald. Ruszamy. Autobus posiada coś w rodzaju rozkładu jazdy; start o 11:30, Savage River o 12:15, Sanctuary o 12:30, pierwszy dziesięciominutowy postój w Teklanika o 12:45, przełęcz Sable Pass o 13:25, drugi widokowy postój na przełęczy Polychrome o 14:00, Toklat o 14:35, Highway Pass o 14:55 i końcowy, półgodzinny tym razem postój w Eielson od 15:25 do 16:10. Powrót do Visitor Center przewidziany jest na 19:30. Do wnętrza tego rezerwatu przyrody można wjechać samochodem tylko kilkanaście kilometrów po asfaltowej drodze, potem zaczyna się żwir i zakaz wjazdu pojazdem innym niż parkowe autobusy (ale wolno na rowerze i pieszo).

W czerwcu dominowała piękna pogoda, szczyt Denali (Mt.McKinley) był z Eielson widoczny aż przez 17 dni w ciągu miesiąca, co - zważywszy, że statystycznie widać go mniej więcej raz na 10 dni - było zadziwiającym wynikiem. Dzisiaj dominują chmury z przebłyskami słońca, pogoda zmienia się tutaj z godziny na godzinę. Przy błękitnym niebie można liczyć na przepiękne krajobrazy, ale zwierzęta - w naturalny sposób dostosowane do niskich temperatur - będą raczej schowane w krzakach do późnych godzin. Jeżeli będzie zimno i pochmurnie - możemy zapomnieć o widokach, lecz zwierzyna powinna dopisać.

Zaraz po wjeździe zauważam, że szata roślinna uległa znacznym przeobrażeniom w stosunku do czerwca; jest znacznie mniej kwiatów, tak ilościowo jak i pod względem gatunkowego zróżnicowania. Zniknęły niebieskie dzwonki, niezapominajki i tojady, brakuje ostróżek, zapodziały się gdzieś zimozioły i "wiosenne piękności"... Natomiast nadal kwitną liczne wierzbówki i pięciorniki, czyli róże tundry. W tej uboższej, jak gdyby bardziej szarawej naziemnej scenerii cieszą oczy potężne góry, kolorowe, oświetlone słońcem.

Przez godzinę wypełniony do ostatniego miejsca autobus jedzie wijącą się kamienistą drogą przez las, aby po pierwszym przystanku nad roztokową rzeką Teklanika (co w atabaskańskim znaczy mało wody, dużo kamieni) wspiąć się na przełęcz Sable Pass. Tajga całkowicie ustąpiła miejsca tundrze. W takiej scenerii dużo łatwiej wypatrzeć niedźwiedzie grizli gryzące trawę i korzonki. Po obu stronach drogi dominują góry, z prawej niższe, z wytopionym już śniegiem, po lewej coraz wyższe, białe szczyty. Budujące je skały to przeważnie łupki metamorficzne z intruzjami lawy, co stwarza niezwykłe fotogeniczne efekty; jak żółto-czerwono-brązowe zbocze pokryte zieloną trawą, z niebieskim niebem w tle, przyozdobionym białymi chmurami.

W pewnym momencie w dziurze pośród obłoków znienacka ukazały się oba wierzchołki Denali, a wkrótce potem odsłoniła się cała góra. Co za uczta dla fotografików! I nawet gdybym dzisiaj nie zobaczył ani jednego niedźwiedzia, to widok najwyższych gór Ameryki Północnej dominującym Denali już wynagrodził trud dotarcia do parku.

Chłonę więc szeroko otwartymi oczyma jakże rzadki i jakże piękny widok. Prawa strona wielkiej góry to stroma ściana Wickersham Wall, którą w 1910 roku wspięła się na Północny Szczyt ekspedycja Alaskańczykow z Fairbanks dźwigając na 6 tys. m n.p.m. pięciometrowy drąg, aby zawiesić na nim flagę dowodzącą zdobycia szczytu. Ich sukces był jednakże połowiczny, gdyż wyższym okazał się wierzchołek południowy, atrakcyjny kąsek dla alpinistów z całego świata, szczególnie tych kompletujących Koronę Ziemi.

Około 2,000 wspinaczy stara się w sezonie, zazwyczaj w maju, o zezwolenie na zdobycie góry, z czego mniej więcej połowa zdobywa najwyższy szczyt kontynentu.

Tekst i zdjęcia: Andrzej Kulka

Autor jest właścicielem chicagowskiego biura podróży EXOTICA TRAVEL, organizującego wycieczki z polskim przewodnikiem po całym świecie, również na Alaskę. Bliższe informacje na stronie internetowej www.andrzejkulka.com lub pod nr tel. 773 237 7788.

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor