Chicago, piątek, 3 listopada 2017
Samolot Airbus A-330-300 hiszpańskiej linii lotniczej Iberia wznosi się łagodnie ponad płytą lotniska Chicago O'Hare, obierając kurs na wschód. Mamy do pokonania 4,200 mil do Madrytu, co zajmie nieco ponad siedem godzin lotu. Jest 17:30, pod nami lśni jezioro Michigan, nieco później pokazują się wodospady Niagara, przelatujemy nad nowojorskim Syracuse... (pamiętam był ogromny mróz).
O zmierzchu fruniemy już ponad kanadyjską prowincją Nowa Funlandia, czarnowłose stewardessy serwują obiad i wyśmienite wina, powolutku gasną światła. W jednostajnym szumie silników przekraczamy Atlantyk, z prawej burty jaśnieje Księżyc w pełni, z lewej migotają gwiazdy Wielkiego Wozu Wielkiej Niedźwiedzicy i oczywiście Polaris, nieco wyżej. Pasażerowie zasypiają, a załoga czuwa.
W Madrycie jest pochmurno, pada deszcz, lecz zupełnie nam to nie przeszkadza, gdyż za parę godzin przesiadamy się na samolot do Maroka wiedząc z prognozy pogody, że tam mocno świeci słońce! Nasz Airbus 319 pokonuje dystans 538 mil z Madrytu do Casablanki w ciągu jednej godziny i czterdziestu pięciu minut.
Przy pięknej pogodzie i łagodnej temperaturze 19 stopni Celsjusza lądujemy na międzynarodowym porcie lotniczym imienia króla Mohameda V. Obowiązuje tutaj czas Greenwich, czyli 5 godzin wcześniej niż w Chicago, cztery godziny w stosunku do Nowego Jorku. Przechodzimy przez sprawną odprawę paszportową, dostajemy do paszportu nowe pieczątki (wraz z tzw. numerami turystycznymi) i wychodzimy na zewnątrz, gdzie spotykamy naszego lokalnego przewodnika Ahmeda Saadi. Liczy wiosen pięćdziesiąt i trzy, ma za sobą ogromne, dwudziestoletnie doświadczenie w turystyce. Będzie z nami do ostatniego dnia i zasłużenie zaskarbi sobie nasze serca.
To już jest Afryka, północno-zachodnia część kontynentu po "drugiej" stronie Morza Śródziemnego patrząc z europejskiej strony. Jestem w Maroku po raz trzeci. Dwa lata temu córka Paulinka obchodziła 21. urodziny, a studiując wówczas w nie tak odległej Barcelonie, zażyczyła sobie w prezencie jazdę na wielbłądach po Saharze. No cóż... Przyleciałem do Casablanki, wynająłem Renault Clio i przejechaliśmy południowe Maroko od Atlantyku poprzez Marrakesz i góry Atlasu aż po wydmy ergu Chigaga na Saharze w okolicy M'Hamid. Kraina nas oboje oczarowała bogactwem krajobrazów, historią, zwyczajami, rękodziełem i serdecznością ludzi, jakże innych niż w pozostałych krajach "arabskich". W 2016 zorganizowałem już biurowy, grupowy wyjazd uzupełniając trasę wycieczki o stolicę Rabat, cesarskie miasta na północy (Meknes oraz Fez), rzymskie ruiny Volubilis i - dla odmiany - północną część Sahary. W tym roku dodałem jeszcze kolorowe kaniony Atlasu i bajeczną dolinę rzeki Dades.
Casablanca znaczy po hiszpańsku biały dom, podczas gdy oryginalna nazwa miasta zbudowanego w 1755 roku przez Berberów brzmiała Dar el-Bejda, co znaczy dokładnie to samo. Casablanca to piękna nazwa kojarzona najczęściej z filmem Michaela Curtiza z 1942 roku pod tym samym tytułem. W legendarnym dramacie wspaniałe role odegrali Ingrid Bergman i Humphrey Bogart sławiąc kino i przy okazji miasto na cały świat. Gwoli ścisłości powiedzmy, że w Casablance nie nakręcono ani jednej sekundy tego filmu. A jednak... turyści chcą ujrzeć stylową, portową tawernę, gdzie na ścianie napisano Rick’s Cafe. Casablanca jest ekonomiczną stolicą Maroka i jego największym portem, licząc obecnie 4.6 miliona mieszkańców (2017).
Tekst i zdjęcia: Andrzej Kulka
Autor jest właścicielem chicagowskiego biura podróży EXOTICA TRAVEL, organizującego wycieczki z polskim przewodnikiem po całym świecie, również do Afryki. Bliższe informacje na stronie internetowej www.andrzejkulka.com lub pod nr tel. 773 237 7788.