Przed dwoma tygodniami wielu Amerykanów wspominało jubilata, Benjamina Franklina, jednego z trzech ludzi niesprawujących urzędu prezydenta, których uhonorowano podobizną na banknocie. Niedługo przed kolejnymi urodzinami wielkiego człowieka dostałam książkę z amerykańskiego wydawnictwa, po polsku, o tytule „Benjamin Franklin radzi jak żyć”. Autorem jest Romuald „Aldek” Roman, który przetłumaczył listy, aforyzmy i ucieszne wierszyki Franklina, czasem opatrując je trafnym komentarzem. „…dla większości Polaków (…) był miłym starszym panem, puszczającym latawce (…). I że nosił okulary. I futrzaną czapkę”.
Kim był „First American”, jak o nim mawiają. Ojcem-założycielem, który pomógł sporządzić Deklarację Niepodległości i podpisał Konstytucję Stanów Zjednoczonych. Był drukarzem, teoretykiem politycznym, muzykiem, wynalazcą, satyrykiem, naukowcem i dyplomatą. Wynalazł piorunochron, okulary dwuogniskowe i wiele innych przydatnych gadżetów.
I jakby tego było mało, Benjamin Franklin był jednym z oryginalnych miłośników jedzenia. Sądzę, że z powodzeniem można o nim powiedzieć, iż był inicjatorem słowa „smakosz”.
We wczesnej dorosłości żył jako wegetarianin, żywiąc się niezwykle specyficznie - herbatnikami i rodzynkami. Wynikało to przede wszystkim z oszczędności – mięso było drogie. Jednak ten styl życia przekształcił się w system wartości. Wprawdzie nie odszedł od swoich przekonań związanych z oszczędzaniem i starał się wytłumaczyć jego zasadność innym, powrócił do mięsa podczas żeglugi na statku z Bostonu do Nowego Jorku. Załoga gotowała wówczas złowionego dorsza. Zapach wędrujący po pokładzie sprawił, że zaczął kwestionować swoje oddanie wegetarianizmowi. Później pisał o tym doświadczeniu:
„Balansowałem przez jakiś czas między zasadą a skłonnością, aż przypomniałem sobie, że kiedy ryby były otwierane, widziałem mniejsze ryby wyjmowane z ich żołądków. Potem pomyślałem: jeśli jecie się nawzajem, to nie widzę powodu, dla którego my mielibyśmy nie zjeść was. Zjadłem więc dorsza z apetytem i od tamtej pory jem tak jak inni ludzie, tylko od czasu do czasu wracając do diety warzywnej”.
Słynny cytat Franklina na temat jedzenia: „Jedno jabłko dziennie trzyma lekarza z daleka” było radą, według której zdawał się żyć. Franklin często prosił swoją żonę Deborah, aby wysyłała mu beczki z jabłkami, gdy mieszkał za granicą, o czym świadczy list do niej: ale rzadko prażę jabłka, szkoda, że mi ich nie przysłałaś…
Franklin pomógł wprowadzić ziemniaki do Francji – trucizna dla Francuzów - jako podstawowe źródło pożywienia i alternatywę nieudanej w uprawach pszenicy. Był gościem honorowym przyjęcia zorganizowanego przez francuskiego farmaceutę Antoine-Augustina Parmentiera, na którym każde danie składało się z ziemniaków.
W późniejszym życiu poparł ideę uprawy lokalnych produktów jako sposobu na uniknięcie zależności od importu żywności z zagranicy. Mimo to doceniał potrawy innych krajów i kultur. Podczas wizyty w Londynie dowiedział się o soi i tofu. W 1770 roku wysłał Johnowi Bartramowi trochę soi i napisał: „Relacja ojca Navarrete o powszechnym użyciu sera z niej zrobionego w Chinach, która tak bardzo wzbudziła moją ciekawość…”.
Franklin polubił też parmezan we Włoszech. Pisał do Bartrama z 1769 roku: „Po pierwsze, przyznaję, że gdybym mógł znaleźć w jakichkolwiek włoskich podróżach przepis na zrobienie parmezanu, dałoby mi to więcej satysfakcji niż transkrypcja jakiejkolwiek inskrypcji z jakiegokolwiek kamienia”.
Jak większość ówczesnych kolonistów, był też miłośnikiem wina. W artykule z 1757 roku zatytułowanym „Wszyscy przedpotopowcy byli bardzo trzeźwi” Franklin napisał: „Nie może być dobrego życia tam, gdzie nie ma dobrego picia”. Napisał również w liście do André Morelleta z 1779 r.: „Oto deszcz, który spada z nieba na nasze winnice; tam wchodzi do korzeni winorośli, aby przemienić się w wino; stały dowód na to, że Bóg nas kocha i kocha widzieć nas szczęśliwymi”.
Jako podróżnik mógł jadać najlepsze potrawy tamtych czasów we Francji, we Włoszech, w Anglii, w Stanach Zjednoczonych. On jednak wolał podjadać… jabłka i żurawinę, a jego ulubionym jedzeniem był indyk. W rzeczywistości „kochał indyka tak bardzo, że zasugerował, aby stał się naszym symbolem narodowym”. Wybrano bielika amerykańskiego, choć indyk nadal zajmuje szczególne miejsce na naszych stołach.
Jabłkowo-żurawinowy deser Franklina
Nadzienie owocowe:
- 5½ szklanki obranych i pokrojonych zielonych (4-5) jabłek
- 1 opakowanie (około 300 gram) świeżych lub mrożonych żurawin
- 0.70 szklanki brązowego cukru
- 2 łyżki białego cukru
- 2 łyżki mąki
- 0.5 łyżeczki cynamonu
Pokrycie z ciasta:
- 1 szklanka mąki
- 0.75 szklanki brązowego cukru
- 0.25 łyżeczki soli
- 0.75 łyżeczki cynamonu
- 0.5 łyżeczki gałki muszkatołowej
- 1 szklanka posiekanych płatków owsianych
- 0.5 szklanki roztopionego masła
Przygotowanie:
- Piekarnik rozgrzać do 350°F / 160°C
- Nadzienie: jabłka i żurawiny wymieszać z cukrami, mąką, cynamonem. Przełożyć do szklanego lub ceramicznego naczynia żaroodpornego.
- W misce wymieszać mąkę, cukier, cynamon, gałkę muszkatołową i płatki; zalać masłem, wymieszać i pokryć owoce do pieczenia.
- Piec 45-50 minut (do zazłocenia się powierzchni). Serwować najlepiej na ciepło z bitą śmietaną lub lodami waniliowymi.
Anna Czerwińska
wielbicielka muzyki klasycznej i dobrej literatury, amatorka gór i namiotu, podglądania życia od kuchni i innych obserwacji wszelkich na własny użytek.
Autorka blogów: o kuchni Stanów Zjednoczonych i… truflach czekoladowych www.amerykanskiekulinaria.com; www.domowetrufle.com
kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.