Rzadko mówimy o naszej inflacji. Śledzimy postępy tej polskiej, współczujemy rodakom, kogo tam jeszcze w Ojczyźnie mamy. O cenach rosnących tutaj jakoś nie wypada, nawet nie da się z nimi rozmawiać. Wiadomo, my w Ameryce, Lincoln wraz z Dollarem nad nami czuwają i dobrze jest!
Nie jest dobrze. Jest tak sobie. Jest z pewnością coraz drożej. I jest drożej jakoś tak ukradkiem, za plecami, cichcem-milczkiem. I to jest paskudne.
Kawa na półce w sklepie jak stała, tak stoi. Ma taką samą puszkę czy torebkę na sobie, zdrożała w ciągu wielu lat… kapeczkę. Każdy powie - nic wielkiego. Wszystko drożej, te parę centów, to przecież niewiele, da się wytrzymać. Ale w Polsce!? Ludzie, co tam się z cenami wyprawia. Tak to mniej więcej wygląda, gdy spotykamy się między sklepowymi regałami, tak sobie gwarzymy.
A chicagowskiej kawie na półce, tej z taką samą metką i w tej samej puszeczce warto się przyjrzeć. Może się na przykład okazać, że zdrożała zaledwie kapeczkę, ale... Ale puszka jest mniejsza, kawy w niej mniej, więc jakby tak dobrze policzyć, to o ile zdrożała? O wiele więcej niż się wydawało.
Zaczęło się to chyba od masła. Ważyło więcej, teraz waży mniej, ale popakowane tak samo, no a teraz już i tak jego ceny szybują bez końca.
A makarony, kasze? Był zwyczaj pakowania ich w torby półkilogramowe. Teraz przylatują z Polski jak z jakiegoś obszaru innych miar i wag. Ani to pół kilograma, ani ćwierć, nawet nie funt, a na przykład 40 gramów. I cena prawie, no niemal całkiem “nie wzrosła”! Albo wzrosła i w dodatku waga spadła!
Pojawia się nowy rodzaj mleka. Ładny kartonik, nazwa oryginalna i…tańsze od innych. Ilu z nas kupiło właśnie dlatego, że tańsze, by przekonać się w domu, że nie za bardzo. Bo kartonik mniejszy. Podobnie z pastą do zębów. Kosztuje niby tyle samo, na półce różne typy czy rodzaje, klient nie bardzo wie, co wybrać. Bo sobie zapomniał założyć okulary i nie doczytał, że pasta tego samego producenta, w tubce czterouncjowej kosztuje tyle samo, co w tubce mającej mniej niż cztery uncje. A kosztuje już dwa dolary więcej niż rok temu. Przypadek?
Ta powszechna mizeria, w której obecnie tkwimy, odbija się też na urodzie różnych produktów, na wyglądzie, który bywa pochodną jakości.
Coraz mniej osób płaci czekami. Ale ci, którzy nadal ich używają, chyba zauważyli, jak te czeki zbrzydły i zubożały. Drukowane na byle jakim papierze, pozbawione obrazków, zawijasów i innych ozdóbek, ale za to niektóre banki znowu każą sobie za nie płacić. Bywa, że banki nie przysyłają już klientom z paczką czeków także plastikowej okładki na te czeki.
Podobnie “zbiedniały” firmy ubezpieczeniowe. Zauważyłam, że wielka ubezpieczalnia, leciwa i bogata, już właściwie od lat oszczędza na jakości kartek, tych wysyłanych kierowcom. Ceny ubezpieczenia samochodów oczywiście co roku rosną, a kartki, które dostają kierowcy: na coraz gorszym papierze, coraz gorzej perforowane, coraz trudniej je oddzielić od papieru, na którym je nam wysłano. Kiedyś taka kartka dla kierowcy była przyklejona, łatwo ja było oderwać; miała kolorowe paseczki, była ładnie zaprojektowana, na miłym w dotyku kartoniku. Teraz? Chropowaty papier, perforacja marna, trzeba uważać, żeby kartki nie rozedrzeć.
Nie wiem, czy banki i ubezpieczalnie tak bardzo zubożały, że muszą na urodzie swoich produktów oszczędzać, czy też wiedzą, że klienci i tak do nich przyjdą, więc wyrywają na transakcjach każdy grosz.
Jak by jednak nie było - sezon świątecznych zakupów pomału się rozpoczyna, śnieg nawet już zaczął padać, kolędy się gra, choinki kupuje i żadna inflacja nie odbierze nam zimowej dorocznej frajdy!
Idalia Błaszczyk