Przeprawa przez Pacyfik
Poniedziałek 28 stycznia
Boeing 787 linii lotniczej American Airlines ląduje na pasie międzynarodowego portu lotniczego Sydney. Rejs AA 73 z Los Angeles pokonał 7,500 mil bezmiaru Pacyfiku non stop dokładnie w 14 godzin. Wylecieliśmy z Chicago w sobotę po południu, a w Australii zastał nas poniedziałkowy ranek, 28 stycznia, gdyż nad Oceanem Spokojnym przekroczyliśmy linię Międzynarodowej Zmiany Daty! Za oknem samolotu kłębią się ciemne chmury, jest ciepło, temperatura sięga 75 stopni Fahrenheita, w sam raz na zwiedzanie. Jest zbyt wcześnie, aby dostać pokoje w naszym hotelu, zostawiamy więc bagaże w przechowalni i... ruszamy "na miasto". Spacer po tak długim locie jest wręcz konieczny, bowiem należy rozruszać zasiedziałe mięśnie.
Jesteśmy więc na Antypodach, w kraju wielkim jak kontynent, gdzie na powierzchni 7.7 miliona kilometrów kwadratowych żyje zaledwie 25 milionów mieszkańców. Pierwsze siedliska Aborygenów pojawiły się tutaj już 65 tysięcy lat temu, założone przez pojedyncze grupy przybyszów z terenów dzisiejszej Nowej Gwinei. W okresie 1-2 tysięcy lat zaludnili oni cały kontynent. Portugalczycy jako pierwsi Europejczycy dotarli tutaj już w XVI wieku, ale uznali nowo odkrytą ziemię za nieprzyjazną, podobnie jak i Holendrzy, którzy dotarli do Australii niewiele później. Dopiero dokładne rozpoznanie terenu w 1768 roku przez angielskiego kapitana Jamesa Cooka zaowocowało uznaniem Australii za ziemie nadające się do osadnictwa, nadaniem nazw geograficznych i aneksją całego terytorium przez Koronę Brytyjską. Europejczycy jeszcze do XVIII wieku używali nazwy Terra Australis Incognita, gdyż wielcy myśliciele (np. grecki filozof Ptolomeusz!) spodziewali się odnalezienia Nieznanej Ziemi Południa, jako swoistej "przeciwwagi" dla wielkich mas kontynentalnych Półkuli Północnej. Tak powstała nazwa tego najmniejszego z kontynentów. Natomiast miejsce, gdzie właśnie jesteśmy, zostało uznane za doskonałą lokalizację dla powstania portu i 26 stycznia 1788 roku zostało nazwane Sydney, ku czci ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Anglii. Przez długie lata ta osada była kolonią dla przestępców, na szczęście obecnie już nie obowiązuje wymóg karalności, aby móc tutaj przyjechać. A warto, gdyż ponad 5-milionowa metropolia nie tylko kipi życiem, ale od lat znajduje się w pierwszej dziesiątce w zakresie jakości życia wśród miast świata! Poza tym w Sydney jest co zwiedzać!
Nasz hotel położony jest blisko południowego krańca Hyde Parku, przystajemy obok oryginalnego pomnika Anzac i słuchamy ciekawej historii udziału regionalnych żołnierzy w światowych wojnach. W relaksującym tempie idziemy przez czysty, zadbany park po czym wstępujemy do imponującej swoją neogotycką architekturą Katedry Najświętszej Marii Panny z 1821 roku, która jest bazyliką mniejszą i jednocześnie największym kościołem rzymskokatolickim Australii. Obok wejścia zauważamy pomnik papieża Jana Pawla II, który przybył tutaj w 1986 roku.
Dochodzimy do początku ulicy Macquarie, która prowadzi wprost do portu, naszego dzisiejszego celu, i jest ozdobiona wieloma ważnymi dla historii miasta budynkami. Znajduje się tu między innymi zabytkowy gmach parlamentu Nowej Południowej Walii, pierwszy szpital, pierwsza mennica i biblioteka. A do tego gmach kwarantanny dla kobiet i konserwatorium.
Po godzinnym spacerze docieramy w końcu do Miejskiej Opery, oryginalnego budynku w kształcie żagli, który jest obecnie niekwestionowanym symbolem Sydney. Gmach zaprojektowany w 1956 przez duńskiego architekta imieniem Jorn Utzon, zaczęto budować w 1959 roku, a oddano do użytku w 1973 roku w trakcie uroczystej ceremonii z udziałem królowej Elżbiety II.
Powszechnie wiadomo, że w tej operze występowały i występują światowe sławy, ale mało kto wie, że pierwszym jej wykonawcą był czarnoskóry, amerykański baryton Paul Robeson, który w 1960 roku wspiął się na rusztowanie i zaśpiewał standard "O'l Man River" dla robotników odpoczywających akurat w czasie lunchu! Dodam jeszcze, że na pokrycie dachu zużyto ponad milion kafelków, a w 2007 Opera Sydney została uznana za Międzynarodowe Dziedzictwo Świata UNESCO!
Wczesnym popołudniem dotarła w końcu do naszej świadomości informacja dawno niedopuszczana do mózgu z racji natłoku mocnych i nowych wrażeń - wszyscy jesteśmy potwornie głodni! Na szczęście wzdłuż opery, na niższym poziomie, jest cała gama restauracji kuszących pysznymi daniami (zresztą dla głodnego każda strawa jawi się pyszna). Ponieważ Sydney to miasto portowe, przeto wybieramy świeże "owoce morza" i doskonałe, lokalne piwo Victoria Bitter w zmrożonych szklanicach. Czysta rozkosz.
Pełni nowych sił, zamiast wracać prosto do hotelu, zahaczamy jeszcze o dzielnicę The Rocks, o przystań Darling Harbor, aby stamtąd rozkoszować się widokiem "downtown" siedząc na kolacji w renomowanej restauracji Blue Fish. Tym razem zamawiamy lokalny przysmak, jakim jest niewątpliwie ryba barramundi, która wyglądem - i smakiem - przypomina naszego sandacza. Zestaw win jest tutaj imponujący; w Australii będziemy przez następny tydzień degustować głównie ich czerwone, wytrawne z winnic Lindeman's, Penfolds, Taylors, Lehmans, Coonowarra i Wynn. A więc wznosimy toast za zdrowie tych, co daleko...
Tekst i zdjęcia: Andrzej Kulka
Autor jest właścicielem chicagowskiego biura podróży Exotia Travel, organizującego wycieczki z polskim przewodnikiem po całym świecie, również do Australii w lutym 2020. Bliższe informacje na stronie internetowej www.andrzejkulka.com lub pod nr tel. 773-237-7788.