Od północnego krańca jeziora El Golfete rozpoczyna się największa niespodzianka tego regionu; wysokie ściany białego wapienia pokryte gęsta, zieloną dżunglą, rozcięte jak krzywym nożem przez meandrującą rzekę. Następne kilka kilometrów spływu rzeką to istna nirwana dla oka; fascynujące w kształtach skały, zatoczki, wysepki, Indianie poławiający ryby w swoich dłubankach, fruwające nad głowami ptaki, tajemnicze odgłosy tropikalnego lasu...
Rzeka miejscami jest wąska, niekiedy szeroka na 200 metrów, z niewiarygodną głębokością do 40 metrów! Zamyśleni i wpatrzeni w pionowe ściany kanionu docieramy w końcu do jego kresu, kiedy niebo się otwiera, nadlatują mewy, rybitwy, fregaty co dobitnie świadczy, że oto kończy się ląd, a przed nami pojawia się Morze Karaibskie z portowym miasteczkiem Livingston i jego unikalnymi mieszkańcami Garifuna. Za lewą burtą, na zachodnim brzegu, ukazują się pierwsze nabrzeża i miejskie zabudowania, które w niczym nie przypominają czegokolwiek przewidywalnego w latynoskiej bądź co bądź Gwatemali.
Livingston od strony rzeki Rio Dulce
Tutejsza architektura do złudzenia bowiem przypomina klasyczne Karaiby! W tejże chwili dociera do mnie fakt, że przecież "tuż obok", w sąsiednim Hondurasie, widziałem lata temu niemal identyczne miasteczka na urokliwych wysepkach Utila oraz Roatan. Historia posiada wytłumaczenie; na południowych wybrzeżach Morza Karaibskiego żyje około 26 tysięcy czarnoskórych mieszkańców, będących potomkami niewolników z angielskiego statku. Ów statek rozbił się na Grenadynach, pomiędzy Grenadą a Barbados, gdzie ocaleli murzyni osiedlili się na stałe jako wolni ludzie, Garifuna. W połowie XVIII wieku Anglicy zakupili Grenadyny, na których mieszkało już około 4 tysięcy ludzi, część z nich mieszanej już krwi z lokalnymi Indianami z plemienia Karaibów, zmuszając ich do wyjazdu na wyspę Roatan, u wybrzeży Hondurasu. Większość wygnańców zginęła podczas tej migracji, jednak ci, którzy pozostali, stworzyli dziesiątki osad wzdłuż morskiego wybrzeża od Belize i Gwatemali, po Honduras i Nikaraguę. Mniej więcej pięć tysięcy ludzi Garifuna żyje obecnie w miasteczku Livingston, gdzie stanowią większość populacji i nadają lokalnej społeczności wyjątkowego charakteru. Ta unikalność wiąże się z faktem, że Livingston NIE POSIADA lądowego połączenia z resztą kraju, co rzutuje na swojego rodzaju izolację tej części Gwatemali.
Karaibska plaża jak z marzeń, Livingston, Gwatemala
Dzisiaj dotarliśmy tutaj drogą wodną. Zanim jednak udamy się na zwiedzanie centrum miasteczka, położonego na wzgórzu ponad portem, decydujemy się na spacer po dżungli wzdłuż strumyka, gdzie setki lat temu utworzyło się siedem kaskad znanych jako Siete Altares (Siedem Ołtarzy). Cała dolina strumienia należy teraz do murzyńskiej rodziny, która pieczołowicie zabezpiecza ścieżkę, gdzie przydają się linki i wycięte w kamieniach stopnie, bo trasa bywa podstępnie śliska. Pogoda dopisuje, płacimy za wstęp równowartość $10, witamy się z jednym z seniorów wylegującym się wygodnie na hamaku (wygląda niemal jak afrykański król!) i spokojnie stąpamy w górę strumienia łatwą w sumie ścieżką. Zewsząd otacza nas zwarty gąszcz typowego, tropikalnego lasu Ameryki Centralnej. Dawno temu z pewnością czyhały tutaj jadowite węże, dusiciele boa, pumy i jaguary, a dzisiaj możemy ledwie podziwiać zadziorne koguty w obejściu właścicieli. Nasz spacer w pełni oddaje atmosferę lasu wiernie ukazanego w filmowym arcydziele "Apocalypto" Mela Gibsona z 2006 roku (gorąco polecam przed wizytą w Gwatemali), i z tego tylko powodu warto było wyprostować nogi po dwugodzinnym siedzeniu na łodzi.
Uliczka
A wkrótce potem... cumujemy do kładki przy cudnej plaży Playa Blanca, zadbanej, czyściutkiej, z palmami kokosowymi jak z obrazka, a co dla nas chyba najważniejsze - niezatłoczonej! Kąpiemy się, pijemy zimne piwo i margarity, wystawiamy blade ciała do słońca, a kiedy nad horyzont nadciągają od północy burzowe chmury, przepływamy łódką pół godziny do Livingston na obiad i - oczywiście – na zakup pamiątek. Wybrana przez nas restauracja to rodzinny biznes serwujący lokalne specjały, a zwłaszcza zupę tapado costeno! Tapado, nieodmiennie kojarzona ze społecznością Garifuna, to zupa z ryby mojarra, z owoców morza (krewetki, kraby, małże...) z dodatkiem mleczka kokosowego i warzyw. Podawana na gorąco we wszystkich lokalnych restauracjach jest niekwestionowanym przysmakiem, absolutnie nie do pominięcia podczas każdej wizyty w Livingston.
Senior Garifuna
Po zasłużonym posiłku kierujemy się kolorowymi uliczkami do portu, gdzie czeka nasza łódź, gdzie dzieciaki kopią piłkę, gdzie tysiące ptaków układają się do snu na przybrzeżnych, ukwieconych drzewach.
Tekst i zdjęcia: Andrzej Kulka. Autor jest zawodowym przewodnikiem i właścicielem chicagowskiego biura podróży EXOTICA TRAVEL, organizującego wycieczki po całym świecie, z Gwatemalą włącznie, od 15 do 23 kwietnia 2023 roku. Bliższe informacje i rezerwacje: EXOTICA TRAVEL, 6741 W. Belmont, Chicago IL 60634, tel. (773) 237 7788, strona internetowa: www.andrzejkulka.com/gwatemala
Kąpiel w leśnym strumieniu
Cicha przystań
W centrum Livingston
Nasza ulubiona restauracja w Livingston
Iguana na palmie
Livingston