Pamiętam te porady w kolorowych tygodnikach - komu jaki prezent, czego się nie kupuje, co prezentowy savoir vivre dopuszcza, czego - nie. Ech, inne to były czasy. Jemu można było zawsze kupić płytę kompaktową, a jej na przykład książkę i już! Proste? Proste i oczywiste.
Teraz, dziś? Książka, czy płyta cd? Chyba nie. Choć przecież kupiłam bajeczki dla dzieci. No, ale one mają się nauczyć czytać. Starszym to chyba te ebooki, albo audiobooki, ale co by im się spodobało i jak się to-to kupuje i gdzie? Po polsku? Po angielsku?
Teraz dobre rady można spotkać na blogach, vlogach, na YouTubie, Insta coś tam.... No właśnie! Wpadłby taki jeden z drugim syneczek, czy córcia, na pomysł, żeby dorosłym podarować kuponik na godzinę lub dwie nauki obsługi komputera. To ich nic nie kosztuje, a wielu rodziców, albo i dziadków ucieszyłoby się z takiego kuponu: mama dostanie 2 godziny lekcji obsługi komputera, na początek. A tata dostanie dwie godziny lekcji obróbki zdjęć w komputerze. Czy to źle brzmi? Wspaniale! Płacić nie trzeba, data i miejsce do ustalenia i jaki pożytek! Ale oni nie mają czasu! A poza tym - przecież to takie proste! Ci młodzi....
Mama i tata też mogliby namalować kuponik, na podstawie którego zwolnią synka (takiego jeszcze mieszkającego w domu) na miesiąc, na przykład, z obowiązku wyrzucania śmieci czy wyprowadzania psa. Albo taki kuponik dla córeczki: wyprawa z mamą "na paznokcie", na masaż, do fryzjera, możliwości mnóstwo. I jaki to miły sposób uniknięcia zakupów...
Tak sobie przedświątecznie marzę, a tu telefon, sąsiadka dzwoni.
Co robię? Prezenty pakuje. Już? Co już, że do świąt jeszcze czas... Hm, ja je pakuję, do torby, żeby wsiąść w samochód i je odwieźć do sklepu.
Dlaczego? Cenzury nie przeszły!
No tak to, że zwykle poddaję to, co kupiłam ocenie domowego... powiedzmy, cenzora i on decyduje: nie, te klocki to już mamy, te spodnie, no coś ty, do niczego, kostka Rubika??? Chyba już ze dwie mamy, znowu kupiłaś te czapki, szaliki, rękawiczki!
Ciągle łapię się na tym, że chcę kupować tak, jak to było lata temu w Polsce. Kupowało się pod choinkę rzeczy pożyteczne i użyteczne. Mamie - kryształowy wazon. Ojcu - kapcie. Oni nam - piżamki, sweterki i - oczywiście - czapki i rękawiczki. Zabawki były tylko we wcześniejszych latach. W każdym razie - pamiętam prezenty użyteczne. Tutaj, teraz, dzieciaki uważają, że prezenty mają być "for fun". Tak mi kiedyś młoda osoba tłumaczyła: kapcie, czapki i te piżamki, to i tak dorośli muszą przecież dzieciom kupić, a prezenty mają być dla przyjemności, no tak jak to się tu mówi: "for fun".
Jednego razu wpadłam na to, by kupić prezent idealny: bilety na koncert! Co za frajda dla nastolatków! Do downtown trzeba było pojechać, bo ja wtedy jakoś nie bardzo ufałam kupowaniu przez Internet, trzeba było zaparkować, trafić. Poszło! Zaparkowałam, znalazłam, zapłaciłam kartą kredytową! Pół dnia wolnego z pracy to wzięło, ale się udało.
Leżały sobie te bilety na stercie gazet. Czytałam, celebrowałam, z sąsiadką przez telefon pogadałam.
Za dzień-dwa... nie ma biletów! Nie ma! Gazety wyrzucone, na stole posprzątane, a biletów nie ma! Drogie były, jasne, ale Święta tuż tuż, a prezent przepadł. Zadzwoniłam do miejsca biletowego, opowiedziałam, co i jak. Na szczęście płaciłam kartą, więc postanowili dać mi duplikaty, mieli przecież nawet informacje o numerach miejsc. Znowu pół dnia wolnego z pracy, znowu do downtown, znowu zaparkować, dojść, trafić, ufff. Bilety dostałam, pod choinką sprawdziły się wspaniale, najlepszy prezent.
Nie lubię kupowania prezentów.
Kogoś to dziwi?
Jedna z moich przyjaciółek mówi, że u niej w domu nie było zwyczaju kupowania "pod choinkę". Ha! Święta nie były więc tam związane z szaleństwem zakupów... jakoś mi się to w głowie nie mieści. Wystarczyło urodzić się w innej rodzinie!
Zwykle pocieszam się wspomnieniem lektury jednej z książek poświęconych tak zwanemu rozwojowi osobistemu. Nie pamiętam nazwiska autora, ani tytułu, tylko te anegdotę:
Syn po raz pierwszy przyjeżdża do domu na Święta z narzeczoną. Chce ją przedstawić rodzicom. Zamożny, kulturalny dom, z manierami. Jest choinka, ceremonia - prezenty. Ojciec, najwyraźniej głowa tego domu, otwiera pudełko, które podarował mu syn. W środku piękny, wełniany sweter. Ojciec ogląda, wkłada z powrotem do pudelka, zamyka, oddaje synowi.
"Dziękuję, ale ja nie potrzebuję tego swetra".
Syn odbiera, odkłada bez słowa na jakiś stolik.
I nic, bez komentarzy, ceremonia trwa.
Dziewczyna oniemiała. Pyta potem swojego narzeczonego: jak to, co to, dlaczego i jak ten ojciec tak mógł?
Narzeczony uważa, że nic się nie stało, że widocznie ojciec nie potrzebuje...
Dziewczyna zerwała wkrótce te zaręczyny. A za kilka lat dowiedziała się, że ten jej były narzeczony zmarł na zawal. Miał zaledwie 35 lat.
Autorka nie pisze, czy ojciec brał udział w pogrzebie.
Nie jest więc w moim świecie aż tak źle. Kostkę Rubika oddalam, książki się wymieni. I już. W każdym sklepie zawsze dwa razy. Taka tradycja.
Ciekawe, co Mikołaj mi przyniesie!
Idalia Błaszczyk
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.