----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

24 lutego 2017

Udostępnij znajomym:

To miała być niespodzianka. Chciał jej kupić pantofle. Wprawiły ją w autentyczny zachwyt dzień wcześniej w jednym z tamtejszych sklepów. Kosztowały tysiąc dwieście dolarów. Jak na ich możliwości finansowe cena była niebotyczna. Przez dłuższą chwilę nie mogła oderwać od nich wzroku i z bólem serca oddała buty ekspedientce. Zdawała sobie sprawę, że nie stać ich na taki wydatek. Andrzej widział, jak na nie patrzyła i wiedział, że choćby nie wiem co, musi je kupić. Wyobrażał sobie wyraz bezgranicznego szczęścia na jej przepięknej twarzy, gdy jej je wręczy. Kupił. O kilkadziesiąt minut za późno. Jedenasty września pogrzebał pod zwałami gruzu tych, których najbardziej kochał, i bez których nie wyobrażał sobie życia.

Butelka whisky Jack Daniels stała dokładnie w tym miejscu, w którym ją zostawił wczorajszego popołudnia. Niemyta od ponad tygodnia szklanka dotrzymywała jej dzielnie towarzystwa. Po podłodze walały się puszki po piwie i opakowania barowego jedzenia na wynos. Przechylił butelkę i szklanka wypełniła się do połowy wysokoprocentowym płynem. Na blat stołu spadło kilka kropel whiskey. Mężczyzna włączył telewizor. W „Panoramie” po raz kolejny rozwodzono się nad spektakularnym sukcesem wyborczym ekipy Leszka Millera. ”Może to i dobrze”, pomyślał. Poprzedni minister wyrządził jego formacji niepowetowane szkody. Może ktoś nowy naprawi to, co zepsuł ten dureń w swetrze, którego kolesie niefortunnie posadzili na ministerialnym stołku? W końcu, jak chyba słusznie stwierdził na odchodnym Pytlak, głupszego zwierzchnika w rządzie mieć już przecież nie mogą. W każdym razie problemy jednostki, dla której poświęcił kawał życia, już go nie dotyczyły. Chłopaki jakoś będą musiały poradzić sobie bez niego.

Sięgnął po szklankę, i alkohol w ciągu kilku sekund rozgrzał wnętrzności. Siedział jeszcze przez dobrą chwilę w fotelu i wpatrywał się w telewizor. Dopił resztkę whisky, wstał i podszedł do szafy na ubrania. Na najwyższej półce nad wieszakami wygrzebał skórzaną kaburę. Ważył przez moment pistolet w dłoni, przyglądając mu się w zamyśleniu. Odbezpieczył broń i przyłożył lufę do skroni. Październikową ciszę nocną zakłócił huk wystrzału. Strużki krwi spływały powolutku po ekranie telewizora. Właśnie podawali prognozę pogody. Następny dzień miał być wyjątkowo piękny, jak na tę porę roku.

Gawlik jeszcze raz przeczytał napis na kopercie. „Brat Jan Maria Gawlik...”. Pomyłka była mało prawdopodobna. List ewidentnie adresowany był właśnie do niego. Czyżby ktoś jeszcze oprócz Izraelczyków go tu znalazł? Czy to możliwe? Nie podał swojego adresu. Lekko za-niepokojony rozerwał papier i wydobył starannie złożony, odręcznie napisany list. Pomyślał, że z początkiem dwudziestego pierwszego wieku, w dobie wszechobecnych komputerów, to rzadkość. Zaczął czytać. Przebiegł wzrokiem kilka pierwszych linijek. Od razu rozpoznał autora.

„Witaj, przyjacielu!

Jeżeli trzymasz w ręku ten list, właśnie Ty, Adaś, a nie na przykład jakiś podkomisarz policji, to znaczy, że chłopaki z CIA, mimo swoich licznych wpadek, coś jednak potrafią. Obiecali po starej znajomości dokładnie zbadać okoliczności Twojej śmierci w Rwandzie. Szczerze mówiąc, nie bardzo mi się chciało wierzyć, że ktoś załatwił właśnie Ciebie. Za cwany jesteś. Chłopaki sprawdziły i dostałem ten adres. Właściwie nie mam żadnej pewności, że ty to Ty. Może jest tam jakiś inny brat Jan, Bogu ducha winny, który może w ogóle o Tobie nie słyszał i piszę te słowa w próżnię. Gawlik to w końcu bardzo popularne nazwisko. Coś mi jednak mówi, że się zaszyłeś przed cywilizowanym światem i Bóg jeden wie, co zamierzasz. Pewnie się dziwisz, że piszę, ale zaskoczę Cię jeszcze bardziej. Wyobraź sobie, że mam właśnie ochotę wypłakać się komuś w mankiet. Po raz pierwszy w życiu i z pewnością po raz ostatni. Gdy będziesz czytał te słowa, o ile w ogóle będziesz, ja już pewnie będę gryzł ziemię na jednym z pięknych warszawskich cmentarzy. Postanowiłem palnąć sobie w łeb. Zaskoczony? Ty byś pewnie dzielnie zniósł wydarzenia, które niedawno stały się moim udziałem. Jesteś twardzielem. Ja też myślałem, że jestem. Myliłem się. Zabili mi Alinę i Martynkę, sens mojego życia. Alinę poznałeś. Martynki nie. Dużo straciłeś, a ja – wszystko. Zabili mi rodzinę w World Trade Center, jedenastego września. Na pewno słyszałeś, takie wiadomości dochodzą nawet do klasztorów. One nie żyją, a ja je tam wysłałem. Zorganizowałem im wycieczkę po śmierć. Powinienem był być z nimi na górze, gdy uderzył samolot. Bylibyśmy teraz razem. Nie byłem tam z nimi, ale, na szczęście, nic straconego. Jeszcze dzisiaj zamierzam do nich dołączyć. Znajdę je na tamtym świecie, choćbym miał wyrwać się z samego piekła. Podobno samobójców w zaświatach nie lubią. No to polubią. Zabili mi rodzinę. Niewinne dziecko, które nikomu nie byłoby w stanie wyrządzić żadnej krzywdy i żonę – kobietę, która była dla mnie sensem istnienia. Ja mam żyć? Niby po co? W imię czego? Dorwać skurwieli i wytłuc ich jak karaluchy? Nie mam już siły. Kapitan Zwierzchowski skończył służbę i odchodzi do cywila. Wypiję dzisiaj za Twoje zdrowie. Zostało mi jeszcze pół butelki Jacka Danielsa. Pamiętasz, jak zabalowaliśmy swego czasu?

Jeśli żyjesz, to wpadnij kiedyś do mnie na cmentarz. Może pogadamy. A jak nie, to odnajdziemy się w zaświatach. Powodzenia, Adaś. Jakby przypadkiem napatoczył Ci się pod lufę jakiś szmaciarz z Al-Kaidy, to wal bez zastanowienia. Masz moje błogosławieństwo”.

Andrzej

Adam zmiął kartkę w dłoni i cisnął ją na kamienną podłogę.

– No, poruczniku Gawlik – powiedział głośno do siebie. – Przyszedł czas zmartwychwstania.

Wyszedł z celi zakonnej, służącej mu przez ostatnie lata za dom, i zamknął za sobą potężne, drewniane drzwi.

KONIEC

Marek Kędzierski autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor