24 maja 2016

Udostępnij znajomym:

Z "Trampem" przez Amerykę

Pojmani w swych wioskach czarni niewolnicy, skuci w kajdany parami, musieli przebyć pieszo gnani jak bydło nieraz kilkaset kilometrów przez tropikalne bezdroża afrykańskiej dżungli do portowych miast, w których zamknięci w klatkach, sortowani według przydatności, z wypalonymi na ciele znakami czekali na załadowanie na specjalne statki udające się w rejs przez Atlantyk. W połowie XVIII wieku w porcie przeładunkowym w Afryce niewolnik kosztował od 15 do 30 funtów, w porównaniu do zarobków w Anglii, gdzie dobry rzemieślnik zarabiał do 40 funtów rocznie, czyli niewolnik był wart tyle, ile 300 kg. cukru lub 16 sztuk broni palnej. Upychani maksymalnie jak sardynki pod pokłady do granic bezpieczeństwa, trzymani w przerażających warunkach, nie mieli miejsca nawet, aby się odwrócić, załatwiając z reguły pod siebie swe potrzeby fizjologiczne. Przerażeni, bezlitośnie zakuci w kajdany, całkowicie nadzy, w pozycji siedzącej lub w kucki, potwornie stłoczeni, okropnie traktowani, karmieni czym popadło, z reguły sucharami i odrobiną słodkiej wody, często popełniali samobójstwa. W czasie rejsu, który trwał od 3 do 13 tygodni wszystkich, którzy zachorowali, buntowali się lub zmarli wyrzucano za burtę, co w mniemaniu białych było naturalną selekcją utrzymującą przy życiu tylko najsilniejszych fizycznie.

Przeciętnie w drodze umierało od 20% do 30% przewożonych lub inaczej co 5 zesłany, a ich liczba na statkach była 3 krotnie wyższa od dopuszczalnych czyli od 250 do 600.   

Po przybyciu do portów Ameryki Północnej trafiali najpierw na targi niewolnicze, gdzie po zakupie przez właściciela, rozdzieleni z rodzinami rozjeżdżali się w głąb kraju, głównie na plantacje bawełny w południowych stanach. Stan Wirginia przodował w tzw. „polityce hodowlanej”, która zezwalała na prowadzenie czegoś w rodzaju „obozów” dla czarnych niewolników, w których prowadzona była specjalna „opieka” nad rodzinami mającymi wydawać na świat jak najwięcej potomstwa, obiecując wolność po urodzeniu 15 dzieci, oczywiście przeznaczonych na handel. Zdarzało się często, że w ciągu tylko jednego roku niektóre „obozy” umożliwiły sprzedaż aż 6 tys. dzieci. Jednakże kobiety pracujące na plantacjach, pomimo różnych zachęt materialnych i obietnic ze strony właściciela, starały się nie zachodzić w ciążę, a jeśli już do tego doszło, domowymi sposobami usuwały płód wiedząc, że niepewność własnego losu i tragiczna pewność losu dziecka jako matce przysporzy największe cierpienia psychiczne.

Na 500-hektarowych plantacjach bawełny, gdzie pracowało od 300 do 500 niewolników, warunki ich życia były zaiste tragiczne. Mieszkali po 10 osób w drewnianych, niskich, kwadratowych chatkach, z klepiskiem, płaskim dachem bez okien, śpiąc na deskach pokrytych zgrzebną wełną. Niekiedy w przypływie dobrego humoru pana lub po dobrych zbiorach zezwalano na ulubione i jedyne dostępne im formy rozrywki czyli tańce i śpiewy. Pracowali jak osły i muły 15 godzin na dobę przez 7 dni w tygodniu, a w czasie zbiorów nawet 20 godzin, kiedy to nie przysługiwał im ani jeden dzień wolny. Na nieco lepsze traktowanie i trochę wolnego czasu mogły liczyć kobiety pracujące w domu pana przy opiece nad dzieckiem lub w kuchni. Z obawy przed buntami zakazane było czytanie książek i pisanie.  

Niewolnik pracujący na plantacjach bawełny w południowych stanach „amortyzował” się w cztery lata, po czym mógł umrzeć bez starty dla właściciela, który kupował nowego. O potwornych warunkach życia na południu wiadomo było w całych Stanach. Najokrutniejsze kary stosowano do początków XVIII wieku, kiedy to cena za niewolnika była jeszcze niewysoka. Dla przebywających na północy niewolników, ich sprzedaż na południe było największą karą, od której gorsza była jedynie śmierć. Utrzymanie dyscypliny wymagało stosowania brutalnych i wymyślnych kar. Bolesną i poniżającą była publiczna kara chłosty, kiedy to do ziemi wbijano cztery kije w odległości około 3 metrów od siebie, a położonego nieszczęśnika, czy był to mężczyzna czy kobieta rozciągano nago między nimi. Po długotrwałym biczowaniu, kiedy okazywało się, że ofiara nadal jest zbyt krnąbrna, zabijano odcinając głowę, którą ku przestrodze innym nabijano na pal stawiany na centralnym placu obozu. Wieszano również nieposłusznych za żebra na stalowym haku, aby jego jęki były przestrogą dla innych. Często zmuszano do zjadania kału, picia moczu, w otwarte rany wcierano sól, pieprz lub sok cytrynowy, smarowano melasą przywiązując do pala na cały dzień w słońcu, gdzie obsiadały ich muchy i insekty, zakładano obroże i naznaczano jak zwierzęta rozpalonym żelazem, a gwałcenie dorosłych i często nieletnich jeszcze niewolniczek, które w mniemaniu białych miały wręcz nienasycony apetyt seksualny, było na porządku dziennym.  

W razie odmowy lub fizycznej obrony stosowano groźbę wyboru z propozycją nie do odrzucenia: seks lub chłosta. Seks był bowiem częścią systemu dominacji nad niewolnikami, jako że kobiecie nie wolno było odmówić białemu, a sam akt tego rodzaju nazywając nie gwałtem, a tylko spełnianiem obowiązków posłusznych właścicielowi poddanych.

Więcej o niewolnictwie dowiedzieć się można zwiedzając historyczne plantacje bawełny podczas 5-dniowej, autokarowej wycieczki "Szlakiem niewolnictwa, czarnego bluesa, jazzu i country" do Mississippi, Alabamy i Louizjany organizowanej przez biuro "Tramp Travel" w Chicago, które już od 28 lat prowadzi działalność turystyczną po USA.

Marek Brzeziński

Biuro podróży Tramp Travel

Tel. 414-207-3800

www.tramptravelusa.com

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor