(William Shakespeare)
Wróćmy ponownie do pomysłu przejrzenia pierwszych zdań najbardziej znanych tekstów literackich. Jest bowiem w tych zdaniach coś magicznego, gdyż z natury rzeczy są naznaczone wyjątkowością swej funkcji. Muszą: wprowadzać, zachęcać, zainteresować, zarysować oraz inspirować! Tyle wyzwań i wszystko to musi być „uniesione” w tym jednym zdaniu, czasem nawet pozbawionym orzeczenia, czyli nie zdaniu, a wypowiedzeniu.
Zdania otwierające słynne powieści często tak bardzo się zleksykalizowały, że nie bardzo zdajemy sobie sprawę z ich pochodzenia, co widać szczególnie w takich wyrażeniach codziennego języka jak „ogary poszły w las”, czy „w głębi ciemnego znalazłem się lasu”, co akurat w przypadku drugiego cytatu potwierdza się podwójnie, bo to przecież nie dokładnie pierwsze zdanie poematu Dantego, który zaczyna się tak:
„W życia wędrówce, na połowie czasu,
Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,
W głębi ciemnego znalazłem się lasu”.
Co ciekawe, sens pierwszych zdań wyciągniętych z kontekstu dzieł literackich, do których przynależą, ewoluuje czasem w stronę zupełnie niespodziewaną. Nagle odsłaniają się nam dodatkowe sensy, bo mamy więcej czasu na ich wyłuskanie, a poza tym zawsze „coś” wypreparowane z całości zaczyna żyć własnym życiem. Przypomnijmy sobie jedno z najwspanialszych i najbardziej znanych „pierwszych zdań”:
W piękny poranek majowy wytworna amazonka, siedząc na wspaniałej kasztance, jechała kwitnącymi alejami Lasku Bulońskiego.”
Pisze go w "Dżumie” Alberta Camusa zwyczajny, porządny urzędnik Joseph Grand. Jest tak obezwładniony językową misją swego pomysłu napisania powieści, że nie wychodzi nigdy poza granice tegoż słynnego zdania – przytłacza go odpowiedzialność artystycznego przesłania. Co ciekawe, sam Joseph nie jest przeznaczony, by umrzeć. Zapada wprawdzie na dżumę, ale ostatecznie wychodzi z niej zdrowy – powieści jednak nigdy nie kontynuuje.
Co interesujące, jest to „meta” pierwsze zdanie, zdanie nad zdaniem, bo "Dżuma" sama w sobie, jako powieść zaczyna się zupełnie inaczej – mamy więc w jednym tekście dwa zdania początkowe. Camus otwiera swą kultową powieść tak:
„Ciekawe wypadki, które są tematem tej kroniki, zaszły w 194 r. w Oranie” – to natychmiast sytuuje nas w atmosferze oczekiwania na to, co ma się wydarzyć! Jakie to ciekawe wypadki i dlaczego w Oranie i dlaczego w 194 roku?
Jedna powieść i dwa pierwsze zdania, które maja nam prawdopodobnie uświadomić absurdalność świata, w którym możemy żyć na wiele sposobów, co nie zmienia faktu, że nigdy wyzwolimy się z absurdu istnienia.
Jeszcze ciekawiej widać tę „alienację” pierwszych zdań, gdy przyjrzymy się kultowej powieści Milana Kundery:
“Idea wiecznego powrotu ma w sobie coś tajemniczego”. ("Nieznośna lekkość bytu")
Nagle jawią się nam stoicy i ich koncepcja powtarzalności tego, co jest tu i teraz, bez wznoszenia się na wyższy poziom. Kręcimy się w wiecznej identyczności, nie doskonalimy się, nie zmieniamy. Wszystko, czego doświadczamy, jest dziełem przypadku – tak przynajmniej można rozumieć główne przesłanie Kundery, ale nie jest ono przecież zgodne do końca z tym, co o przypadkowości mówili stoicy, a twierdzili, że świat jest doskonały, rządzi nim rozumna Siła, a człowiek ma rozum ku myśleniu, które ma racjonalizować i neutralizować ewentualność przypadkowości siejącej w nas niepokój, a nawet spustoszenie – zatem rzeczywiście jest w idei wiecznego powrotu coś tajemniczego! Czy jednak na tyle, by popadać w bojaźń i drżenie?
Jeszcze bardziej „alienacyjnie” jawi się nam pierwsze zdanie z „Władcy much”, który to tekst zaczyna się zupełnie niewinnie:
“Jasnowłosy chłopiec zsunął się ze skały i zaczął iść ostrożnie w kierunku laguny.”
Tak może się zaczynać edukacyjno-dydaktyczna powieść dla młodzieży, opowiastka moralizująca, przypowiastka mądrościowa, czy też niewinna zupełnie nowelka pozytywistyczna. Co się działo potem u Williama Goldinga doskonale wiemy i nie musimy ukrywać przerażenia myśląc o mechanizmach kierujących ludzkimi zachowaniami, które dobrych parę lat później opisał na podstawie słynnego, więziennego doświadczenia stanfordzkiego, profesor Philip Zimbardo w swej niesamowitej pracy „Efekt Lucyfera. Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło?” – która to książka zaczyna się tak:
„Chciałbym móc powiedzieć, że pisanie tej książki było dla mnie pasmem przyjemności, ale nie było nim ani przez jedną chwilę w ciągu tych dwu lat, które poświęciłem na jej ukończenie”.
Dlaczego nie było doświadczeniem radości z odkrywania istoty człowieczeństwa, nie musimy się szczególnie intensywnie domyślać.
O tych samych mechanizmach ludzkiego działania i zachowania pisze dużo wcześniej (i to bez odwoływania się do jakiś uniwersyteckich doświadczeń) Fiodor Dostojewski w swej genialnej „Zbrodni i karze”, której młodzi ludzie poszukują wprawdzie w sekcji kryminałów i horrorów, ale nie tak bardzo młodzi i stoicko zapatrzeni w swoje możliwości umysłowe czytelnicy, pozostają pod wrażeniem kunsztu w opisie skutecznej manipulacji ludzkimi emocjami. Powieść zaczyna się tak:
“Na początku lipca, gdy żar lał się z nieba, pod wieczór pewien młodzian wychynął ze swej komórki, którą odnajmował od lokatorów w zaułku S-nym i niespiesznie, jakby nie mogąc się zdecydować, dokąd iść, skierował swe kroki w stronę mostu K-go.”
Niezdecydowanie i „wychynięcie” to słowa klucze dla genialnego tekstu wszech czasów – aż trudno w to uwierzyć! Tak samo trudno, jak w pierwsze zdanie innej, równie genialnej opowieści o kondycji człowieka, wprawdzie nie rosyjskiego, ale japońskiego, ale co to w końcu za różnica?
“Telefon zadzwonił, gdy gotowałem w kuchni makaron.” – napisał Haruki Murakami rozpoczynając monumentalną “Kronikę ptaka nakręcacza” – magiczną, mistyczną i realistyczną powieść społeczno, historyczno, obyczajowo, wszech-ogarniającą, ale żeby zaczynać od gotowania makaronu? Czysta piękność!
Z tą pięknością wielkich (rozmiarowo) tekstów literackich różnie to bywa i jeśli spojrzeć na kolejne pierwsze zdanie, to przy odrobinie dobrej woli, można by na nim zakończyć całą, wielką powieść Tomasza Manna:
“Historia Hansa Castorpa, którą zamierzamy opowiedzieć – nie ze względu na niego (albowiem czytelnik przekona się, że jest to zwyczajny sobie, choć sympatyczny młodzieniec), lecz gwoli samej tej historii, która wydaje się nam w wysokim stopniu godną opowiedzenia (przy czym na korzyść Hansa Castorpa należałoby wspomnieć, że jest to właśnie j e g o historia i że nie każdemu może się każda historia przytrafić) – historia Hansa Castorpa jest już bardzo dawna, jest już, można powiedzieć, pokryta szlachetną patyną czasu, a przeto niewątpliwie powinna być ujęta w formę czasową zamierzchłej przeszłości.” (Czarodziejska góra)
Zbyszek Kruczalak