18 sierpnia 2022

Udostępnij znajomym:

„Co za straszna era, w której idioci rządzą ślepymi” (Szekspir)

Niby to oczywista oczywistość, ale przecież bardzo niewiele wiemy o tym, jak ta rzeczywistość skrzeczy. W wielkich miastach zawsze jest jakaś inna opcja, jakaś dodatkowa możliwość - jest wybór. Nie ma pracy tutaj, jest gdzie indziej. Ta firma przyprawia nas o mdłości, są setki innych, gdzie mdłości mogą ustąpić, przynajmniej tymczasowo. Ta szkoła nam się nie podoba, jest mnóstwo innych. Dzielnica jest za droga, są inne, tańsze. I odwrotnie: dzielnica schodzi na psy, inna w tym czasie idzie w swej wartości w górę. I tak w nieskończoność. Wielkie miasta w Stanach są jak puzzle, trzeba tylko chcieć i wiedzieć, jak wpasować się w całość tej układanki.

No dobrze, ale Stany to nie tylko wielkie miasta, to w gruncie rzeczy w ogóle nie wielkie miasta, to głównie małe, mniejsze i najmniejsze miasteczka, mieściny, osady gdzieś tam, w jakichś stanach, których nazw nawet nie pamiętamy, z których jedne są cudownie piękne, inne nieskończenie ogromne, jedne cieplejsze, drugie chłodniejsze – ale pozbawione tego, co daje możliwość wyboru. Jeśli w jakiejś miejscowości zamyka się kopalnia czy huta, nie ma innych kopalń czy hut, w których można aplikować o pracę. Jeśli jakaś szkoła jest słaba, bo ma słabych, sfrustrowanych nauczycieli, nie ma innej, do której można się przenieść.

O tym właśnie obezwładniającym braku wyboru, o życiu bez możliwości zmiany, traktuje reportaż Kristofa i Wuduun, Biedni w bogatym kraju - Przebudzenie z amerykańskiego snu. Oczywiście tak zakreślony horyzont życia bez możliwości, absolutnie nie definiuje tych, których w nim dostrzegamy, jako ludzi bez właściwości.

Autorzy zabierają nas ze sobą do domów ludzi, których losy śledzą z uwagą i którzy są im bliscy. Rodziny Knappów, Greenów czy McDowellów poznajemy w różnych sytuacjach i różnych okresach ich życia. Jesteśmy z nimi od czasów szkolnych, aż po dorosłość. Przez całość tekstu przewija się motyw szkolnego autobusu numer sześć, którym dojeżdżali do szkoły uczniowie liceum w Yamhill i Carlton, małych miejscowości w stanie Oregon. Dlatego też ten właśnie stan jest swoistą soczewką, przez którą przyglądamy się temu, co można nazwać upadkiem, czy raczej rozpadem średniej klasy robotniczej. Ale są też historie Daniela McDowella czy Steva Olsona, które dzieją się w Baltimore, genialnego Tanitoluwa Adewumi’ego z Nowego Jorku, Genevy Cooley z Alabamy.

Niezwykła wartość tego reportażu jest efektem nieomalże dotykalnej bliskości, delikatnej intymności, z jaką autorzy budują opowieść o bohaterach Biednych w bogatym kraju. Śledzimy ich osobiste losy przez dekady, naprzemiennie z informacjami o stanie gospodarki, sytuacji politycznej czy ekonomicznej w USA. Znamy ich nie tylko z opowieści, widzimy też ich twarze na zamieszczonych w reportażu zdjęciach, które często pokazują szczęśliwych ludzi pełnych nadziei na obiecującą przyszłość w czasach względnej prosperity i te same twarze po załamaniu gospodarczym, gdy miraż nadziei rozsypał się na tysiąc kawałków. Ten niesamowity zabieg reportażowy, bez tekstu, tylko samym obrazem, analizuje przyczyny i pozwala nam zobaczyć ogromne różnice PRZED i PO. Mamy fotografie młodych ludzi ze szkolnych albumów czy rozpakowujące prezenty świąteczne rodziny, ale mamy też ludzi o opuchniętych od narkotyków i alkoholu twarzach, mieszkających na ulicy bezdomnych. Łączy te drastycznie odmienne zdjęcia jedno: nazwiska. One są te same, mimo że postaci na ich widoczne są z zupełnie różnych bajek.

Ten narracyjny i wizualny zabieg kapitalnie usadza nasze wątpliwości w kontekście twardych danych statystycznych czy badań socjologicznych, nie pozostawiając wiele pola na stereotypy i propagandowe przekłamania o tych, którzy potrzebują systemowej pomocy. Jeden z takich fragmentów ostro uderza w mit, który zasadza się na przekonaniu, że rządowe kupony żywnościowe (tzw. food stamps) są dystrybuowane dla cwaniaków, a nie tych, którzy naprawdę ich potrzebują:

„Ludzie martwią się oszukiwaniem na bonach żywnościowych (wskaźnik występowania nadużyć jest na poziomie półtora procent), ale nie mają świadomości, że miliarderzy ukrywają majątki za granicą, pozbawiając skarb państwa około trzydziestu sześciu miliardów dolarów rocznie z tytułu podatków – to wystarczająco dużo, by opłacić wysokiej jakości opiekę w żłobkach i przedszkolach dla wszystkich obywateli. Joseph Stiglitz, laureat Magrody Nobla w dziedzinie ekonomii, powiedział, że /pomyliliśmy ciężką pracę nad gromadzeniem majątku z zagarnianiem majątku/”. (s. 61)

Dość powszechnie uważa się, że skoro ktoś jest biedny, to dobrze mu tak, przecież mógł, albo może być, bogaty. Skoro jesteś biedny i nie potrafisz sobie poradzić ze swoim życiem, to tylko i wyłącznie twoja wina i to ty sam sobie zgotowałeś taki los - jest tak głęboko paranoiczne, jak przesłanie wielu podręczników motywacyjnych, które wmawiają nam, iż to my sami i wyłącznie my sami ponosimy winę za wszystko to, co się nam w życiu nie udało. Jest to szalenie wygodne dla polityków wszelkiego rodzaju, w tym tych rządzących oraz korporacji i wszystkich trzymających polityczną i ekonomiczną władzę – nie muszą przecież brać wtedy na siebie odpowiedzialności za swoją pazerną chciwość, korupcję, korporacyjne podatkowe machloje, kryzysy finansowe i ekonomiczne oraz wszystko to, co składa się na niewydolność państwa w jego instytucjonalnym działaniu.

„Nasz kraj zawodzi w wielu sprawach, które uważamy za najbliższe swojemu sercu – zauważył Michael E. Porter, profesor Harwardzkiej Szkoły biznesu oraz ekspert w dziedzinie konkurencyjności międzynarodowej, który zaprojektował wskaźnik postępu społecznego. – I sytuacja się pogarsza. Demokraci obwiniają prezydenta Trampa, a republikanie prezydenta Obamę, lecz regres w naszym kraju trwa niezależnie od tego, kto akurat sprawuje władzę. Profesor uważa, że rozłam w naszym społeczeństwie nie jest uwarukowany słabością konkretnego przywódcy, lecz niezdolnością instytucji do zapewnienia przeciętnemu obywatelowi znaczącego awansu społecznego. (s. 22) […] Jeden na siedmioro Amerykanów żyje poniżej progu ubóstwa – to znacznie większy odsetek niż w Kanadzie czy innych krajach OECD, a naukowcy szacują, że w pewnym momencie w tej sytuacji znajdzie się połowa wszystkich Amerykanów. W przeprowadzonym niedawno sondażu Rezerwy Federalnej okryto, że prawie czterdzieści procent obywateli nie dysponuje czterystoma dolarami na nieprzewidziane wydatki, związane na przykład z awarią samochodu, albo przeciekającym dachem. Nawet nie myślą o emeryturze. Gdy wszystko inne zawodzi, sprzedają osocze – nawet dwa razy w tygodniu – za trzydzieści albo czterdzieści dolarów” (s. 27).

Nicholas D. Kristof i Sheryl Wudunn, autorzy Biednych w bogatym kraju odzierają nas ze złudzeń, też tych inspirowanych antycznie, rzucając ostre światło na stereotypy typu „medice, cura te ipsum” – lekarzu lecz się sam, co można by strawestować w formę „biedaku, zajmij się sobą”. Znacznie sensowniej i mądrzej, a może naiwnie, trzeba by zawołać: „skorumpowany, amerykański polityku i bogaczu, zrób rachunek sumienia” – aczkolwiek trochę niepokojący jest fakt, że przysłowia o naiwności, też te antyczne, zawsze w jakiś sposób dotyczą również głupoty.

Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Biedni w bogatym kraju – przebudzenie z amerykańskiego snu, Nicholas D. Kristof i Sheryl Wudunn, przeł., A. Gralak, wyd. Czarne, 2022, s. 339.

Zbyszek Kruczalak 

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor