----- Reklama -----

Rafal Wietoszko Insurance Agency

05 lutego 2016

Udostępnij znajomym:

– Pani Haniu, już jakiś czas temu złożyłem Jezusowi swoje życie w ofierze. Ziemskie sprawy mnie nie dotyczą. Przybyła pani na próżno. Może mnie pani wydać w ręce sprawiedliwości, bo byłem ścigany za morderstwo do momentu, gdy uznano mnie za zmarłego, ale ja nie będę częścią waszej operacji.

Hana zdawała sobie sprawę, że jego decyzja jest ostateczna i nic jej nie zmieni. Zupełnie nieoczekiwanie poczuła dziwne ukłucie w okolicy serca; było to wrażenie, którego jej zimna i bezwzględna natura nigdy wcześniej nie doznała. Poczuła napływającą falę współczucia dla tego człowieka. Nagle zrobiło jej się zwyczajnie wstyd, że chce z powrotem wciągnąć go w życie, które ją samą czasem mierziło.

– Proszę się nie obawiać. Z chwilą opuszczenia bram tego klasztoru zapomnę o pana istnieniu i obiecuję, że już nikt z naszych nie będzie pana kłopotał. Swoją drogą niezła kariera. Stanowisko przeora w zaledwie kilka lat?

Przeor pojechał do kurii do Wrocławia załatwiać swoje sprawy – uśmiechnął się Gawlik. – Jestem tu w całkowicie nielegalnym zastępstwie. Tylko dla pani, pani Haniu.

– Co z pana za człowiek? – spytała retorycznie, zupełnie rozbrojona. – Szczerze żałuję, że nie poznaliśmy się w innych okolicznościach. Mogłaby z tego zrodzić się ciekawa znajomość.

– Też tak sądzę – przyznał skwapliwie.

Wstała i wyciągnęła do niego rękę.

– Na mnie już czas. Niech się ojciec za mnie modli. Poparcie z niebios może się zawsze przydać.

– Może pani na mnie liczyć. I niech pani na siebie uważa, pani Haniu.

Nikt do niej wcześniej się tak nie zwracał. „Haniu”. Całkiem miłe dla ucha to spolszczenie jej imienia...

– Proszę się zatrzymać przy tej jadłodajni, tu, niedaleko – powiedziała do taksówkarza, który wiózł ją do Wrocławia. – Wie pan gdzie?

– Jasne. Pewnie chodzi pani o bar pana Henia? Nie ma sprawy. Dają tam świetne szaszłyki, palce lizać.

– Co pan powie? Zobaczymy…

Taksówka zjechała na znany już Hanie parking.

– Będę z powrotem za jakieś pół godziny – powiedziała do kierowcy i ruszyła w stronę drewnianej chaty.

– Nigdzie się stąd nie ruszam – odpowiedział mężczyzna.

Pan Henio na jej widok wymownie zmarszczył brwi. Kobieta jakby nigdy nic podeszła do baru.

– Mówiłem już pani, że... – zaczął właściciel, lecz klientka nie pozwoliła mu skończyć, podnosząc palec wskazujący do swoich zabójczo kształtnych ust.

– Miałam dzisiaj jakieś przywidzenia, jacyś zakonnicy i takie tam sprawy. Widzi pan, panie Heniu, to majowe słońce czasami płata ludziom figle. Przepraszam za swoją niedyspozycję i że byłam niemiła. Przyszłam skosztować pańskich wyśmienitych szaszłyków. Sprzeda mi pan jednego na zgodę? – spytała i obdarzyła go swoim czarującym uśmiechem.

– Robi się, klient nasz pan – rozpromienił się pan Heniu i zniknął w prowizorycznej kuchni.

ROZDZIAŁ XXXII

Andrzej Zwierzchowski wszedł do ciemnego mieszkania. Podobnie jak niejeden raz w ciągu ostatniego miesiąca spędził popołudnie i wieczór, włócząc się po mieście, odwiedzając powstające w Warszawie jak grzyby po deszczu knajpy i puby. Tym razem wpadł jeszcze na pocztę i wysłał ostatni list. Powrót do domu niezmiennie był ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę. Zapalił światło w przedpokoju i niedbale rzucił na wieszak swoją ciężką, skórzaną kurtkę, kupioną podczas ich ostatniego wspólnego wyjazdu do Nowego Jorku. Martynka, oczko w głowie tatusia, nie mogła się doczekać, kiedy poleci samolotem „wysoko, wysoko”. Droczył się z nią, że jest jeszcze za malutka i „pewnie pan pilot nie będzie chciał jej zabrać”. Złościła się wtedy nie na żarty i tupała maleńką nóżką. Alina obawiała się trochę tej podróży, jakby przeczuwała, że coś niedobrego może ich czekać za Atlantykiem. Podśmiewał się z niej, jednocześnie przytulając i zapewniając, że przy nim nic złego ani jej, ani ich ukochanej, ślicznej jak marzenie córeczce stać się nie może. Wspomnienia wybuchły ponownie z niepohamowaną siłą. Znowu stanął mu przed oczami obraz żony i dziecka machających na pożegnanie Przy West Broadway za skrzyżowaniem z Barclay Street. Specjalnie wstali tego wrześniowego dnia wyjątkowo wcześnie. Chcieli mieć jak najwięcej czasu na zwiedzanie. Miał zamiar im tyle pokazać. Zanim ruszyły w stronę World Trade Center zagadnął jeszcze córeczkę.

– Pamiętaj, Martynko, żeby nie męczyć wujka Johna. Tatuś niedługo tam do was na górę dojedzie i odpowie na wszystkie twoje pytania. Wujek John zabierze was na samą górę i potem musi wracać do pracy.

– Do pracy? A po co? – odpowiedziała pytaniem w charakterystyczny dla siebie, naiwny sposób.

Wiedział, że z tych usteczek wypływa zwykle potok najróżniejszy pytań z prędkością strzałów z karabinu maszynowego. Poczciwy John miał raczej marne szanse, by sobie poradzić. Jego kobiety przystanęły i odwróciły się. Szeroki chodnik zapełniał się przechodniami.

– To za ile będziesz? – spytała jeszcze raz Alina.

– Teraz jest dziesięć po ósmej – spojrzał na zegarek. – Za nie więcej niż godzinę będziemy razem podziwiać panoramę Nowego Jorku z samej góry – odpowiedział i puścił jej całusa.

– Pamiętaj, za godzinę masz być z nami na górze, bo będę się denerwowała.

– Będę na pewno, kochanie. Czy ja cię kiedyś zawiodłem?

– Dobra, dobra. Nie wymądrzaj się…

– No chodź, mamusiu. Wujek John na nas czeka – powiedziała zniecierpliwiona Martynka i pociągnęła mamę w kierunku doskonale z tego miejsca widocznych biurowców.

– Już idziemy, aniołku. To pa, kochanie. Czekamy!

cdn.

Marek Kędzierski autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor