Na ile prawdziwa? To pytanie nadzwyczaj trudne, bo pociągające za sobą nieskończoną mnogość możliwości. I nie będziemy się tu zastanawiać nad kategorią prawdziwości w literaturze, zgodnie z sugestią Virginii Woolf, że „prawda to najniższy stopień fikcji”, bo inaczej moglibyśmy popaść w nerwowy stan rozedrgania spowodowany nadmiarem.
Nadmiar bowiem jest istotnym wyznacznikiem prozy Jula Łyskawy. Mamy w tej powieści wszystko i to wszystko jest bardzo sprawnie poukładane i czasowo i przestrzennie i językowe. Pozostaje jednak fundamentalne pytanie: po co to wszystko? Po co w tekście mamy: ślady Cortazara, Wallace’a, Franzena Pynczona, DeLillo, Bono i U2, a nawet Husserla, co przyprawiło mnie o bojaźń i drżenie, gdy przeczytałem o redukcji fenomenologicznej, bez wskazania, czy mówi się o tejże w wymiarze eidetycznym czy transcendentalnym - co niezwykłe - wyraźnie wskazuje się na /epoche/, czyli cynickie korzenie tego filozoficznego konceptu – brawo. Nie znalazłem jednakowoż nic o Heideggerze, co było znaczącym rozczarowaniem, ale mogłem przeoczyć.
Wszechobecny, ale nieobezwładniający nadmiar Prawdziwej historii Jeffreya Watersa nie onieśmiela w żaden sposób recenzentów, którzy jednym chórem, co jest, nie ukrywajmy, ewenementem – chwalą pod niebiosa debiutancki tekst Jula Łyskawy:
/Przede wszystkim „Prawdziwa historia Jeffreya Watersa i jego ojców" jest niepodobna do tego, co się w naszej prozie w ostatnich dekadach pojawia; rzecz ta lokuje się poza dominującymi stylami, ideami czy tematami. Z polską kulturą literacką „Prawdziwą historię…" łączy jedynie język, w jakim powieść została napisana. Reszta należy do Ameryki, stamtąd pochodzą motywy, popkulturowe odniesienia, schematy opowiadania, typologia bohaterów, tło społeczne. No i pisarska wrażliwość/. To z artykułu Dariusza Nowackiego zatytułowanego; „Coś niebywałego! Zawołałem po lekturze tej debiutanckiej powieści”.
W Kulturze Liberalnej, Marcin Bełza pisze:
/Coś niebywałego!”, zakrzykuje Dariusz Nowacki w „Gazecie Wyborczej” po lekturze powieści „Prawdziwa historia Jeffreya Watersa i jego ojców” – debiutu Jula Łyskawy. Justyna Sobolewska na łamach „Polityki” wręcza jej 6 gwiazdek, pisząc, że to „niewyczerpana powieść” w ten sposób nawiązując do opus magnum Davida Fostera Wallace’a „Niewyczerpany żart”. Warto podkreślić, że w przypadku prozy polskiej „recenzje” literackie w „Polityce” rzadko, a w przypadku debiutów chyba w ogóle, nie są opatrywane maksymalną liczbą gwiazdek. Ba! – nawet dzieła Thomasa Bernharda, Elfriede Jelinek, Petera Handkego nie otrzymały tak wysokiego ratingu w tym niewątpliwie wpływowym piśmie. Podobnie – żeby być bliżej amerykańskiej poetyki i zaszytych tropów w powieści Łyskawy – takiego zaszczytu nie dostąpiło wiele dzieł takich pisarzy jak: Jonathan Franzen, David Foster Wallace (5 gwiazdek za „Bladego króla”), Thomas Pynchon (zaledwie 5 gwiazdek za kultowe, arcydzielne „49 idzie pod młotek”), Cormac McCarthy, Toni Morrison, Maggie Nelson, Don DeLillo i wielu innych tytanów i tytanek amerykańskiej literatury/.
Sam byłem bliski uczuciom Magdaleny Nowickiej-Franczak, gdy przymierzała się do lektury książki Łyskawy:
/„Pastisz dostojnych oryginałów”; „powieść totalna”; „niewyczerpana powieść”; „czułem się, jakbym czytał «Niewyczerpany żart» Davida Fostera Wallace’a”; „Łyskawa pojawił się jak meteor i napisał historię tak ekscentryczną jak «Niewyczerpany żart»”; „należy do Ameryki, stamtąd pochodzą motywy, popkulturowe odniesienia, schematy opowiadania, typologia bohaterów, tło społeczne. No i pisarska wrażliwość” – tak wydawcy i pierwsi recenzujący książkę Jula Łyskawy krytycy wynosili ją pod niebiosa. Po przeczytaniu litanii pochwał i zachwytów bałam się wziąć ją do ręki, żeby nie przeżyć spektakularnego rozczarowania. Na szczęście moje spotkanie z „Prawdziwą historią Jeffreya Watersa i jego ojców” obyło się bez wstrząsów i załamań, choć jest to powieść dla krytyków raczej niewygodna. Recenzując ją, krytyczka nie może oddawać się ulubionemu zajęciu, jakim jest pomstowanie na prostacki język, utyskiwanie na niemrawą lub wydumaną fabułę, wyzłośliwianie się na sztampową konstrukcję książki i dialogi rodem z netfliksowego serialu czy wreszcie załamywanie rąk nad ogólnym niedomaganiem i cherlawą kondycją polskiej prozy. Nic z tego, debiut książkowy Jula Łyskawy jest więcej niż bardzo dobry/.
No właśnie – niesamowity debiut! Naprawdę? Co jest takiego w powieści postmodernistycznej, którą przecież bez wątpienia jest Prawdziwa historia, co niepokoi ukierunkowaniem w pustkę? Mamy wprawdzie w tekście wszystko, co definiuje postmodernistyczny koncept świata przedstawionego: jest tu i dramat antyczny rozgrywający się na Bronxie, teorie baśni, krytyczne teksty kuratorów sztuki, mamy elementy biografii, autobiografii, pastisze, eseje, programy radiowe politykę i polityków, artystów performerów, media społecznościowe i elektroniczne, post prawdy i pseudo prawdy, bełkot informacyjny i wiele innych jeszcze elementów, choćby książkę w książce, którą pisze Priscilla Priessnitz, oblana wcześniej złotą farbą przez szalona matkę. Coś jeszcze? Z całą pewnością!
Ale mimo tego nadmiaru wszystkiego i wszystkich, powieść pozostawia dziwne i pozaracjonalne uczucie braku. Czego? Intymnej relacji z czytelnikiem? Przesłania, które jest bliskie mu emocjonalnie, intymnej bliskości z opowiedzianą historią czy historiami? Szczególnej relacji z tekstem, opartej na zasadzie projekcji-identyfikacji? Być może, bo tekst Prawdziwej historii, błyskotliwy i pochłaniający jest zimny, jak Królowa śniegu - skonstruowany z tego, co poza autorem.
Otwarte pozostaje też pytanie, czy Jul Łyskawa istnieje, czy też jest jedynie postmodernistycznym konstruktem, na który składa się paru znudzonych krytyków i teoretyków literatury, którzy postanowili zabawić się w literackie gierki z czytelnikami. Wprawdzie mamy parę zdjęć i wywiadów z autorem Prawdziwej historii, ale cóż to znaczy w dobie nieskończonych możliwości manipulacji informacjami. Wiedzeni jednakowoż przeczuciem, że Jul Łyskawa jest postacią z krwi i kości, a jego wywiady nie są wytworem sztucznej inteligencji, przyjrzyjmy się bliżej temu, co mówi:
/W postmodernizmie najważniejsza jest forma. Jednak wydaje mi się, że stuprocentowy postmodernista nie napisałby świetnej powieści. Moje dwie ulubione postmodernistyczne książki, „Łowienie pstrągów w Ameryce” Richarda Brautigana i „Wieczór w kinie” Roberta Coovera, są perfekcyjne, ale nie są perfekcyjnymi opowieściami. Opowieść w postmodernizmie jest sprawą drugorzędną. Tam chodzi przede wszystkim, o zabawę, mieszanie gatunków i pochwałę formy. Dlatego postmodernizm potrafi znudzić. Czytelnik może doceniać fajną zabawę, ale po przeczytaniu książki nie powie: „Ale to była fajna historia!”. A ja chciałem opowiedzieć fajną historię/.
I to się zdecydowanie udało. Prawdziwa historia Jeffreya Watersa i jego ojców jest rzeczywiście fajna.
Prawdziwa historia Jeffreya Watersa i jego ojców, Jul Łyskawa, wyd. Czarne, 2024, s, 204.
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com