Wydawało się oczywiste, że poszczególne fazy ludzkiej egzystencji odpowiadają różnym zaburzeniom psychicznym – solipsyzm w niemowlęctwie, histeria na tle seksualnym w okresie dojrzewania i na początku dorosłości, paranoja wieku średniego, demencja w starości... Wszystko kończy się śmiercią, która w końcu okazuje się „zdrowiem psychicznym”. (Thomas Pynchon, W sieci)
Pynchonowska w stylu, błyskotliwa i uwodzicielska. Raczej nie powieść, zdecydowanie nie krótkie opowiadanie czy nowela, a zatem co? Miniatura? To termin wystarczająco pojemny, by znalazło się w nim miejsce na historię biologa, zanurzaną w rzeczywistości, z którą on sam ma problem, a w zasadzie szereg problemów. Historia rodzinna, jego relacje z matką i bratem, prowincjonalna atmosfera małego miasta, praca, za którą nie przepada, relacje z uczniami, sposób bycia i pracy – to wszystko składa się na historię człowieka poczciwego w dwudziestu siedmiu odsłonach. Gdzie ty bajka i co znaczy „bajka w miniaturach”?
Tekst Cárdenasa jest raczej specyficzną odmianą przypowieści, aniżeli bajką, bo jeśli bajka musi być z morałem, to przypowieść niekoniecznie, ale za to musi pouczać i tych pouczeń w Diable z prowincji jest sporo:
„Wróć do domu. Wróć do ssaczej miłości. Wróć do miłości pierwotnej. Do grzechu pierworodnego. Proaktywny wyznawco kontrreformacji, napełnij swój kielich i wróć do gniazda. Wróć do jaja. Uprawiaj swój własny ogród. Wytwarzaj swoje własne pożywienie. Wyprowadź się na wieś.
Nawiąż kontakt z siłami natury. Zrób mi zdjęcia swoim starym aparatem. Zrób zdjęcia temu krajobrazowi. Nie mów tak. Tak się nie mówi. Mów, co chcesz. Niech nikt nie mówi ci, co wolno ci mówić. Zamilcz. Kochaj mnie do końca życia”. (s. 118)
Są to jednakowoż pouczenia specjalnej troski. Coś, co jest raczej sugestią nakierowującą nas na odkrywanie zakrytego, aniżeli dydaktyczne wskazówki co i jak robić. Dlaczego?
Ponieważ Diabeł z prowincji to tekst pełen paradoksów. Paradoksalnie biolog nie może znaleźć pracy, mimo że jest świetnie wykształcony, wraca z zagranicy do kraju, mimo że wcale tego nie planował, dostał pracę w żeńskim liceum, mimo że było to ostatnie miejsce, gdzie chciałby uczyć, matka kochała bardziej jego młodszego brata, mino że to on spełniał lepiej jej oczekiwania, nawiązał starą znajomość z dziewczyną swojego brata, która nie byłą naprawdę jego dziewczyną, mimo że nie miał na to większej ochoty:
„Wręcz nie ujawniała pretensji choćby gestem, niczym, co mogłoby zdradzić to, o czym wiedział, że matka myśli to w głębi duszy: że z dwóch jej synów starszy był gorzej przygotowany na stawienie czoła światu. I szkoda, że życie ukazało swoje najokrutniejsze oblicze. Bo, mówiąc zupełnie szczerze, ona wolałaby, żeby ofiarą przedwczesnej śmierci był biolog, a nie młodszy syn, będący prawdziwą słodyczą jej duszy, światłem jej dni, fantomową miłością, najważniejszym awokado nieobecnego ojca. Tak zdecydowałaby ona, życie jednak okazało się tak okrutne, że wypaczyło wszystko, co zaplanowała, nie planując, wszystko, co naszkicowała w skrytości najskrytszych marzeń, na szachownicy swojego serca. Tak właśnie: żeby młodszy syn przewyższył starszego. Żeby starszy syn był brudnopisem, a młodszy wersją ostateczną”.
Ten właśnie sposób budowania opowieści w oparciu o swoisty absurd, jakąś formę niedorzeczności, stanowi o specyfice tekstu Cárdenasa, a jego pouczenia w stylu:
„Wróć do domu. Wróć do ssaczej miłości. Wróć do miłości pierwotnej. Do grzechu pierworodnego…”, noszą znamię bezsensu.
Dwadzieścia siedem miniatur stawia nas w powiewie doświadczeń biologa, które stanowią o tej postaci, budując ją z różnych perspektyw: matki, nieżyjącego brata, jego byłej dziewczyny, którą spotyka po piętnastu latach i która w wypadku straciła nogę, czy dilera narkotyków, który spełnia rolę zawodowego psychoterapeuty. Wszystkie te miniatury nie prowadzą jednakowoż do jakiegoś totalnego, pełnego zwieńczenia – zbudowania postaci w całokształcie jej skomplikowania. Dalej zostajemy z jakimś wrażeniem niedopełnienia, niedopowiedzenia - z czymś nadzwyczaj zwykłym, banalnym, dotykającym rzeczywistości, w jakim przychodzi żyć każdemu. Cárdenas miniaturyzuje biologa do postaci powszechnej, ogólnie dostępnej, do każdego. Każdy przecież traci pracę, każdy ma problemy ze znalezieniem innej, każdy doświadczył pierwszej miłości, jakkolwiek nie każdego pierwsza miłość traci nogę w wypadku samochodowym, każdy lub prawie każdy ma rodzeństwo, ale nie każdy ma brata geja, który ginie w niewyjaśnionej sytuacji, każdy ma matkę, ale nie każdego matka jest toksyczna, prawie każdy ma nadzieję na znalezienie świetnej pracy i prawie każdego spotyka związane z tym rozczarowanie, każdy ma wuja, ale nie każdego wuj rezyduje w szpitalu psychiatrycznym, no i zdecydowanie prawie każdy widział noworodka, ale nie każdy takiego, który ma owłosioną twarz.
No cóż, historia Diabła z prowincji jest pozornie banalna:
„...bezimienny biolog, wracający po rozwodzie i kilkunastu latach za granicą do rodzinnego, prowincjonalnego miasta. Praca w żeńskim studium nauczycielskim z internatem nie stanowi szczytu marzeń, ale zapewnia dochód oraz, co może ważniejsze, sposób wypełnienia kolejnych dni. Powrót do krainy młodości, gdzie biolog dorastał, chodził do szkoły, odnosił pierwsze sukcesy i przeżywał pierwsze rozczarowania, oznacza konieczność zmierzenia się ze zmianami, ale także z ich brakiem. Co prawda matka mieszka w nowym domu, ale nadal dominuje w nim atmosfera wspomnień o zmarłym – jak się należy domyślać tragicznie – bracie, wcześniej ukrywającym przez dłuższy czas swój homoseksualizm. Spędzane w barach wieczory pozwalają bohaterowi nawiązać nowe przelotne znajomości, ale też spotkać ludzi niegdyś dla niego ważnych, w szczególności kobietę odgrywającą kiedyś rolę dziewczyny brata. Czy samego biologa coś z nią wiązało? Czy wyjazd na hacjendę, gdzie prowadzona przez kobietę firma kręci właśnie kolejny film, otworzy nowe szanse prywatne lub zawodowe, czy raczej zaciągnie bohatera głębiej w labirynt dawnych uwikłań?” (za: Adam Skalski, Na ekranie).
Ten banalny splot wydarzeń składa się na opowieść o banalności codzienności naznaczonej nieprzewidywalnością tego, co może być istotne, ale niekoniecznie. To biolog postanawia odnaleźć przyczynę śmierci brata, to on postanawia pojechać na hacjendę i to on spotyka się z dilerem – wszystko to tylko i wyłącznie jego wybory, jakkolwiek konsekwencje tychże są absolutnie zaskakujące:
„...powiedziała była dziewczyna, wiem, że nie masz pojęcia o owadach, wiem. To nie twoja działka. Ale napisałeś doktorat o feromonach u niedźwiedzi. A feromony to feromony. Potrzebujemy cię jako eksperta od biochemii. Nie ma tutaj wielu, jak się zapewne domyślasz”. (s. 56)
I w ten sposób biolog dostaje wymarzoną pracę, porzucając uczenie w liceum dla dziewcząt, którym raczej biologia była obca. Podobnych sytuacji jest w tej literackiej zabawie więcej. O co w tym wszystkim chodzi? Odpowiedź czyha na nas w ostatniej, zamykającej całość, miniaturze:
„Wszyscy się zmieniamy, żeby wszystko pozostało jak dawniej. Nie czekaj, aż zaproponują ci pracę. Stwórz swoją własną pracę. Rzuć swoją pracę. Dołącz do nas. Oszczędzajmy wodę. Zgaś światło i teraz zgaś światło. I teraz zgaś światło. Zasiej słodycz. Zasiej pieśń. Zbierz radość i szczęście”. (s. 119)
Przypowieść? Pouczanie i dydaktyka? Absurd? A może jednak nic z tych rzeczy?
Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Juan Cárdenas, Diabeł z prowincji Bajka w miniaturach, tłum. Katarzyna Okraska, ArtRage 2024. s. 119
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com