Nie mogę się oderwać od telewizora - oglądam Storage Wars! To reality show o…. kupowaniu kota w worku! Rzecz się dzieje w Kalifornii. Małżeństwo zawodowych akcjo… brakuje słów, licytatorów? prowadzących aukcje, zbiera grupkę zainteresowanych pod miejscem, gdzie wynajmuje się pomieszczenia na schowki, czyli Public Storage. Jeśli wynajmujący za schowek nie płaci, nie interesuje się - zawartość podlega zlicytowaniu. I ten właśnie moment oglądamy w tym programie telewizyjnym: każdy może tylko od progu zerknąć, niczego nie wolno dotykać, niektórzy przyświecają sobie latarką. Widzą na przykład meble, sprzęt wędkarski, sportowy, jakieś paczki, pudła, może też być pralka, lodówka, dużo niewiadomych. I tak na oko każdy ma ocenić, ile jest gotów za ten “towar” zapłacić. I zaczyna się licytacja. Prowadzący oczywiście podsycają emocje, wznoszone są okrzyki, niemal jak na meczu szkolnej drużyny w amerykańskiej szkole średniej, a uczestnicy… hm, ci zakładają jeden na drugiego pułapki. Bo wiadomo, jak go podpuszczę i teraz kupi, to już następnego schowka nie będzie licytował. Albo tak go podpuszczę, że przelicytuje i straci! Po licytacji kamera towarzyszy otwieraniu tych skarbonek. Widzimy, jak nabywcy wyciągają zwartość schowka, jak szukają wartościowych rzeczy, jak im tętno rośnie, gdy znajdą jakiś portfel, sekretarzyk z szufladkami, a nawet sejf. I od razu słyszymy ceny: ten stół sto dolarów, tamta walizka 20, a markowe nowe buty - 70. I w ten sposób dość szybko, ale jednak szacunkowo, oceniana jest wartość nabytych przedmiotów, przy czym nikt nigdy nikogo nie informuje, czy te rzeczy faktycznie zostały sprzedane i za jakie pieniądze. Czasem wśród kupionych rzeczy znajdzie się coś niezwykłego. Jakaś chińska porcelana, plakaty filmowe sprzed lat, ogromny nadmuchiwany materac czy szklane szyldy nieistniejących już firm. Oczywiście też zegarki, biżuteria, dziwne narzędzia, prawdziwe futra, stare kapelusze. I czasem uczestnicy tej zabawy wędrują z takim nabytkiem do specjalistów. I to jest chyba najciekawsza część tego programu. Ktoś trafia do eksperta od sprzętu medycznego, inny poszukuje znawcy malarstwa albo dziwacznych instrumentów. Czasami zastosowanie przedmiotu jest tylko zgadywane i pomoc eksperta jest tym bardziej wskazana. Rozwiązywana jest więc zagadka: co to jest? I druga: ile to jest warte? Oczywiście dochodzi i do radości, gdy rzecz jest sporo warta i rozczarowania, gdy nie za bardzo.
Ludzie zorientowani uważają, że w takich licytacjach, które rzeczywiście się odbywają, biorą udział przede wszystkim właściciele sklepów ze starzyzną, jak i ludzie którzy urządzają następnie aukcje, proponując zdobyte tą drogą rzeczy wszystkim zainteresowanym. W Chicago wielu naszych Rodaków na takich aukcjach też bywa. A w telewizji, właśnie pisząc ten tekst, odkryłam podobny program, realizowany w Public Storage w Nowym Yorku!
Kilka dni temu zauważyłam na moim osiedlu młodą dziewczynę oglądającą rzeczy pozostawione koło śmietnika. Odstawiła swój rower, wyjęła telefon. Za chwilę podjechał pick-up. Młody chłopak obejrzał wystawione rzeczy, załadował na samochód. A za chwilę… zaparkowali auto, wyciągnęli z niego drugi rower i pojechali w las!
Innym raz koło mojego osiedlowego śmietnika pojawiła się smukła panienka. Lekkim ruchem wrzuciła na swój sterany samochód wystawioną kuchenkę gazową, odjechała.
Jadę ulicą Villa, zbliżam się do North Ave. Kątem oka widzę wystawione meble - kanapa, krzesła, szafka. Już ktoś podjeżdża.
A w telewizji znajduję jeszcze inne show - tym razem nabywcy kupują całe palety rzeczy, które na przykład były zwrócone przez klientów do sklepu. Ktoś zamawia więc coś z serii odzieży roboczej, inny meble, artykuły gospodarstwa domowego. Młode małżeństwo opowiada, że jeszcze nie tak dawno pracowali w budownictwie, a teraz kupują te palety, część towaru odsprzedają w Internecie, część w wynajętym pomieszczeniu oferują zainteresowanym. Twierdzą, że są szczęśliwi. Nawet mimo tego, że część z otrzymywanych na paletach przedmiotów jest uszkodzonych, rozbitych, podartych.
No i jak tu nie podziwiać Amerykanów! Ciągle słychać narzekania, że tyle różnego dobra się tu marnuje, że ciągle coś wyrzucają. Guzik prawda! Każda rzecz jest sprzedana raz i drugi raz, a później jeszcze licytacja. Aukcje, wyprzedaże spadkowe, wyprzedaże przeprowadzkowe, no i wyprzedaże garażowe, które właśnie zaczynają nowy sezon! I jeszcze pchle targi, czynne przecież cały rok. Wyprzedaże urządzane przez parafie, albo organizacje dobroczynne, całoroczne domy handlowe pełne małych straganików ze starzyzną, wielkie sklepy z rzeczami używanymi. Nie ma końca. Jest i pożytecznie i dużo zabawy.
Idalia Błaszczyk
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.