1 marca od kilku lat jest w Polsce obchodzony jako Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Przypomina się wtedy o walce uczestników tak zwanej „drugiej konspiracji” z instalującym się nad Wisłą komunistycznym reżimem. Temat ten jednak wciąż wzbudza kontrowersje.
Dlaczego „Żołnierze Wyklęci”? Określenie to powstało w latach 90., kiedy powoli zaczęto odzyskiwać uczestników podziemia antykomunistycznego dla narodowej pamięci. Wykląć miały ich właśnie władze PRL, z którymi walczyli. Po stłumieniu partyzantki komuniści zrobili wiele, by pamięć o ich wrogach została starta z powierzchni. Zniszczono już samych wrogów – w większości nie przeżyli oni walki z UB, a jeśli nie polegli z bronią w ręku bądź w wyniku kary śmierci, trafili do więzienia, które też ich niszczyło. Jeśli dotrwali do tzw. „odwilży” i wychodzili na wolność, to raczej nie mogli robić kariery. Tych, którzy zginęli, chowano potajemnie w zbiorowych mogiłach, często zacierając wszystkie ślady, nawet ubierając ich w niemieckie mundury. O podziemiu powojennym, w przeciwieństwie do Armii Krajowej, nie można było pisać inaczej niż z potępieniem, a każda próba pozytywnego przypomnienia kończyła się interwencją cenzury lub Służby Bezpieczeństwa.
O niepodległościowych partyzantach, którzy podjęli walkę z komunizmem przyniesionym na bagnetach Armii Czerwonej, przypominano więc powoli od lat 90., szczególnie zaś w początku lat dwutysięcznych, kiedy powstał Instytut Pamięci Narodowej i historycy wreszcie otrzymali wgląd do dokumentów dawnego Urzędu Bezpieczeństwa i innych służb odpowiedzialnych za walkę z podziemiem. Wyłonił się wtedy szeroki obraz różnych oddziałów partyzanckich, z którymi przez kilka lat władza ludowa próbowała sobie poradzić, tłamsząc je dopiero z zaangażowaniem dużych środków, agentury i brutalności.
To, jak wiele było i jest do zrobienia, pokazuje przykład wspomnianych wcześniej tajnych pochówków ofiar UB. Przez kilkadziesiąt lat rodziny nie wiedziały, gdzie pochowani są ich synowie, ojcowie i bracia. Mogły się co najwyżej domyślać, żadnej pewności być jednak nie mogło. Takim właśnie przypuszczalnym miejscem była tzw. Łączka Powązkowska – teren obok warszawskiego Cmentarza Wojskowego, służący głównie jako śmietnisko. Przez lata podejrzewano, że to tam w zbiorowych dołach chowani są więźniowie aresztu na Rakowieckiej i innych miejsc uwięzień i tortur. Ani w latach 80., ani w 90. nie dało się tego jednak tak prosto sprawdzić, można tam było tylko składać kwiaty, palić znicze i postawić prosty pomnik „ku pamięci”. Dopiero zaawansowane badania z wykorzystaniem drobnych wzmianek w dokumentach, relacji świadków, zdjęć lotniczych i wykorzystania nowoczesnych technik pozwoliły trafić na miejsce, w którym grzebano zamordowanych, potem zaś, dzięki badaniom genetycznym, zidentyfikować ich szczątki. Takich miejsc w Polsce jest wiele, wciąż liczne są nieodkryte. Poszukiwania utrudnia wiele czynników, choćby takich, że nad potajemnymi grobami tworzono potem normalne grobowce, w których chowano m.in. dawnych funkcjonariuszy reżimu.
Upamiętnianie „Wyklętych”, nazywanych często „Niezłomnymi”, bo mimo trudów, strachu, przemocy i samotności trwali w swojej walce o Polskę, dziś przeżywa renesans. Wielu wydarzeń historycznych nie upamiętnia się aż na taką skalę, jak robi się to przy okazji 1 marca. Dla wielu młodych ludzi Wyklęci – rotmistrz Witold Pilecki, Danuta Siedzikówna „Inka”, Hieronim Dekutowski „Zapora”, Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”, Józef Kuraś „Ogień” i wielu innych – to bohaterowie i wzorce postawy patriotycznej i przywiązania do obowiązku.
Istnieje jednak druga strona tego medalu. Rzadko uświadamiamy sobie, że działanie partyzantki, zwłaszcza w tak trudnych warunkach jak te powojenne, wymagało od partyzantów stanowczości również w kontaktach z ludnością cywilną. Jeśli poszczególne wioski popierały „leśnych” problem był mniejszy, często jednak żołnierze musieli dokonywać rekwizycji i siłą zdobywać pieniądze i jedzenie po to, by funkcjonować, zwłaszcza zimą. Nierzadko więc byli uciążliwi dla zwykłych ludzi, zwłaszcza gdy ci ostatni chcieli raczej odbudować swoje życie po wojnie światowej niż oczekiwać wybuchu kolejnej. Takie konflikty wzbudzały podziały i wywoływały agresję Wyklętych, nierozumianych i samotnych.
Jednocześnie zaś partyzanci toczyli swoją wojnę z komunizmem – polowano na nich, więc oni jak zwierzyna odgryzali się. Ginęli żołnierze i ubecy, ale także komuniści czy przedstawiciele lokalnej władzy. Ale często także zabijano ludzi, których związek z komunizmem był niewielki lub żaden. Wśród ofiar Wyklętych można wskazać kobiety i dzieci ze wsi pacyfikowanych za wspieranie władzy. Złą sławą „zasłużył się” Romuald Rajs „Bury”, który na Podlasiu był winien śmierci kilkudziesięciu prawosławnych, co sam Instytut Pamięci Narodowej uznał za zbrodnię. Jedni powiedzą: gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Jednak czy można ignorować te fakty i opinie wielu ludzi, często przekazywane z pokolenia na pokolenia, że Wyklęci byli raczej „Przeklęci”, a dowódcom partyzanckim było bliżej do watażków niż bohaterów?
Nasza pamięć o powojennym podziemiu jest rozbita na dwie części i często zależy od światopoglądu, sympatii politycznych czy doświadczeń rodzinnych. Warto jednak pamiętać, że nie wszyscy Wyklęci byli bohaterami, wielu jednak było przeciwieństwem bandytów i wspaniałymi ludźmi.
Tomasz Leszkowicz