Prawie każdy z nas na jakimś etapie życia wykonywał pracę, która niczemu i nikomu nie służyła, nie miała sensu lub była wręcz śmieszna. Zwykle było to zajęcie okresowe, chodziło o dorobienie kilku groszy, zwłaszcza w młodym wieku. Było więc pilnowanie pustego pomieszczenia, odbieranie telefonów w firmie, do której nigdy nikt nie dzwonił, czy wyrywanie trawy spomiędzy płyt krawężnikowych. Są jednak zajęcia, przy których trudno jest nie unieść brwi wysoko w górę, zwłaszcza że wielu ludzi uczyniło z nich sposób na życie...
Jaki na przykład sens ma praca ratownika na basenie podczas olimpiady? Jak wysokie jest prawdopodobieństwo, że któryś z zawodników walczących o medale zacznie się topić? W historii Igrzysk jeszcze się to nie zdarzyło i wykonujący to zajęcie doskonale zdają sobie z tego sprawę. Ubiegający się o tę pracę nawet nie muszą umieć pływać. Ale to podobno najlepsze miejsca siedzące przy basenie, do tego zamiast za nie płacić dostajemy jeszcze wynagrodzenie.
W największym centrum handlowym Jerozolimy od lat w okresie świątecznym zatrudnia się św. Mikołaja. Przedstawiciele żadnej z dwóch dominujących tam religii z mężczyzną w czerwonym ubranku nie powinni mieć wiele wspólnego. Dlatego przebrany za Mikołaja mężczyzna pracy ma niewiele. Czasem ktoś do niego z ciekawości podejdzie, wówczas zapyta on o plany wakacyjne i życzy udanej pogody.
Jest coś takiego, jak degustator karm dla psów i kotów. W workach i puszkach. Również przekąsek. Tak, to człowiek. Ponieważ chcemy, by nasze czworonogi jadły nie tylko zdrowo, ale i smacznie, ktoś musi to przetestować. Duże firmy produkujące żywność dla zwierząt wynajmują więc ludzi, którzy kosztują tych smakołyków i wystawiają oceny. Za słodkie, zbyt kwaśne, szczypie w język, etc. Takie uwagi można znaleźć w notatkach po każdej zmianie. W informacji tej nieco uspokaja fakt, że wykonujący to zajęcie ludzie zarabiają nieźle, otrzymują ubezpieczenie na życie, a poza tym nie muszą niczego łykać. Wystarczy pogryźć i poprzeżuwać nieco.
Jeśli chodzi o nowe zajęcia, które pojawiły się dopiero w tym wieku, to jest ich wiele. Nie wszystkie jednak związane z branżą technologiczną, ekologiczą, czy kosmiczną.
Chyba do usług zaliczyć trzeba zajęcie nazywane "professional cuddler". Gdy usłyszałem o tym po raz pierwszy, poszły w ruch wszystkie przeglądarki internetowe, gdzie szybciutko znalazłem kilkaset ogłoszeń osób profesjonalnie zajmujących się przytulaniem.
By wszystko było jasne, zarobki nie są złe. Osoba taka dostaje od 60 do 80 dolarów za godzinę, zależnie od miasta. W Nowym Jorku i San Francisco pewnie więcej. Zajęcie jest proste. Trzeba kogoś przytulić, albo pozwolić przytulić siebie. Praca ta nie ma nic wspólnego z usługami seksualnymi, nie wolno rozmawiać, trzeba się tylko przytulać. Można blisko, można tylko odczuwać obecność drugiej osoby. No i leży się i przytula tak długo, na ile pozwalają zasoby gotówkowe klienta. Przytulanie można praktykować grupowo, wtedy potrzebny nam jest nadzorca, czyli ktoś stojący nad nami i pilnujący, by na przytulaniu się skończyło. On też dostaje kilkadziesiąt dolców na godzinę. Jeśli jesteśmy profesjonalnym przytulaczem i robimy to u siebie w domu, to jeszcze możemy dostać odpis podatkowy.
Jeśli praca ta wydaje się za trudna, jest inna, o wiele prostsza. Obserwowanie schnącej farby. To nie żart. Płacą za to i to nieźle, choć zapotrzebowanie na takich specjalistów nie jest wielkie. Smarujemy tekturę lub deseczkę farbami i ze stoperem w dłoni mierzymy czas kolejnych etapów jej wysychania. Producenci chcą wiedzieć ile proces taki zajmuje i gotowi są nas za to poświęcenie nieźle wynagrodzić.
Muszę jeszcze wspomnieć o pewnej odmianie fotografów, specjalistów od utrwalania na zdjęciach chomiczych zadków.
Wszystko zaczęło się w Japonii, Kraju Kwitnącej Wiśni, niezawodnych samochodów, honorowych samurajów i najgłupszych rozrywek pod słońcem. To właśnie tam po raz pierwszy ukazał się album prezentujący setki zdjęć chomiczych tyłków.
Jeśli ktoś podejrzewa, że poniosła mnie wyobraźnia, prosze wpisać sobie do przeglądarki słowo "hamuketsu". W wolnym tłumaczeniu oznacza to właśnie "tyłek chomika".
Pierwszy album, który kilka lat temu wydano w nakładzie kilkudziesięciu tysięcy egzemplarzy, sprzedał się błyskawicznie. Zaczęły powstawać kolejne, a ich popularność przeniosła się do innych krajów. Wzrosło też zapotrzebowanie na usługi wypełniajacych kartki książek fotografów. Żaden szanujący się nie chciał przyjąć takiego zlecenia, więc powstała osobna grupa zajmująca się tylko tym. Fotografowaniem chomiczych zadków. W różnych pozycjach, kolorach i na różnym tle. Nie wiem czemu może służyć taki album. Chyba nie chcę wiedzieć.
W ostatnich latach sporą popularnością cieszą się prace polegające na uzupełnianiu braków. W tym przypadku płacącym za usługę najwyraźniej brakuje czasu lub mózgu. Chodzi o zawodowego pakowacza walizek. Tu rozróżniamy kilka specjalizacji. Jest fachowiec od pakowania torby na wakacje w ciepłych krajach, w góry, a nawet dziecięcych walizek przed wyjazdem na kolonie. Zapotrzebowanie na takie usługi zrodziło się podobno wśród najzamożniejszych mieszkańców Manhattanu. Są w stanie zapłacić obcej osobie nawet $250 na godzinę za wrzucenie do walizki bielizny na zmianę, ładowarki do telefonu, ręcznika, szczoteczki do zębów i kremu do opalania. Sami nie są tego w stanie zrobić tłumacząc się nadmiarem obowiązków, bólem głowy lub po prostu wysokim stopniem trudności tego zajęcia. Zawodowym pakowaczom żyje się nieźle, na brak klientów nie narzekają, a pakowanie zwykle zajmuje kilka godzin.
Dochodzę do wniosku, że większość z nas niewłaściwie pokierowała swym życiem zawodowym. Jest tyle ciekawych prac, które za niezłe wynagrodzenie można wykonywać. Chciałby ktoś na przykład robić notatki za studentów? Albo pracować w dziale telemarketingu cmentarza? Nie? Szkoda, bo znalazłem kilka ogłoszeń.
Miłego weekendu.