07 maja 2018

Udostępnij znajomym:

Podróżując po Stanach Zjednoczonych, spotkasz setki nacji z różnych kontynentów. Największym zdziwieniem byli Australijczycy! Bo jak to... przyjechali oni żyć do Ameryki? A jednak. Powodów jest wiele, od błahych po te najbardziej dramatyczne. Wyjechali za miłością, pracą, zmianą, rozwojem osobistym, ciekawością, nauką języka, lepszą pogodą... Inni musieli uciec z kraju z powodu wojny lub trudnej sytuacji politycznej, a jeszcze inni mieli szczęście i wylosowano ich w loterii green card, czyli “zielonej karty”. Każdy ma swój osobisty powód.

***

Kilka dni temu poznaliśmy cudowną rodzinę z Wenezueli, która przyjęła nas do siebie, jak swoich i ugościła jak rodzinę. Ciepli, życzliwi ludzie, którzy wiele przeszli w swoim życiu.

Wiecie co jest najsmutniejsze? To, że nie przyjechali z wyboru. Oni po prostu nie mieli innego wyjścia. Ponad trzy lata temu Gigi i jej starsza siostra ze swoją kilkuletnią córką zdecydowały przyjechać do USA na wizie turystycznej i starać się o status uchodźca. Z pewnością wielu z Was zdaje sobie sprawę, co obecnie dzieje się w Wenezueli i jak trudno żyć w tak skorumpowanym kraju, który dzięki swoim surowcom mógłby całkiem dobrze prosperować, ale niestety u władzy są nieodpowiednie osoby.

Zatrzymały się u najstarszej siostry, która rok wcześniej zdecydowała opuścić Wenezuelę. A dlaczego? Odpowiedź jest prosta: “Za lepszym i spokojniejszym życiem”. Po jakimś czasie cała trójka otrzymała status uchodźca. Dokładnie dwa lata temu ich rodzice przyjechali w odwiedziny, ponieważ nie widzieli się od dłuższego czasu. Miały być to miesięczne wakacje na Florydzie. Podczas ich pobytu w USA sytuacja w kraju się pogarszała. I tu nie chodziło już o brak produktów oraz wręcz zabijanie się o dostanie się do niektórych sklepów, żeby kupić chociażby mąkę czy też mydło, tu chodziło o bezpieczeństwo, a przede wszystkim ludzkie życie!

Rodzice Gigi są na emeryturze, która jest równa $1, a więc nie jest ona warta nic w żadnym kraju. Córki zdecydowały za rodziców, że zostają - nie była to łatwa decyzja, zostawili tam całe swoje życie. W wieku 60. lat musieli układać swoje życie od nowa, w nowym otoczeniu, ale najważniejsze, że blisko siebie. Dużym bólem dla całej rodziny jest to, że ich brat oraz syn został tam i walczy z rodziną o przetrwanie. Łza w oku się kręci, słysząc załamany głos starszej kobiety, która mówi: “Nie widziałam swojego dorastającego wnuka od 2 lat…”. Co innego nie widzieć, ponieważ taka była decyzja obu stron, a co innego zostać wręcz rozłączonym. Bardzo mi się to kojarzy z okresem I i II wojny światowej.

Wspaniale było obserwować rodzinę, która znalazła swój spokój i miejsce, oraz która obdarza się nawzajem tak ogromnym szacunkiem i miłością. To rzadko spotykane w dzisiejszych czasach.

***

Kiedy mieliśmy w planach San Francisco i próbowaliśmy znaleźć hosta poprzez stronę Couchsurfingu, nie spodziewaliśmy, że poznamy właśnie Dmitriyego z Kazachstanu. Dmitriy miał dużo szczęścia w życiu, ale również wiele doświadczył. Jego historia jest bardzo podobna do mojej - oboje straciliśmy najważniejszą osobę w naszym życiu, która dała nam życie.

Nie było łatwo znaleźć hosta w SF, ponieważ jest to dość specyficzna społeczność. Pewnego dnia przychodzi mi wiadomość na WhatsApp, którą czytam z uśmiechem na twarzy. Otrzymaliśmy bardzo ciepłe zaproszenie do jego mieszkania pod San Francisco, a przy okazji wspomniał, że będziemy mieć dużo swobody, ponieważ wyjeżdża na weekend, więc zostawia nam je do dyspozycji. Wow!

Dmitriy wygrał “zieloną kartę” i przyjechał do Stanów kilka lat temu jako zawodowy tancerz. Niestety, artyście w tak dużym kraju trudno się wybić bez znajomości i jakichkolwiek kontaktów. On jednak znalazł swoją drogę, zdecydował zmienić zawód i się przekwalifikować. Zmienił też otoczenie, skończył szkołę testowania aplikacji i oprogramowania, zaraz po tym otrzymał dobrze płatną pracę. Jego połówka ciągle mieszka w Kazachstanie. Nie wiem, co ten chłopak ma w sobie, ale od samego początku był mi bardzo bliski, jak brat, którego nigdy nie miałam. Imponowało mi to, że wspominał o swojej babci, o rodzinie i swojej dziewczynie, która ciągle mieszka na drugim końcu świata. Imponowało mi to, że miał czas na godzinne rozmowy z babcią oraz że był otwarty na inne kultury i nie zamknął się w jednej społeczności. Pewnego popołudnia oboje stwierdziliśmy, że rok 2016 był dla nas bardzo trudny. Ja pierwsza się otworzyłam i powiedziałam, że straciłam moją wspaniałą Mamę. Po czym zauważyłam, że D. robi się czerwony, a łzy zbierają się w jego oczach. Piszę o tym i mam ciarki na ciele... Dodałam, że moja Mama bardzo cierpiała, a on odpowiedział: “Moja też i Ty pewnie miałaś więcej czasu, żeby z nią spędzić niż ja…”. Nie będę zdradzać szczegółów tego, co się wydarzyło, ponieważ szanuję prywatność osób, które spotykam, ale niestety na tym świecie są potwory, które zabierają życie drugiej osobie i patrzą na jej cierpienie... Z rozweselonej atmosfery zrobiła się grobowa. Wszyscy zamilkliśmy na chwilę i oddaliśmy się refleksji.

***

W takich momentach, kiedy nie możemy być blisko obok naszej rodziny, którą tak bardzo kochamy, cierpimy ogromnie. Doświadczyłam tego i wiem, że życie na emigracji rozwija i pozwala spojrzeć na wiele spraw z dystansem oraz daje nam wiele szans, możliwości, ale nigdy nie zrekompensuje chwili spędzonej z ukochanymi. Na emigracji też pędzimy za nie wiadomo czym i oddajemy się rutynie.

Bądźmy wdzięczni za to, co mamy i nie prośmy o więcej! Pielęgnujmy relacje z naszymi bliskimi!

Ewelina Orzech, autorka bloga One Way 2 Freedom
www.oneway2freedom.com

One Way 2 Freedom Ewelina Orzech

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor