----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

10 kwietnia 2025

Udostępnij znajomym:

“Kim byli kumple Hioba? Gdzie byli przyjaciele Jonasza? Czyżby ta ciemna letnia noc to było wnętrze brzucha wieloryba? Czy taki go czekał los, leżeć w nocnej pustce, myląc blask robaczków świętojańskich w wielorybich trzewiach z blaskiem gwiazd?” (Czas starego Boga)

Jeden z najpiękniejszych tekstów, jaki ostatnio się ukazał. Powieść skonstruowana jako niezwykle osobisty, intymny pamiętnik, prowadzący czytelnika przez meandry wspomnień z pogranicza jawy i snu, tego, co rzeczywiste i tego, co wyobrażone.

Sebastian Barry toczy opowieść w Czasie starego Boga nieśpiesznie. Daje nam czas na wtopienie się w rzeczywistość Irlandii, a w istocie w jakikolwiek świat dotknięty cierpieniem dziecka, widziany czy raczej odczuwany nieustannie w świadomości dorosłego. Świat przemocy wobec bezbronnych, rzeczywistość naznaczona kulturowym zwyrodnieniem, zdominowana przez absurd paranoicznie rozumianej lojalności – jednym słowem katolicka Irlandia i koszmar molestowania nieletnich.

„Wspomnienia dzieci przywiązanych na cały dzień do nocników. Niektóre przewracały się na bok w tej niewiarygodnej ciszy, która ogarniała wszystkie te biedne maluchy, aż wreszcie w porze kolacji starsze dzieci odwiązywały je i kładły do łóżeczek”.

Ten koszmar oglądamy z perspektywy emerytowanego policjanta i żołnierza w momentalnych, ulotnych chwilach rozpaczy, które ową ulotność zmieniają w ciężar nie do zniesienia. W coś, czego nie da się unieść w żaden sposób, nawet organizując pozornie normalne, rodzinne, spełnione życie.

Ale Czas starego Boga nie mówi o upiorach katolickiej Irlandii w ogólności, on opowiada o tym szczególnym doświadczeniu niezwykle osobiście, z delikatnością najbardziej wyrafinowanego, wysublimowanego wiersza – poetycko. Bojaźń i drżenie są tu zaledwie migotliwe i pojawiają się incydentalnie w kontekście tego, co nazywa się byciem na emeryturze. W jaki sposób i po co?

„Oddał wszystko, łącznie ze zdjęciami, kurwa, arcybiskupowi, proszę bardzo ekscelencjo, proszę z tym zrobić, co ekscelencja uzna za stosowne, nasza rola się na tym kończy, chyba że ekscelencja sobie zażyczy, żeby coś jeszcze z tym zrobić. Och, dziękuję, dziękuję, synu, oczywiście się tym zajmę, nic się nie martw”.

Otóż wszystko jawi się poniekąd w tej powieści incydentalnie i niejako przy okazji, w pewnym niedomówieniu i niejasności istnienia. Z jednej strony mamy bowiem oczywistą oczywistość Irlandzkiego koszmaru molestowania nieletnich przez katolicki kler, z drugiej jednakowoż nie mamy jasności, co do faktyczności rozmów, jakie prowadzi Tom Kettle ze swoją rodziną i sąsiadami. Nie bardzo wiemy, czy to jawa, czy sen, czy są to elementy jego policyjnych dochodzeń, czy zamieszanie w zabójstwo księdza, czy też zastrzelenie agresywnego i niebezpiecznego męża sąsiadki, pani McNulty, miały rzeczywiście miejsce, a jeśli tak, to na ile zaistniały?

„Prawdziwe historie tego świata kryły się pod warstwą milczenia. Milczeniem była zaprawa i milczeniem były cegły tworzące ściany, których często nie mogło przebić nic”.

Sebastian Barry buduje w Czasie starego Boga swoistą, unikalną atmosferę grozy i cierpienia, nie do uniesienia, ale które było przedmiotem doświadczenia przypadkowego. To po prostu się stało w pewnym momencie. Wymknęło spod kontroli i dopadło przypadkowe osoby: żonę, dzieci, sąsiadkę, kolegę, a mogło dopaść kogokolwiek innego. Ojciec Byrne, czy ojciec Thaddeus Mathews mogli przecież dostać inne parafie i działać gdzie indziej i w innym czasie. Wiolonczelista, Ronnie McGillicuddy nie musiał trzymać na tarasie swego remingtona i strzelać z niego do kormoranów. A jednak tak się stało i dwaj wspomniani ojcowie znaleźli się w tym czasie i tym miejscu, w którym znalazły się osoby bliskie Tomowi. Podobnie z wiolonczelistą, aktorką i innymi postaciami świata, w którym emerytura okazała się tylko pozorną i niezwykle ułudną ucieczką od rzeczywistości, od której uciec nie można.

Toma dopada wszystko, co niemożliwe do uniesienia, co czyni Czas starego Boga przypowieścią na wzór księgi Hioba.

„Bo nawet dla drzewa istnieje nadzieja.
Jeśli zostanie ścięte, to znowu wypuści pędy,
a jego gałązka nie przestanie istnieć”. (Hi 14:7)

Ta opcja jest raczej niemożliwa w Czasie starego Boga. Rzeczy i wydarzenia są nieodwracalne, jakkolwiek:

„Jak minie dość czasu, to pewne zdarzenia jakby nigdy nie zaszły. To, co dawniej było świeże, bliskie, straszne, odpływa w czas starego Boga, jak ludzie […], że przychodzi chwila, kiedy zmieniają się w maleńkie czarne kropeczki, aż wreszcie znikają. Może czas starego Boga tęskni za czasem, kiedy był tylko czasem, materią wskazówek i zegarów. To jednak nie oznacza, że można go przywołać z powrotem, ani że go przywołać należy. Toma poproszono, by sięgnął w głąb pamięci, jakby człowiek naprawdę był w stanie coś takiego zrobić”. (s. 145)

Niezwykłością tekstu Barry’ego jest owo ukształtowanie czasowości, w którym czas rzeczywisty, fizykalny przenika się z czasem wyobraźni, czy raczej czasem pamięci, który buduje rzeczywistość równoległą, wątpliwą w swej prawdziwości, absolutnie subiektywną i niemożliwą do pełnej weryfikowalności.

Wszystko, co jest przedmiotem wspomnień Toma i stanowi przedmiot jego świadomości - zaistniało. To nie ulega wątpliwości. Przestrzeń owych wydarzeń jest oczywista i weryfikowalna. Co wzbudza powiew niepewności, to kategoria owej niemożliwej do zniesienia konieczności, która skupia się w pytaniu o okolicznik przyczyny: dlaczego? Pytania to nie pada jednakowoż wprost, co jest wybawieniem tekstu z oparów trywialności, jakkolwiek niektóre fragmenty zwalają z nóg, mocą kompletnej destrukcji, która prowadzi to unicestwienia, jak ma się to w przypadku June, żony Toma:

„To trwało aż skończyłam dwanaście lat. (...) Przychodził po całuski, tak na to mówił. (…) Wpychał we mnie tego swojego jak rozpalony pogrzebacz. (…) Jeśli zakonnice wiedziały, to nigdy się z tym nie zdradziły. A jeśli nie wiedziały, to musiały być ślepe, głuche i głupie”.

Czas starego Boga, paradoksalnie, to powieść nie tylko o hiobowym cierpieniu, ale też tekst o delikatności miłości, tęsknocie za dotknięciem ręki bliskiej osoby, o cudowności rozmowy, o nienośnej ciężkości bycia w zapętleniu miejsca i czasu.

Powieść, która stawia nas w horyzoncie pytań rozjaśniających:

„Zgodnie z prawdą odpowiedzi na pytania Fleminga nie kryły się w czaszce Toma, one istniały gdzie indziej, w wielkim obłoku niewiedzy, tam, gdzie zbierają się wszystkie ludzkie historie. Przeciętne życie trwa pół miliona godzin, co więc zostaje z każdej godziny, przeżytej przez każdego człowieka od zarania dziejów? Które przepadłe historie są ważniejsze od innych? Tom mógł mieć pewne podejrzenia co do prawdziwości każdej swej myśli, każdej”. (s. 145)

Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Czas starego Boga, Sebastian Barry, przeł. Aga Zano, wyd, ArtRage, Warszawa 2024, s. 223

Zbyszek Kruczalak

 

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor