24 maja 2018

Udostępnij znajomym:

Co to znaczy być bidokiem, a jeśli się już nim ewentualnie jest, to na ile? Czy bidokiem się jest czy też się nim staje? Czy można przestać być bidokiem, a jeśli tak, to w jaki sposób? Skąd biorą się bidoki i gdzie oni mieszkają? Czy stanowi o bidoctwie?

Tych pytań można by mnożyć jeszcze sporo, ale zajrzyjmy najpierw do recenzji, jaką opatrzono książkę „Elegia dla bidoków – wspomnienia o rodzinie i kulturze w stanie krytycznym”” (Hillbilly Elegy: A Memoir of a Family and Culture in Crisis) napisaną przez J.D Vance’a. Specjalnie przytoczyłem też oryginalny tytuł, by podkreślić zasadniczy wymiar powieści, który zasadza się na przekonaniu, że można przetrwać nawet najgorsze, najbardziej toksyczne doświadczenia, rzadko jednak, można tego dokonać w pojedynkę.

„Historia Vance’ów zaczyna się w pełnych nadziei latach powojennych. Dziadkom autora, bidokom z Jackson, w stanie Kentucky, udało się awansować do klasy średniej, a ukoronowaniem sukcesu stał się J.D., który jako pierwszy zdobył dyplom wyższej uczelni. Czy zdołał uciec od spuścizny przemocy, alkoholizmu, biedy i traum, tak typowych dla rejonu, z którego się wywodzi?

Szczera i bezpretensjonalna opowieść Vance’a o dorastaniu w biednym miasteczku w "pasie rdzy", to również niezwykle aktualna analiza kultury pogrążonej w kryzysie – kultury białych Amerykanów z klasy robotniczej. O zmierzchu tej grupy społecznej, od czterdziestu lat ulegającej powolnej degradacji, powiedziano już niejedno. Nigdy dotąd jednak nie opisano jej z takim żarem, a zwłaszcza – od środka.

Znaczna część Stanów Zjednoczonych straciła wiarę w amerykański sen, co znalazło odzwierciedlenie w wyniku ostatnich wyborów prezydenckich. "Elegia dla bidoków" pokazała Amerykanom z dużych miast, jak mało wiedzą o swoich rodakach, jak mylne mają o nich wyobrażenie. A ciepła, wyrozumiała narracja Vance’a stała się ważnym głosem w dyskusji o rozwarstwieniu społecznym. O tej książce mówi cała Ameryka.” (z: recenzji zamieszczonej na okładce książki)

Mamy zatem tekst, który ma wymiar bardzo osobisty, ale jednocześnie dotyka spraw, które są udziałem ogromnej ilości ludzi w USA, którzy w istocie są emigrantami / migrantami we własnym kraju, w którym się urodzili. Ta kategoria „migranta / emigranta”, z natury naznaczona innością, wyobcowaniem czy po prostu odmiennością jest zasadnicza w opisie powieściowej rzeczywistości, którą niesie tekst J.D. Vance’a. Dlaczego mówimy o odmienności ludzi mieszkających w tak zwanym pasie rdzy? J.D. Vance „emigruje” z rodziną z Kentucky, gdzie się urodził, wychował i gdzie nabrał akcentu do Ohio, oczywiście „migruje” za chlebem, czyli za pracą w wielkich fabrykach, hutach i kopalniach tak zwanego Pasa Rdzy. Problem jednak w tym, że w pewnym momencie rozwoju kraju owe wielkie fabryki, huty i kopalnie zaczęły bankrutować, zamykać się albo zmniejszać / modyfikować swą produkcję, co oczywiście przenosiło się automatycznie na zmniejszenie zatrudnienia i zwiększenie bezrobocia. Frustracja wynikająca z tego prostego i oczywistego, jakkolwiek jednocześnie dramatycznie skomplikowanego w swych konsekwencjach faktu ekonomicznego, leży u podstaw opowieści, jaka niesie „Elegia dla bidoków”.

Wprawdzie „bidoki mają własny język, kodeks honorowy i dumę. Są nieufne wobec przyjezdnych, niechętnie wyciągają ręce po pomoc i źle znoszą, gdy ktoś z zewnątrz ocenia ich zachowanie oraz styl życia. Kiedy sprzedawca zwróci uwagę ich dziecku, że jest niegrzeczne lub – nie daj Boże – spróbuje oskarżyć je o kradzież – mogą zdemolować cały sklep, w którym na co dzień robią z uśmiechem zakupy. Jeśli znajdą się w sytuacji zagrożenia życia – własnego lub swoich bliskich – nie zawahają się pociągnąć za spust” – tylko co z tego? Są generalnie sfrustrowani i źli. Uciekają w alkoholizm, narkotyki i przemoc wobec innych oraz swych bliskich. W ogromnej liczbie są bezrobotni i swe życie opierają na zasiłkach z pomocy społecznej. Nie mają żadnej motywacji do ucieczki z zaklętego kręgu niemocy z tej prostek przyczyny, że wszyscy wokół nich są mniej więcej do siebie podobni. Zniknęła motywująca do działania różnorodność w wykształceniu czy posiadanym majątku. Wszyscy mają to samo, wszyscy jedzą to samo, kupują to samo, chodzą do tej samej marnej szkoły i żyją podobnie, czyli nijak.

Rodzina J.D. Vance’a nosi wszystkie cechy takiego toksycznego układu społecznego. Matka uzależniona od leków kończy swe podróże w poszukiwaniu szczęścia jako heroinistka. Ponieważ wychodzi za mąż i rozwodzi z częstotliwością zmian pór roku, J.D. ma do czynienia z nieokreśloną bliżej ilością tatusiów, a jest to liczba naprawdę imponująca. Jakby tego było mało, musi się zmagać z przemocą, która nigdy nie pozwala mu się czuć bezpiecznie we własnym domu. Nieustanne, często okrutne, rękoczyny i regularne domowe rozróby powodowały, że rozwijanie zdolności, których miał sporo, czy nawet zwykłe odrabianie zadań domowych, było po prostu niemożliwe.

„Elegia dla bidoków” (Hillbilly Elegy) to właśnie rzecz o świecie, którego postaci nie chcą zaakcentować faktu, że obowiązkiem człowieka myślącego jest poszukiwanie w swym życiu sensu. Łatwo powiedzieć, znacznie trudniej zastosować. Pisze o tym wprost J.D. Vance przy końcu swej biograficznej opowieści, gdzie konstatuje, iż jego droga życiowa byłaby zupełnie inna, gdyby nie dziadkowie, którym swą książkę dedykuje i którzy się nim zajmowali, do których domu zawsze mógł uciec, gdy w jego toczyły się walki między dorosłymi, gdy nie miał, co jeść, albo gdzie się uczyć. Łatwo nam oczywiście zakładać, i jest to istotnie zakodowane w naszej świadomości, że jesteśmy sami odpowiedzialni za swe życie, że nikt, ani nic za nas tej pracy nie wykona. Jest jednak w tym wszystkim jedno zasadnicze „ale” – to samostanowienie o sobie nakładać można jedynie na ludzi dorosłych, którzy dojrzeli do dokonywania wyborów, a tych w Pasie Rdzy było zastraszająco niewielu, mało tego, infekowali swą toksyczną niemocą i przemocą dzieci, co zamykało ten zaklęty / przeklęty krąg społecznego dramatu prawie zupełnie.

Można oczywiście mieć przekonanie, że „choć dysponujemy myślami proroków i pomocą łaski, wędrówkę trzeba odbyć samemu. Żaden nauczyciel nie weźmie nas na plecy i nie zaniesie do celu. Nie ma z góry ustalonych formuł. Rytuały są jedynie pomocami naukowymi, a nie nauką samą w sobie. Możemy spożywać wyłącznie zdrową żywność, odmawiać przed śniadaniem pięć zdrowasiek, modlić się twarzą zwróconą na wschód albo na zachód, chodzić w niedzielę do kościoła, lecz to nie przywiedzie nas do celu wędrówki. Nie ma takich słów ani nauk, które zdejmą z wędrującego drogą rozwoju duchowego konieczność wypracowania własnych sposobów, wysiłek i lęk odnajdywania własnych ścieżek w jego konkretnym przypadku […]” (Droga rzadziej wędrowana, s. 355/356)

Naprawdę? Wydaje się, a w istocie jest pewne, że J.D, Vance na ten temat ma zupełnie inne zdanie.

Kontynuacja za tydzień.

Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor