Zadziwiający w swej uroczej tajemniczości tytuł: „Dopiero ostatniego dnia, kiedy przyszedł się pożegnać, miałem wrażenie, że jest jakiś smutny. <To dla pani ta cisza>, powiedział i niemal wybiegł na zewnątrz. Nie wiem, co chciał przez to powiedzieć: <To dla pani ta cisza>. Rozumiesz to?
- Kiedy słuchałem, jak gra na gitarze, w Bajo el Puente, pomyślałem, że przed jego recitalem zapadła cisza taka, jak przed korridą – powiedział Toño. - To naprawdę poruszające, że powiedział ci <to dla pani ta cisza>, Cecilio. Ewidentnie był w tobie zakochany”. (s. 53)
W najnowszej, i ostatniej, powieści Mario Vargasa Llosy, namiętności splatają się w przedziwny układ wzajemnych zależności, fascynacji i nieodgadnionych sytuacji, które wszystkie razem tworzą ten narracyjny patchwork, który niekoniecznie wprawia nas w emocjonalne uniesienia.
Toño Azpilcueta, dziennikarz, [którego napawają nieskrywanym wstrętem szczury, dziwnym trafem nieustanie go prześladujące, szczególnie w chwilach przypływów paniki: „Szczury roznoszą rozkład, choroby, słabość i podkopują zbiorowego ducha, który został wykuty przez muzykę”. (s, 43)] – jest znawcą muzyki kreolskiej, która staje się jego niekontrolowaną obsesją i specjalizacją zawodową.
Zbiegiem różnych układów towarzysko zawodowych, odkrywa Lolo Molfino – artystę genialnego. Tak przynajmniej twierdzi i podążając za tym przekonaniem ulega absolutnej fiksacji muzykiem. To zafiksowanie buduje całą siatkę zdarzeń, z jaką mamy do czynienia w powieści Llosy, gdyż poszukiwania Lalo, który nagle znika w niewyjaśniony sposób z horyzontu zdarzeń, prowadzą nas przez całe spectrum pojęć, terminów i kulturowych konceptów, istotnych dla kultury latynoamerykańskiej, w szczególności, co oczywiste, peruwiańskiej. Muzyka w tej powieści jest absolutną dominantą, oczywiście muzyka kreolska. To w niej zasadza się istota i unikalność Peru, to właśnie ta muzyka jest dla tej kultury wszystkim, co ważne i unikalne.
“Ja jednak jestem przekonany, że kiedy się słucha peruwiańskich walców, a nade wszystko kiedy się je tańczy, prędzej czy później pojawia się namiętność, bierze górę i często osiąga swój punkt wrzenia. Tańczący razem przy tej muzyce ludzie odczuwają do siebie pociąg i rodzi się w nich pożądanie”. (s.111)
Powieść Llosy jest specyficznie skonstruowana. Narracyjne tempo nakręca wątek poszukiwania zaginionego Lolo Malfino i to one stają się idealnym pretekstem do zbudowania w tekście szczególnej układanki, która polega na zmieszaniu fikcji z reportażem, słownikiem terminów rzadkich, biografią, a nawet esejem, a wszystko to jest efektem literackiego chwytu, operującego konceptem książki w książce, bo Toño Azpilcueta pisze książkę o swej obezwładniającej fascynacji, jaką stałą się dla niego postać Lalo Molfino, człowieka ze śmietniska, muzycznego geniusza muzyki kreolskiej.
To właśnie ten, przecież ani nowy, ani oryginalny chwyt literacki, pozwala Llosie pisać o wszystkim w tej powieści. Mamy w niej wyraźne, niemal dosłowne, przytoczenia reporterskie, które przypominają zawartość kultowej książki Martina Caparrósa Ñameryka;
„Wtedy pojawiła się również cudowna hiszpańszczyzna – język Cervantesa – który krok po kroku odmienił los mieszkańców Ameryki Łacińskiej, bowiem dzięki niemu, po tysiącu lat tarć i utarczek wynikających z wielości języków i gwar, jakimi posługiwano się na całym kontynencie, wreszcie wszyscy mogli się porozumieć”. (s. 204) Czy ten fragment nie brzmi jak główna teza Ñameryki?
Mamy różne definicje pojęcia „huachaferii”, które jest szalenie istotne w całym projekcie książki nakierowanej na istotność historyczną i współczesną peruwiańskiej tożsamości, mamy w końcu wyraźnie ukształtowane fragmenty składające się na poruszającą biografię Lalo, którego uratował ze śmietniska pełnego szczurów ksiądz, który go przygarnął i wychował.
Mario Llosa napisał tekst balansujący na granicy tego, co można określić jako idea utopijna, albo tego, co można by nazwać myśleniem życzeniowym. Muzyka niesie w sobie potężne doznania, to oczywiste, ale już mniej oczywiste jest przekonanie, że może konstytuować historię i politykę narodów.
„...i to oni zrewolucjonizowali upadający kraj, stopniowo go uporządkowali, dzięki muzyce, która wreszcie przemawiała do wszystkich Peruwiańczyków – kto by pomyślał – dokonała przemiany społeczeństwa, wyłuskując zeń ludzi przebojowych, twórczych, z najróżniejszych środowisk, bowiem to oni krok po kroku podnosili Peru z upadku, ożywiali je, przeobrażali, zmieniali – wreszcie! - w aktywny i nowoczesny kraj, rzecz w Ameryce Łacińskiej nieczęsta”. (s. 205)
To fragment książki w książce. Toño Azpilcueta pisze apologię muzyki kreolskiej, rozważa jej istotność, buduje wokół niej terminy i stwarza jej mitologię. Jest obsesyjnie i niereformowalnie zahipnotyzowany postacią Lalo i jego interpretacją kreolskich tematów. Ten stan uwiedzenia prowadzi do przekroczenia granic utopii, która staje się destrukcją, dystopią.
Jak czytamy w artykule Wojciecha Engelkinga, <Zabieranie głosu. O ostatniej powieści Mario Vargasa Llosy „To dla Pani ta cisza”>:
„W przypadku Toña Azpilcuety [najważniejsza] jest tradycyjna muzyka kreolska. Swego czasu, jako młody człowiek, miał nadzieję zajmować się nią akademicko, lecz uniwersytecka katedra, do której objęcia się szykował, została zlikwidowana. Skończyło się na tym, że pisze do ukazujących się w Limie gazet. Daje mu to utrzymanie (jest rok 1992, rok aresztowania przywódcy Świetlistego Szlaku; prasa nie znalazła się jeszcze w kryzysie), jednak skromne, a bramy do will stołecznej intelektualnej elity nie stoją przed nim otworem. Pewnego razu jednak do Toña dzwoni przedstawiciel wyższych sfer: czy zechciałby wpaść na koktajl wieczorem, wysłuchać szczególnie utalentowanego gitarzysty? Zechciałby, a gitarzysta, nazwiskiem Lalo Molfino, w istocie okazuje się grać, jak mało kto. Biegły w ludowych walczykach Toño przekonany jest, iż stoi przed nim wielka kariera. Pragnie być jej akuszerem, jednak znów czeka go niepowodzenie: uczestnicy przyjęcia okazują się ostatnimi, którzy mają okazję wysłuchać muzyki w wykonaniu Lala. Ten, jak określa go przyjaciółka Toña, „geniusz, bez dwóch zdań. Ale jednocześnie bardzo pewny siebie, próżny, trudny człowiek. Neurotyk, jakiego dotąd nie widziałam”, wkrótce bowiem umiera. Główny bohater „To dla Pani ta cisza” nie wylansuje więc nowej gwiazdy, jednak czas Lala w jego życiu się nie kończy. Toño postanawia napisać o nim książkę”.
I to ten chwyt sprawia, że najnowsza, i jednocześnie ostania, powieść peruwiańskiego noblisty jest niekoniecznie zachwycającą kompozycją różności, które być może i współgrają, ale niekoniecznie tworząc strukturę wprawiająca w zachwyt i uniesienie.
Wszystkie cytaty, jeśli ni zaznaczono inaczej, za:
To dla pani ta cisza, Mario Vargas Llosa, wyd, Znak, Kraków 2024, s. 332.
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com