Podinspektor poczuł się lekko dotknięty.
– Powiem panu szczerze, inspektorze. Widziałem ich szkolenie. Nawet najwięksi bandyci w starciu z waszymi ludźmi większych szans nie mają, ale na pana miejscu nie wysyłałbym tych chłopaków po Gawlika. Nie sądzę, by wyszli z takiego spotkania żywi. No, jeszcze ewentualnie zależy w jakich warunkach, by takie spotkanie nastąpiło, ale to już inna sprawa.
– A pana ludzie stąd tutaj, by sobie z Gawlikiem poradzili? – spytał wprost Pelczar.
– Pozwoli pan, inspektorze, że wstrzymam się od odpowiedzi na to pytanie.
Pelczar przyglądał się swojemu rozmówcy badawczo. Ten wciąż bardzo młody, epatujący pewnością siebie graniczącą z arogancją człowiek mimo wszystko budził jego szacunek. Ciekawe, co on wie naprawdę. Kłamie? Próbuje go zwodzić, by chronić przyjaciela? A może rzeczywiście ostrzega go przed zagrożeniem, o którym mu się do tej pory nawet nie śniło?
– Szczerze mówiąc, jadąc tu liczyłem na konkretną pomoc. Szkoda, że jest pan taki nieprzejednany, kapitanie.
- Panie inspektorze, zawsze chętnie panu pomogę, ale nie w tej sprawie. Podobnie jak inni ludzie tutaj. Niech mu pan pozwoli zniknąć.
– Doskonale pan wie, kapitanie, że nie mogę. Taka praca – powiedział zrezygnowany. – Cóż, nie będę panu zabierał więcej czasu. Gdyby pan jednak zmienił zdanie, to tu jest mój telefon. Służbowy i prywatny.
Policjant podał Zwierzchowskiemu wizytówkę, pożegnał się zdawkowo i opuścił jego biuro. Cztery godziny jazdy z powrotem do Wrocławia to dobra okazja, by spokojnie pomyśleć co dalej.
Jakub Mazepa miał niedużą kawalerkę na Nowym Dworze, w jednej z brzydszych dzielnic Wrocławia, zwaną powszechnie miejską sypialnią. Ogromne, wielopiętrowe bloki słusznie zasługiwały na miano mrówkowców. Za czasów poprzedniego ustroju stanowiły dumę władz, natomiast teraz straszyły szpetotą i pogłębiały tylko uczucie alienacji wśród ludzi w nich mieszkających.
Zmierzchało. Alicja poczuła ukłucie jesiennego chłodu. Przyspieszyła kroku. Chciała jak najszybciej wrócić do swojego przytulnego mieszkanka na Krzykach. Obskurna klatka schodowa witała atmosferą przygnębienia i wrogości. Sama nie wiedząc dlaczego, zdecydowała się jednak nie skorzystać z windy. Weszła po schodach na czwarte piętro i zapukała do drzwi mieszkania kolegi z pracy.
– A, cześć Alicja! Wejdź. – Kuba ucieszył się na jej widok.
Lokal był typowym przykładem lokum zajmowanego przez samotnego, młodego mężczyznę. Brudny talerz na stole w kuchni, gdzieniegdzie porozrzucane części garderoby i ogólny nieład nie tworzyły pozytywnego wizerunku lokatora. Wiekowe, pozbierane kompletnie bez gustu meble tylko dopełniały nieprzyjemnego obrazu.
– Przepraszam za bałagan, ale ostatnio nie mogę się zebrać, żeby posprzątać. Tyle roboty na komendzie – powiedział, próbując się usprawiedliwić.
– Nie przejmuj się. Gorsze rzeczy widziałam – odpowiedziała życzliwie, choć nie do końca zgodnie z prawdą.
– Napijesz się czegoś?
– Nie, nie. Muszę lecieć. Sam wiesz, że czeka mnie oglądanie tych twoich materiałów, a potem trochę pisaniny dla starego.
Kasety video leżały przygotowane na ławie zajmującej centralną część pokoju. Kuba podniósł je na wysokość twarzy.
– To są zwykłe filmy sensacyjne, które zna każde dziecko. Szef z ciebie drze łacha, Alicja. Każdy nowy przez to przechodzi. Musisz przetrzymać. Niedługo mu przejdzie. Ale to naprawdę porządny facet. Sama się na pewno kiedyś o tym przekonasz. Jakbym ci mógł jakoś pomóc, to wal jak w dym. My, psy, musimy trzymać się razem – powiedział po przyjacielsku i wręczył jej „materiał poglądowy”.
Bardzo podobała się mu ta śliczna podkomisarz i w głębi serca był przełożonemu wdzięczny, że dzięki jego złośliwościom miał okazję choć trochę się do niej zbliżyć. Na komendzie, przy wszystkich, nie bardzo wypadało.
– Dzięki, Kuba, za dobre słowo. Dobry z ciebie kolega – powiedziała i obdarzyła go uśmiechem, z gatunku takich, które sprawiają, że mężczyzna staje się supermenem.
– Może odprowadzę cię na przystanek. Już ciemno – zaoferował szybko.
– No co ty? Policjanta chcesz odprowadzać? Do jutra, Kuba.
Uścisnęła mu mocno dłoń na pożegnanie i wyszła. Ponownie zignorowała zdobycz cywilizacji, jaką niewątpliwie była winda. Przez całą drogę do autobusu myślała, o tym, co jej powiedział. Poczuła się upokorzona i wzbierała w niej złość na przełożonego. „Ja ci jeszcze pokażę”, mówiła szeptem do siebie. Nie zamierzała pozostawać dłużej ofiarą.
– Cześć, lalunia. A gdzie tak się śpieszymy?
Z zamyślenia wyrwał ją głos młodego mężczyzny, który wyrósł przed nią jak spod ziemi. Miał na sobie charakterystyczną dla skinheadów kurtkę. Jego nalana twarz krzywiła się w złośliwym uśmiechu. Kątem oka zauważyła jeszcze trzech innych, podchodzących do niej z obu stron. Starała się nie tracić zimnej krwi, choć gwałtownie narastał w niej strach. Słyszała wiele złego o tych bezwzględnych, niezwykle agresywnych grupach. Jednym ruchem wyciągnęła legitymację służbową.
– Komenda Wojewódzka Policji. Dowodziki proszę. – powiedziała stanowczym głosem, za wszelką cenę próbując ukryć niepewność.
– Ty, Gruby, słyszałeś? – zawołał rozbawiony skinhead do jednego ze swoich kumpli. – Lalunia z policji! Waliłeś kiedyś taką? Ściągaj majtki, ci... Podobasz mi się – powiedział do niej przez zęby.
cdn.
Marek Kędzierski autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów