----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

16 lutego 2023

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

Z czego to wynika? Z przepisów, z prawa, zasad, czy może z “widzi mi się widzi wam się”?

Już mówię, o co chodzi.

Zapanowała nawet nie moda, ale chyba epidemia podawania “się” do sądu: powiedział, niech przeprosi.

Niby wszystko w atmosferze wolności słowa, ale - niech przeprosi!

Niby każdy ma prawo do swojej opinii, ale - niech nie gada bzdur, niech nie obraża uczuć innych. Niech przeprosi!

A więc zawsze, w każdej sytuacji, ktoś może poczuć się obrażony.

Ale, co ciekawe, niektórzy mogą bezkarnie wygłaszać publicznie brednie nad bredniami i nikt ich nie podaję do sądu! Ciekawe…

Kto może, komu ujdzie na sucho? W jakich okolicznościach ktoś może, a komu nie wolno?

Beata Pawlikowska odważyła się ostatnio opowiedzieć w mediach społecznościowych o tym czego się dowiedziała z różnych źródeł na temat depresji i metod jej leczenia. Raczej nie przedstawiała wyników swoich badań, bo nie jest ani lekarzem, ani nawet znachorem.

Ale się jej dostało! Nawet oczywiście grozi jej sąd! Przeprosiła, wycofała się, tekst usunęła, ale - wiadomo - w internecie nic nie ginie.

Nie wnikam w rację i meritum, bo specjalistą nie jestem, ale właśnie ciągle czytam różne ciekawe “medyczne” treści, nawet nie tylko w internecie, ale w publikacjach na papierze i się zastanawiam - jaka różnica? Komu wolno, komu nie, gdzie linia graniczna?

Pomijam takie już oczywiste oczywistości jak kilka razy w tygodniu (tak, bywają takie tygodnie!) oświecani jesteśmy rewelacjami na temat kawy: szkodliwa, korzystna, koniecznie z mlekiem, koniecznie bez mleka, jedna filiżanka dziennie, albo najlepiej cztery, różnie bywa!

Kawa to jednak tak zwany pikuś. Naczytać się można o wiele ciekawszych rzeczy.

Od uzdrawiania przy pomocy prądu, światła, dźwięku, uziemienia, zapachów, klątw, odczyniania uroków, po oczywiście jedynie słuszne, dobre, sprawdzone, naturalne produkty i suplementy. Poleca się nam różne terapie, masaże, medytacje, zabiegi oczyszczające i do tego całą masę sprzętów, aparatów, książek, czego tylko! Swego czasu w Chicago bardzo było na przykład popularne poddawanie się lewatywie! I podobno chętnych nie brakowało…

W prasie polskiej i w prasie amerykańskiej można od długiego czasu spotkać jeszcze bardziej perfidną formę ogłaszania zbawiennych “terapii”.

Otóż pojawiają się filmy, a także artykuły, które są jedną wielką reklamą. Zwykle jest tam opowieść o jakimś prześladowanym młodym naukowcu (jak z Polski, to wiadomo, tym bardziej prześladowany), który dokonał niewyobrażalnie wartościowego odkrycia. Na przykład w kwestii odchudzania. Wynalazł coś - pigułkę, krople, smarowidło, które odchudzają skutecznie, raz na zawsze, bez względu na wiek, styl życia i zamiłowanie do jedzonka. Wynalazki mogą też dotyczyć “leczenia” chorób powszechnie nam znanych jako nieuleczalne, przewlekłe, groźne. Bez wyjątku i bez… litości! Oczywiście wielka farmacja nie chce tego cudu wpuścić na rynek, naukowiec-wynalazca jest prześladowany, ale my, tu i teraz, jeszcze przez np. 10 minut możemy to cudo medycyny kupić. Czasem opowieść dotyczy doświadczonego naukowca, który - jeśli to w polskiej prasie, najczęściej jest lekarzem bogaczy, najlepiej na Manhattanie, zamieszcza się jego zdjęcie, imię nazwisko… Ale jeśli dociekliwy czytelnik poszuka, to może się okazać, że taki ktoś nie istnieje, zdjęcie pochodzi z tak zwanych zasobów internetu, ale kupując - płaci się prawdziwymi dolarami. Nie mam sposobu dowiedzieć się, ile osób nabiera się na te reklamy… Zresztą wyglądają zwykle jak spod tej samej ręki. Towarzyszą im “zeznania” klientów tych cudotwórców, którzy piszą zwykle to samo (obojętne, czy po polsku, czy po angielsku): kupiłem, jestem zachwycony, kupię, mam nadzieję, że będę zachwycony, kupiłem mamie, działa. Itd. Logika podpowiada, że skoro te rewelacje ciągle są publikowane (ostatnio trafiłam na nie w jednej z polskich gazetek z krzyżówkami), to ktoś się na to nabiera, ktoś za te “medyczne cuda XXI” wieku płaci.

Jakby miało być inaczej, skoro: przychodzi baba od koleżanki pielęgniarki. Przynosi witaminę C, słoiczek z wodą, strzykawkę i tłuczek do mięsa. I prosi: to rozkrusz tę witaminę, zmieszaj z wodą i zrób mi “wlew dożylny”! Fakt autentyczny!? Tak zwany, oczywiście. Lewoskrętny!

I nikt takich cudotwórców do sądu nie pozwie, a Beatę Pawlikowską? I owszem!

Idalia Błaszczyk

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor