Nic? A może jednak coś? A jeśli już coś, to co?
„- Może by co zaorać? - A co? - Choćby i pole…
- Może by tak co zasiać? - Jjiii… tam…” (S. Mrożek, Indyk)
Nikomu przecież nic się nie chce, bo po co? A nam się chce? Wątpię! Gdzie tam do końca świata, a nawet gdyby już się zbliżał, to jaki sens ma ucieczka?
Nie będziemy jednak „indyczyć” i zostawimy Mrożka w spokoju, aczkolwiek powiew swoistej absurdalności panoszy się nad tym, w końcu fundamentalnym, pytaniem, co robić przed końcem świata i czy rzeczywiście jesteśmy w stanie uciec od bezradności?
Gombrowicza tu trzeba wezwać na pomoc, bo u niego zawsze coś skrzeczy:
„Proroctwo: demokracja, powszechność, równość nie będą w stanie was zaspokoić (...) będziemy hołdowali w przyszłości dwu odmiennym systemom jednocześnie i świat magiczny znajdzie sobie miejsce obok świata racjonalnego”. (Dzienniki 1953-1969)
Czy on czasem nie był genialny?
Tomasz Stawiszyński zabiera nas na wyprawę w poszukiwaniu odpowiedzi na te, zaplątane w naszą splątaną rzeczywistość, pytania, a podróż ta jest zdecydowanie po to, by chciało nam się chcieć. Czego? Spojrzenia na swoją bezradność wobec śmierci, straty, smutku, (nad)odpowiedzialności, a także bezradności wobec nieznanego i (własnej) przemocy.
W pierwszym rozdziale Ucieczki od bezradności, zatytułowanym Bezradność wobec śmierci, przytacza - opracowane przez Bronnie Ware w jej książce Czego najbardziej boją się umierający - zestawienie pięciu najczęściej powtarzających się pragnień, a raczej niespełnień, o których mówimy zbliżając się ku sytuacjom granicznym. Co to jest:
„Po pierwsze więc, żałować będziemy, że nie mieliśmy odwagi żyć tak, jak chcieliśmy, a nie tak, jak tego od nas oczekiwali inni. Po drugie – że za dużo pracowaliśmy. Po trzecie – że baliśmy się okazywać uczucia. Po czwarte – że traciliśmy, czasem bezpowrotnie, kontakty z przyjaciółmi. I po piąte, że sami sobie nie pozwoliliśmy być szczęśliwi”. (s. 27) Jak łatwo zauważyć, wszystko to nasza wina i to wyłącznie my jesteśmy odpowiedzialni za te pozornie mało istotne, a przy końcu życia absolutnie najistotniejsze, zaniechania. Nikt inny tylko my. Nie ma chłopca do bicia. Biczujemy samych siebie.
Przyjrzyjmy się zaniechaniu kardynalnemu numer jeden: „żałować będziemy, że nie mieliśmy odwagi żyć tak, jak chcieliśmy, a nie tak, jak tego od nas oczekiwali inni”. To stawia nas w horyzoncie niemożliwej do odtajnienia tajemnicy naszego istnienia, streszczającej się w pytaniu, które można by sprowadzić do formuły: czy potrafię być sobą, a jeśli już, to na ile? Oczywiście można by to jeszcze bardziej spłaszczyć i spytać, gdzie jest sens, albo jakaś elementarna logika w poszukiwaniach autonomii naszej tożsamości? Czy w ogóle stawianie takiego pytania nie ociera się o absurd totalnej niemożliwości znalezienia odpowiedzi? Dlaczego? Choćby dlatego, że jesteśmy uwarunkowani wychowaniem (kulturowo) i dziedziczeniem (genetycznie). Piszą o tym fascynująco, w dwu kompletnie różnych tekstach, zarówno Mark Wolynn w książce Nie zaczęło się od ciebie - jak dziedziczona trauma wpływa na to, kim jesteśmy i jak zakończyć ten proces jak i M. Scott Peck w kultowym tekście Droga rzadziej wędrowana:
W książce Marka Wolynna czytamy:
„Historia, którą dzielisz z rodziną, zaczyna się jeszcze przed chwilą twojego poczęcia. W swojej najwcześniejszej biologicznej formie, jako niezapłodniona komórka jajowa, dzieliłeś już środowisko komórkowe ze swoją matką i babcią. Kiedy twoja babcia była w piątym miesiącu ciąży z twoją matką, komórka blastyczna komórki jajowej, z której powstałeś, była już obecna w jajnikach twojej matki”. (s.38)
Wiedząc, że emocje mogą być komunikowane biologicznie i że w macicy aż trzy pokolenia dzielą to samo środowisko biologiczne, spróbuj wyobrazić sobie taką sytuację: miesiąc przed narodzinami twojej matki, twoja babcia dowiaduje się, że je mąż zginął w wypadku. Ponieważ oczekiwanie na dziecko daje mało miejsca na żałobę, babcia prawdopodobnie wycofałaby swoje emocje do ciała, które dzieli teraz z córką i wnuczką. Ty i twoja matka, gdzieś głęboko w środku, z miejsca, które łączy was wszystkie, będziecie coś wiedziały o tym bólu”. (s.43)
Z kompletnie innej perspektywy pisze o poszukiwaniach samego siebie M. Scott Peck:
„Choć dysponujemy myślami proroków i pomocą łaski, wędrówkę trzeba odbyć samemu. Żaden nauczyciel nie weźmie nas na plecy i nie zaniesie do celu. Nie ma z góry ustalonych formuł. Rytuały są jedynie pomocami naukowymi, a nie nauką samą w sobie […]”. (s. 355/356)
Trochę to frustrujące, że wszystko znowu spoczywa na naszych barkach i to my i tylko my musimy brać odpowiedzialność za całokształt naszego życia, a przecież byłoby tak miło, gdyby nam ktoś tę sprawę załatwił za nas, bo w razie niepowodzenia, zawsze by można winą obarczyć tego kogoś, czyż nie? Przecież kochamy uciekać od odpowiedzialności, bo kochamy uciekać od wolności. Do tego wszystkiego jest czymś nadzwyczajnie trudnym wyprawa w poszukiwaniu sensu, bo po pierwsze; nie jest jasne jego istnienie, a po drugie; nie bardzo wiemy, gdzie go szukać.
Można wprawdzie odwołać się do przemyśleń tak nadzwyczajnych postaci jak Victor Frankl, który pisze w poruszającej rozprawie Człowiek w poszukiwaniu sensu:
„twierdząc, że człowiek jest istotą odpowiedzialną i zobowiązaną stale urzeczywistniać sens potencjalnie zawarty w każdej życiowej sytuacji, pragnę jednocześnie podkreślić (pisze V. Franl), że prawdziwy sens życia odnajdziemy raczej w świecie zewnętrznym niż w sobie samym, jako że nie jest prawdą twierdzenie, iż człowiek stanowi system zamknięty. Nazwałem ową konstytutywną cechę samo-przekraczaniem ludzkiej egzystencji. Należy przez to rozumieć, że człowiek zawsze kieruje się oraz jest kierowany w stronę czegoś lub kogoś innego niż on sam – może to być zarówno oczekujący wypełnienia sens, jak i inny człowiek, którego spotykamy na swojej drodze.
Im bardziej zapominamy o sobie – oddając się sprawie, której pragniemy służyć, bądź też osobie, którą pragniemy kochać – tym głębsze jest nasze człowieczeństwo i tym bardziej urzeczywistniamy swój potencjał”. (s.166)
[…] życie każdemu z nas stawia pytania, a jedynym sposobem, żeby mu odpowiedzieć, jest odpowiadać za swoje życie, być za nie odpowiedzialnym. Tym samym logoterapia dostrzega w odpowiedzialności istotę ludzkiej egzystencji” (s. 164)
Nie bardzo wiadomo, co w tym poszukiwaniu sensu zrobić z kategorią wolności, bez której raczej trudno sobie to działanie w ogóle wyobrazić, a z drugiej strony gloryfikacja wolności absolutnej może poprowadzić nas wprost na manowce. Profesor Tadeusz Gadacz w wykładzie „Kryzys europejskiego człowieczeństwa” przesuwa doznanie czy doświadczenie wolności na dalsze miejsce ważności i kieruje naszą uwagę, podobnie jak Victor Frankl, ku odpowiedzialności:
„Kolejna nierównowaga przejawia się w przewadze wolności nad odpowiedzialnością. Po II wojnie światowej powstało kilka wybitnych rozpraw o odpowiedzialności. E. Levinas uczynił z odpowiedzialności zasadę etyczną: jesteśmy odpowiedzialni za innych ludzi dlatego, że jesteśmy ludźmi.
Być odpowiedzialnym za siebie na tyle, by przy końcu życia nie żałować, iż „nie mieliśmy odwagi żyć tak, jak chcieliśmy, a nie tak, jak tego od nas oczekiwali inni”.
Ale jak to zrobić? Przewrotnie mówi o tym Anthony de Mello w głośnym Przebudzeniu:
„[…] ludzie ciągle poszukują znaczenia życia. A życie nie ma znaczenia, nie może mieć znaczenia, bo znaczenie jest formułą, znaczenie jest czymś, co jest sensowne dla umysłu. Zawsze skoro tylko wyławiasz sens z rzeczywistości, napotykasz coś, co sens ten niszczy. Znaczenie może być odnalezione tylko wówczas, gdy poza nie wykroczysz. Życie nabiera sensu, kiedy patrzysz na nie jako na tajemnicę, której sens umyka konceptualizującemu umysłowi”. (s.157, Przebudzenie)
Może rację mieli więc wieśniacy w Indyku?
Kontynuacja za tydzień.
Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Ucieczka od bezradności, Tomasz Stawiszyński, wyd. Znak, 2021, s. 349.
Zbyszek Kruczalak