Jeśli zło w swej banalności jest powszechne, to czy taka sama sytuacja może zaistnieć w wypadku dobra? Czy możemy mówić o banalności dobra? Zdecydowanie tak, jakkolwiek to „tak” nie jest wcale takie pewne, ani tak oczywiste jakby to nam mogło się wydawać na pierwszy rzut oka. Dlaczego tak się dzieje, że udowadnianie banalności zła jest znacznie łatwiejsze, niż działanie w odwróceniu? Dlaczego banalność dobra nie jest tak powszechna i oczywista, jak się to dzieje z banalnością zła?
Pisaliśmy już tu wielokrotnie o książce Philipa Zimbardo „Efekt Lucyfera - dlaczego dobrzy ludzie czynią zło?” i doświadczeniach Stanleya Milgrama, które bezdyskusyjnie potwierdzają tezę kultowego tekstu Hannah Arendt opisaną w publikacji „Eichmann w Jerozolimie – rzecz o banalności zła”:
„[…] Smutną prawdą jest to, że zło w większości czynione jest przez ludzi, którzy nigdy świadomie nie postanowili być dobrymi czy złymi. Większość nazistów to byli ludzie kulturalni, mający rodziny, oddani ojcowie. Przerażająca jest ich normalność. I to jest właśnie banalność zła.” [s.258]
Mamy jakąś tajemniczą i pewnie genetycznie odziedziczoną i zakodowaną predylekcję nachylać się ku ciemnemu, niż ku jasnemu. Świadczy o tym choćby fragment wywiadu, jaki udzielił Katarzynie Surmak-Domańskiej autor „Kolei podziemnej” – Colson Whitehead. Jak możemy przeczytać:
„– W Europie przyzwyczailiśmy się uważać, że rekord współczesnego okrucieństwa został ustanowiony przez Adolfa Hitlera w obozach koncentracyjnych. Ty przypominasz, że to wszystko już było.
- faszystowskie Niemcy zapożyczyły przecież naukowy rasizm od Amerykanów, którzy opracowali go, żeby usprawiedliwić niewolnictwo. Zło jest częścią ludzkiej natury i zawsze znajdzie jakąś formę ekspresji tam, gdzie jest na to przyzwolenie. Weźmy to, co robili Amerykanie w Tuskegee, Belgowie w Kongu, to, co działo się w Bośni, czy to, co dzieje się obecnie w Syrii.” (za: Zagraj w zło i dobro, w: Książki-Magazyn do czytania, lipiec 2017,s.13)
To wszystko wiemy, to wszystko mamy udowodnione, ale postawieni przez tablicą, ciągle nie potrafimy znaleźć odpowiedzi na pytanie o sytuację w odwróceniu:
- jeśli zło w swej banalności jest powszechne, to czy taka sama sytuacja może zaistnieć w wypadku dobra? Czy możemy mówić o banalności dobra? Co stanowi o powszechności dobra, jeśli taka w ogóle ma miejsce, a nade wszystko:
- kim jest człowiek dobry, czyli człowiek uprawiający dobro i czy musi on być postacią heroiczną i jeśli tak, to na ile?
Zastanawiamy się nad tymi kategoriami w kontekście najnowszej biografii Ireny Sendlerowej, autorstwa Anny Bikont. To właśnie przepracowana na nowo historia życia jednej z ikon heroizmu, bohaterstwa i odwagi prowokuje do zadania sobie owych pytań w kontekście nadzwyczaj starannie odszukanych, zanalizowanych, a nade wszytko genialnie skontekstualizowanych, faktów z życia Sendlerowej.
- Kim jest człowiek czyniący dobro (heroiczny), skoro na 100% badanych jedynie 37% „stoi na uboczu” i nie czyni bezpośrednio zła, co nie znaczy, że jest na nie odporna (dane przytoczone za wyliczeniami Stanleya MIlgrama). Gdzie jest miejsce dla tych, którzy są w stanie wykrzyczeć swój przeciw, protestować, cierpieć prześladowania dla wyznawanych idei, a nawet zginąć w ich służbie?
Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że książę ciemności objawia się przez nas (nasze działania) z dużą większą dozą przyjemności i sprawia nam większą frajdę, aniżeli postępowanie zgodne z kodeksem księcia jasności. Musimy jednakowoż zawsze pamiętać, że nie ma żadnej strukturalnej, kulturowej, genetycznej czy jakiejkolwiek innej różnicy między tak zwanymi „dobrymi” i tak zwanymi „złymi”. Każdy może być zły i dobry. Praktycznie nie istnieje możliwość bycia tylko złym, albo tylko dobrym. Na wszelki wypadek, aby rozwiać wszelkie wątpliwości, przytoczmy jeszcze raz główne tezy wynikające z doświadczenia Stanleya Milgrama. Jego eksperyment, wcześniejszy o dekadę od Zimbardo, pokazał, że kiedy autorytet mówi: „Musisz zaaplikować porażenie prądem nieznanemu człowiekowi”, to aż 63 procent badanych aplikuje najwyższe napięcie, jakie jest na skali – 450 woltów! Gdyby nie fakt, że w przewodach nie płynął prąd, ciało aktora, który grał ofiarę, uległoby zwęgleniu.
Co różniło te 63 procent gotowych zwęglić człowieka dla swojego wodza od pozostałych?
– Nic. Testy i badania nie wykazały żadnych różnic osobowości. Chcielibyśmy znać jakiś jeden czynnik, który o tym decyduje, ale – jak pokazał Zimbardo – takiego jednego czynnika nie ma. Wyzwalaczem jest sytuacja i jej moc. Również moc propagandy wykorzystywanej przez autorytet.] (Lucyfer w każdym z nas, M. Jamkowski rozmawia z Konradem Maje, Newsweek, nr 21/2016)
Wiemy zatem, co jest wyzwalaczem zła; sytuacja i jej moc, a co jest wyzwalaczem dobra? Można by założyć, że na bycie dobrym, czy bycie dobrze czyniącym, wpływ ma wychowanie, wykształcenie, wyznawane wartości, religia, środowisko znajomych i przyjaciół, przekonania polityczne czy społeczne, autorytety i kontekst wydarzeń, w których przyszło nam podejmować decyzje typu: - czy zachować się podle, czy raczej byłoby lepiej zachować się heroicznie?
Sama Sendlerowa mówi o tym dosyć zasadniczy i niewiarygodnie jednoznaczny sposób:
„Po wielu latach zapytano ją, czy ratując Żydów w czasie drugiej wojny światowej, działała z pobudek religijnych. – Nie. Działałam z potrzeby serca. A gdy pewien dziennikarz niemiecki zapytał ją czy z równym poświęceniem w czasie wojny ratowałaby dzieci niemieckie, odpowiedziała: - Oczywiście. W audycji radiowej na pytanie Bogny Kaniewskiej, co w życiu człowieka jest najważniejsze, usłyszeliśmy: - miłość, tolerancja i pokora.” (s.325, w; Matka dzieci holocaustu)
Kim zatem jest człowiek heroiczny? Jak się okazuje, nie musi być religijny, nie są dla niego też ważne wszelkie nacjonalizmy i ksenofobizmy. Co jest ważne to: działanie z potrzeby serca, miłość, tolerancja i pokora. Co to znaczy i jak się to ma do rzeczywistości opisanej w książce Anny Bikont „Sendlerowa w ukryciu”?
Odpowiedź jest z wielu względów rozczarowująca, bo nie niesie w sobie żadnej pewności, żadnej struktury, żadnego wzoru do powielania. Można być heroicznym i podłym jednocześnie, co jest dosyć szokujące, gdy spojrzymy na to w odwróceniu. Przez oglądanie kategorii heroiczności w odwróceniu rozumiem niebywałą historię życia Jana Dobraczyńskiego, który zresztą doskonale znał Sendlerową. Zupełnie nie nakłada się na jego przypadek klasyczny model definiowania heroizmu, jako zestawu zasad, którymi kieruje się bohater/heros. W tradycji stereotypowego i polukrowanego kulturowym kiczem myślenia o „herosach” zakładamy, że: „od prastarych wojennych opowieści o Achillesie do fascynującej dobroci Sugihary (japoński konsul, który wydał ponad 2000 wiz Żydom ratując ich tym sposobem od śmierci), kod postępowania stanowi strukturę, z której wyłania się heroizm. W tym kodzie bohater kieruje się zestawem zasad, będących przypomnieniem na wypadek, gdyby zapomniał, co jest złe i nakazem, by owe zasady urealnić.” (za: Prostota heroizmu)
Historia Jana Dobraczyńskiego nie ma nic wspólnego z żadnym kodem postępowania według jakichkolwiek zasad, mino że był człowiekiem wielkiej religijności i dokonał wiele dobrego.
Kontynuacja w przyszłym tygodniu
Tytuł zaczerpnięty z cytowanego już uprzednio wywiadu K. Surmiak-Domańskiej (w: Książki, Magazyn do Czytania, lipiec 2017)
Zbyszek Kruczalak