Buddowie nie nauczają Dharmy, która jest zależna od liter. Każdy, kto naucza doktryny zależnej od liter i słów, jest tylko gadułą, ponieważ Prawda jest poza literami, słowami i księgami.
Budda Siakjamuni (Lankavatara)
Buddyzm jest specyficznym typem duchowości z tego prostego powodu, iż nie kieruje się bezwzględnymi dogmatami. W istocie swej jest czymś głęboko antydogmatycznym. Jest raczej relatywnością niż normatywnością. Dla buddysty może być /tak/, albo może być /inaczej/ – obydwie formy bycia /tak/ albo /inaczej/ są w równej mierze dopuszczone do istnienia.
„Relatywizm, tak popularny w dzisiejszym świecie, ma korzenie właśnie w buddyzmie. Dla buddyzmu bowiem wszystko jest relatywistyczne. [...] Dla buddysty nie ma czegoś takiego jak obiektywna temperatura wody. Temperatura i sama woda to tylko iluzja, złudzenie.
Czy więc dla buddysty samo ich istnienie jest także iluzją? Dla jednych tak, dla innych nie. Buddyści nauczają, że celem człowieka jest osiągnięcie nirwany, czyli zawieszenie istnienia. Rozpłynięcie się w jakimś nieokreślonym bycie, w którym nie posiadamy własnej świadomości, własnego poczucia istnienia. Takie istnienie jest szczęściem, bo nie mając świadomości, nie mamy pragnień, które powodują cierpienie/. (za: www.katolik.us)
Być może dlatego, jak pisał Leszek Kołakowski, buddyzm jest: „jedną z najpiękniejszych i najmądrzejszych wiar, jakie ludzkość stworzyła”. (z: Kontrkultura. Co nam z tamtych lat?) W jednej z ostatnich publikacji profesora zatytułowanej „Ułomki filozofii” można znaleźć, fantastycznie definiujący ten rodzaj duchowości, cytat z Thomasa Hobbes’a:
„Te bowiem wyrazy: dobry, zły, godny wzgardy, są zawsze używane z uwzględnieniem osoby, która się nimi posługuje. Nie ma bowiem rzeczy, która by po prostu i bezwzględnie była dobra, zła czy godna wzgardy; i nie ma żadnej reguły powszechnej dobra i zła, którą by można było wziąć z natury samych rzeczy”.
Zobaczmy jak ten niewielki fragment interpretuje sam profesor:
„Hobbes idzie w swoim relatywizmie o wiele dalej niż Mill, gdyż mniema, że dobro i zło są po prostu odniesione do sądów i reakcji każdego poszczególnego człowieka. Nie ma nawet głosu większości, jak u Milla. Po cóż więc są nam te pojęcia, całkowicie niezgodne z tradycją ich używania?” (za: Ułomki filozofii, s.79)
Przytoczony i przewrotnie zinterpretowany przez profesora Kołakowskiego cytat, znakomicie wprowadza nas w sytuację podobieństwa w archetypicznych konceptach intelektualnych Zachodu (relatywizm) i kulturze Wschodu (relatywizm) – wystarczy tylko jeszcze raz przyjrzeć się zdaniu otwierającemu ten artykuł:
„Buddowie nie nauczają Dharmy, która jest zależna od liter. Każdy, kto naucza doktryny zależnej od liter i słów, jest tylko gadułą, ponieważ Prawda jest poza literami, słowami i księgami.
Był buddyzm, i chyba zawsze pozostanie w związku z tą swoją unikalną specyfiką duchowości nienormatywnej, inspiracją dla innych religijności. Jest w nim bowiem coś niegroźnego, nienakazowego, łagodnego i idealnie wpisującego się w inne paradygmaty wykraczania poza tu i teraz. Buddyzm przecież nie oddaje czci żadnemu Bogu, co najwyższej aspiruje do osiągnięcia pewnych znamion boskości. Przypomnijmy:
„W buddyzmie, każde indywidualne podejście do tej drogi, każda „szkoła” jest, wydaje się, równie dobra. Co więcej, nawet sama osoba Buddy jest historycznie niepewna. Nie jest do końca wiadome, czy nauka Buddy nie powstawała na przestrzeni wieków, od więcej, niż jednej osoby. Samo słowo „budda” znaczy po prostu „oświecony”, czy też „przebudzony”. Tytuł taki miał przybrać Siddhārtha Gautama, książę jednego z państw-miast w północnych Indiach, na granicy z Nepalem. Budda więc to nie jest imię własne, ale tytuł i każdy wyznawca tej „religii” może zostać buddą przez małe „b”. Napisałem „religii” w cudzysłowie, bo też nie wiadomo, czy można nazwać religią system wierzeń mówiący, że nie ma Boga. Budda nigdy nie twierdził, że nim jest i buddyzm wyklucza istnienie Boga, czy bożków”. (za: www.katolik.us)
W związku z tym możemy łagodność buddyjskiego relatywizmu nakładać i używać tam, gdzie może on stonować dogmatyczność czy normatywność innych duchowości – szczególnie w momencie, kiedy odczuwamy znaczącą potrzebę udania się w drogę rzadziej uczęszczaną.
Zacytujmy po raz kolejny, bardzo dobrze znany fragment:
„„choć dysponujemy myślami proroków i pomocą łaski, wędrówkę trzeba odbyć samemu. Żaden nauczyciel nie weźmie nas na plecy i nie zaniesie do celu. Nie ma z góry ustalonych formuł. Rytuały są jedynie pomocami naukowymi, a nie nauką samą w sobie. Możemy spożywać wyłącznie zdrową żywność, odmawiać przed śniadaniem pięć zdrowasiek, modlić się twarzą zwróconą na wschód albo na zachód, chodzić w niedzielę do kościoła, lecz to nie przywiedzie nas do celu wędrówki. Nie ma takich słów ani nauk, które zdejmą z wędrującego drogą rozwoju duchowego konieczność wypracowania własnych sposobów, wysiłek i lęk odnajdywania własnych ścieżek w jego konkretnym przypadku [...]”.(Droga rzadziej wędrowana, s. 355/356)
Autorów - którzy twórczo i owocnie łączą różne duchowości z buddyzmem, dając nam tym samym istotne wskazówki, co do kierunku naszych wędrówki po drodze rzadziej uczęszczanej - jest bardzo wielu. Najbardziej znanymi polskiemu czytelnikowi są dwaj duchowi przewodnicy: jezuita, ojciec de Mello i franciszkanin, ojciec Richard Roh.
Anthony De Mello pisał w swej najgłośniejszej książce - „Przebudzeniu” - tak:
„Kiedy zaczniesz patrzeć na świat przez pryzmat ideologii, jesteś skończony. Żadna rzeczywistość nie wpasuje się w żadną ideologię. Życie jest bogatsze. Dlatego też ludzie ciągle poszukują znaczenia życia. A życie nie ma znaczenia, nie może mieć znaczenia, bo znaczenie jest formułą, znaczenie jest czymś, co jest sensowne dla umysłu. Zawsze skoro tylko wyławiasz sens z rzeczywistości, napotykasz coś, co sens ten niszczy. Znaczenie może być odnalezione tylko wówczas, gdy poza nie wykroczysz. Życie nabiera sensu, kiedy patrzysz na nie jako na tajemnicę, której sens umyka konceptualizującemu umysłowi”. (s.157)
Richard Rohr z kolei pisze w swym fenomenalnym „Nieśmiertelnym diamencie” iż:
„Jeśli rzeczywiście wierzymy, że jesteśmy depozytariuszami największej prawdy w dziejach ludzkości, powinniśmy ufać, że również inni dostrzegą ją z innych punktów widzenia; w przeciwnym razie trudno byłoby ją nazwać prawdą. Nikt nas nie zaatakuje, jeśli wcześniej nie nabierze przeświadczenia, że chcemy się zamknąć we własnym, małym namiocie, niezdolni podjąć dialogu, nie chcąc wyrażać ważnych dla nas prawd w cudzym języku. To my zbyt często zakładaliśmy u innych złą wolę, tak szybko czyniąc sobie z nich wrogów, zamiast sobie uświadomić, że również w ich świecie pojawia się często podobna „dobra nowina”, tyle że w innym opakowaniu”. (s.161)
A co mówi o tym brytyjski mnich, buddysta Ajahn Brahm w swej inspirującej książce zatytułowanej „Buddyjska sztuka znikania - jak wznieść się ponad problemy”:
„W naturze człowieka leży, by w obliczu jakichkolwiek trudności, czy to zwykłej stłuczki na drodze czy prawdziwego kryzysu, brać nogi za pas. Wolimy nie skupiać się na powstałych problemach, a zanurzyć się w świat fantazji, np. oglądając filmy, surfując po Internecie, czytając, czatując czy spacerując. Dlaczego w takich momentach próbujemy się zdystansować? W jakim celu wkraczamy w świat wyobraźni? I najważniejsze – dlaczego jest to droga donikąd?”.
Kontynuacja za tydzień.
Ajahn Brahm, Buddyjska sztuka znikania Jak wznieść się ponad problemy,
Wyd., Studio Astropsychologii, s. 184.
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com