– Wiemy o nim bardzo niewiele, właściwie prawie nic – ciągnął Pelczar. – Dezerter z wojska. Jego dokumentacja w tajemniczy sposób zaginęła, jak zresztą i on sam. Pojawił się w kraju na początku ’96. Mam niepotwierdzone informacje, że szkolił elitarne oddziały specjalne „Błyskawica” w Rembertowie. Na jutro jestem umówiony z jednym z oficerów „Błyskawicy”, więc mam nadzieję, że się czegoś dowiem. I jeszcze jedno. Komisarz Wołek posiedział z jednym z księży w kościele na Kruczej. Zakonnik zabity na Legnickiej bawił tam w gościnie. Misjonarz z Afryki. Podobno bardzo się przyjaźnili z Gawlikiem. Mamy portret pamięciowy.
Pelczar puścił w obieg plik kartek z podobizną poszukiwanego. Podobieństwo było autentycznie trafione. Każdy z obecnych bardzo uważnie przyjrzał się obrazkowi. Przedstawiał mężczyznę z bardzo krótko przystrzyżonymi włosami. Okrągła twarz i duże oczy nie zdradzały oznak morderczych zapędów.
– To tyle. Ruszajcie do roboty – rzucił krótko podinspektor.
Biuro Andrzeja Zwierzchowskiego zaskakiwało przestronnością. Ściany pomalowane na ciepły, kremowy kolor ozdobione były średniej wielkości obrazami o tematyce batalistycznej. Gruby dywan na podłodze dawał przyjemne wrażenie ciepła. Policjant usiadł na wskazanym mu przez kapitana gustownym krześle po przeciwnej stronie biurka, za którym zasiadł sam gospodarz. Na pierwszy rzut oka podinspektor nie powiedziałby, że ten człowiek jest oficerem elitarnych sił specjalnych. Wyglądał zupełnie normalnie, jak przeciętny członek kadry oficerskiej Wojska Polskiego. No, może trochę lepiej zbudowany niż jego rówieśnicy i trzymał się po wojskowemu. „Proszę, jak pozory mogą mylić”, pomyślał policjant.
– Czym mogę panu służyć, inspektorze?
– Pan zna Adam Gawlika. Jest poszukiwany w sprawie o morderstwo. Myślę, że pan może mi udzielić jakichś informacji, które doprowadzą do jego ujęcia.
Zwierzchowski odchylił się w fotelu i założył ręce na głowę.
– Słyszałem, że wytłukł wam we Wrocławiu elitę świata przestępczego. Na pana miejscu dałbym mu za to medal.
– Pan raczy żartować, kapitanie. Doskonale pan wie, że w świetle prawa najgorszy bandzior, jakim niewątpliwie był Majecha i jego kumple, jest ofiarą morderstwa i sprawca musi zostać osądzony. Nasze prawo nie przewiduje samosądów. Dlatego proszę pana o pomoc.
Kapitan pochylił się w stronę biurka i oparł przedramiona o blat.
– Teraz to pan żartuje, inspektorze. Miałbym wydać przyjaciela, który rozgromił najgroźniejszą bandę na Dolnym Śląsku, która z kolei wcześniej pozbawiła życia jego bratanicę i niewinnego księdza?
Policjant sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wydobył paczkę papierosów.
– Mogę?
– Proszę się nie krępować.
Wyciągnął zapraszającym gestem paczkę w stronę kapitana. Ten pokręcił przecząco głową.
– Widzę, że dysponuje pan dość szczegółowymi informacjami. Można wiedzieć skąd? – spytał nagle policjant, próbując zaskoczyć Andrzeja.
Pytanie oficera policji nie zrobiło na rozmówcy najmniejszego wrażenia. Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmieszek politowania.
– Panie inspektorze, zapomina pan, gdzie się pan znajduje i z kim rozmawia. Proszę mi wierzyć, zdobycie takich informacji i nie tylko takich, nie stanowi dla mnie najmniejszego problemu – odpowiedział szczerze.
Pelczar westchnął tylko. W rzeczy samej pewne kręgi, do których on sam nie ma i nigdy nie będzie miał dostępu, poruszają się w złożonym świecie informacji nadzwyczaj sprawnie.
– Ale coś o Gawliku chyba pan mi powie, kapitanie... – powiedział z nadzieją w głosie.
Kapitan zamyślił się. Utkwił wzrok w przestrzeni nad głową policjanta.
– To niezwykły człowiek. Taki rodzi się może raz na pięćdziesiąt, nawet sto lat. Nieprzeciętna inteligencja. Nieprawdopodobne wprost umiejętności bojowe. Z drugiej strony bardzo nieszczęśliwy. Strata rodziców w dzieciństwie, kryminogenne środowisko jego starszego brata, z którym musiał mieszkać. Cud, że się wtedy nie stoczył. Śmierć narzeczonej, tułaczka wojenna, Afganistan, Afryka, Ameryka Południowa... Moim zdaniem trochę dużo przeżyć jak na jednego człowieka.
– A coś, co pomoże mi go znaleźć? – naciskał policjant.
Oficer milczał przez chwilę i przyglądał się swojemu gościowi uważnie. Otworzył usta, by coś powiedzieć, gdy zadzwonił telefon.
– Przepraszam, inspektorze – powiedział i podniósł słuchawkę. – Zwierzchowski, słucham.
Po drugiej stronie odezwał się kobiecy głos.
– Tak, kochanie. Pamiętam, że idziemy dzisiaj do lekarza. Nie denerwuj się. Wszystko jest pod kontrolą. Niedługo będę w domu. Leż sobie spokojnie, a ja ci przyniosę niespodziankę – wsłuchał się na moment w jej wypowiedź. – Nie mogę ci powiedzieć jaką, bo nie będzie niespodzianki. Przepraszam cię, ale nie mogę teraz rozmawiać. Zadzwonię później. No, pa. Całuję. – słuchawka wróciła na swoje miejsce. – Pan wybaczy, inspektorze. Żona niedługo rodzi i taki trochę nerwowy okres – powiedział usprawiedliwiająco.
– Proszę przyjąć moje gratulacje, kapitanie. Wie pan, co będzie?
– Córa – odpowiedział, promieniejąc z dumy. – Ale wracając do rzeczy. Nawet gdybym chciał, a powiem otwarcie, że nie chcę, po prostu nie jestem w stanie panu pomóc. Nie ma czegoś takiego, co mogłoby pana doprowadzić na jego ślad. To człowiek dżungli, również tej miejskiej. Ale dam panu dobrą radę. To nie jest morderca. On chce po prostu świętego spokoju w życiu. Niech sobie pan prowadzi swoje śledztwo, bo wiem, że pan musi, ale niech pan nie stara się za bardzo go ująć, bo Gawlik najprawdopodobniej rozniesie tę waszą brygadę antyterrorystyczną na strzępy. A po co to wam?
– Widzę, że mam pan niezbyt pochlebne zdanie o naszych antyterrorystach...
cdn.
Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów