Zaskakujące są tak zwane koincydencje, gdy przedzieramy się przez gąszcze literackich tropów w poszukiwaniu tego, co mogłoby nam wskazać odpowiedzi i ułatwić zrozumienie splątanych znaczeń, którymi niepokoją nas autorzy.
„Strażnik trumny – opowieść o mojej rodzinie” to tekst, który jest idealnym przykładem owego literackiego splątania, którego sznurki prowadzą nas przez góry i doliny, często przedziwnych, powiązań i koneksji z tym co, pośrednio lub wprost, wiąże się tekstem Wenguang Huang, który wrzuca nas w chińską rzeczywistość czasów Przewodniczącego Mao. Niby nic nowego, niby już to wszystko było, niby to znamy, ale tytułowa trumna otwiera swe wieko na to, co jednak i mimo wszystko, ciągle jest dla nas, jeśli nie obce, to mało rozpoznane.
Kultowe pytanie z Wesela, ciągle pozostaje w mocy: „Cóż tam panie w polityce? Chińcyki trzymają się mocno!? - pytał ponad 100 lat temu Stanisław Wyspiański w pierwszej scenie Wesela, ustami Czepca, bawiącego na zabawie dziennikarza. To, że Wyspiański wybitnym poetą był - to wie każdy. Ale że był też prorokiem? Dzisiaj trudno pojawić się na jakimkolwiek "salonie", by natychmiast nie spotkać się z bliźniaczym w zasadzie pytaniem - co najwyżej są "Chińczyki" zamiast oryginalnych "Chińcyków". Ale wiadomo, o kogo chodzi. Ci, którzy znają początek dramatu, pamiętają zapewne niechęć dziennikarza do udzielenia odpowiedzi, jego wykręty zakończone znanym cytatem: Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna”. (za: Forbes.pl)
Ta wyraźna niechęć do jednoznacznych deklaracji dotyczących Chin pozostała do dzisiaj i rzecz jasna znacznie wykracza poza kontekst Wesela. Gdzie się zatem lokuje? Gdzieś pomiędzy chciwością kapitalistycznego Zachodu, hipokryzją polityków w ich szermowaniu hasłami o prawach człowieka i hybrydowym systemem polityczno-ekonomicznym współczesnych Chin.
Toleruje się barbarzyństwo wydarzeń na placu Niebiańskiego Spokoju, rabunkową politykę Chin w Afryce, katastrofalne zniszczenia w przyrodzie Chin, bo cóż bardziej pożądanego od tanich produktów made in China, które zaśmieciły świat?
To właśnie kategoria absurdu jest tą, która pozwala nam, paradoksalnie, dojrzeć w Chinach to, co istotne. A co to jest?
Próbują odpowiedzieć na to pytanie autorzy, których wrażliwość na zagrożenia dla elementarnych wartości jest nadzwyczajna. Obawa przed manipulacją i totalitarnymi zapędami władzy, rewolucjami wszelkiego rodzaju, degeneracją więzi społecznych, wykorzenieniem kulturowym, obsesją zysku za wszelką cenę w pogoni za tak zwaną nowoczesnością, degenerującym postępem w imię wyimaginowanych utopii, które przeradzają się ostatecznie w dystopię, inżynierią społeczną, która prowadzi do super kontroli wszystkiego i wszystkich – to tylko niektóre z aspektów, które można odkryć w niezależnej, współczesnej prozie chińskiej. I jakkolwiek „Strażnik trumny” jest opowieścią, nieomalże intymną, o rodzinie autora, to przecież właśnie owa trumna stanowi absurdalny symbol współczesnej rzeczywistości chińskiej. Dlaczego?
„Fakt, iż Babka chce spocząć w trumnie i chce odejść zgodnie z celebrowanymi w przeszłości rytuałami, burzy pozorny spokój wynikający z komunistycznego zaangażowania Ojca. Trumna, która odtąd zajmie centralne miejsce w mieszkaniu, stanie się źródłem konfliktu, sprowokuje członków rodziny do zadawania sobie ważnych pytań, zmusi do zastanowienia się nad tym, jakie więzi łączą najbliższych, skaże na rozważania dotyczące zależności między tradycją a nowoczesnością, nauczy nieuchronności wpisanej w każdy koniec”. (za: Bernadetta Darska, w: Onet.pl)
Fetysz nowoczesności, pogarda dla tradycji i wykorzenienie z religijno-mitologicznego świata przeszłości to znaczące tematy we współczesnej, niezależnej, często emigracyjnej prozie chińskiej. Jednym z najważniejszych autorów tego nurtu - absolutnie fascynującym w unikalności świata przedstawionego, który stwarza w swych powieściach – jest Yan Lianke. Jego fenomenalny, głęboko archetypiczny i liryczny „Czteroksiąg”, który paradoksalnie jest też skrajnie realistyczny, otwiera nas na najtrudniejsze politycznie i społecznie sprawy współczesnych Chin, przez pryzmat najnowszej historii.
W tekście ostatniego rozdziału „Czteroksięgu” mamy mnóstwo pytań, ale też sporo odpowiedzi, które idealnie wpisują się w wielką metaforę człowieczego istnienia i kondycji ludzkiej w horyzoncie utopijnych, a raczej dystopijnych, pomysłów na uszczęśliwianie człowieka za wszelką cenę i w bezwzględny sposób.
Przypomnijmy tylko, że Czteroksiąg to para-biblijny tytuł, który odnosi się do czterech tekstów, budujących cztery wymiary powieści Lianke’go, o których mówi sam narrator w ostatnim rozdziale powieści. Owe części idealnie się uzupełniają, choć pisane są z różnych perspektyw i przez różne postaci. Ta polifoniczność to jedna z najważniejszych cech stanowiących o oryginalności prozy Lianke’go, która głęboko osadzona jest też w metaforyce mitu i religii, o dziwo chrześcijańskiej. Czymś zupełnie niezwykłym, w „Czteroksięgu” jest wykorzystanie mitu Syzyfa, ale w niepokojącym odwróceniu.
Opowiedziany na nowo przez Yana Lianke’ego w ostatnim, szesnastym rozdziale jego Czteroksięgu, pozwala nam zobaczyć tę kultową i powszechnie znaną historię mitologiczną z innej perspektywy. Trzeba pamiętać, że Czteroksiąg to powieść o manipulacji, prowokacji, reedukacji i ideologizacji w kontekście budowania kolejnej utopii w dziejach człowieka, w jakiś przedziwny sposób skazanego wiecznie na ponoszenie konsekwencji owych pomysłów na idealny świat. Te konsekwencje to bolesne, często rozpaczliwe i okrutne doświadczenie konieczności przetrwania za wszelką cenę, w tym duchu, w jakim Darwin pisał o koncepcie doboru naturalnego, czyli umiejętności dostosowania, czy raczej adaptacji do otaczającej rzeczywistości. Wrzucenie człowieka w kręgi piekła obozu reedukacyjnego w czasach rewolucji kulturalnej, namaszczonej przez Mao, sprawia, że wszystko staje na głowie, bo urzeczywistnia się świat, w którym dwa plus dwa nie równa się cztery. Kanibalizm okazuje się jedyną drogą przetrwania totalnego głodu, a zdrada czy donosicielstwo to sposób na wywindowanie się w obozowej hierarchii. Ale jak to wszystko ma się do mitu Syzyfa?
Otóż trzeba niezwykłej wyobraźni Yana Lianke’go, by zdać sobie nagle sprawę, że Syzyf to nie tylko starożytna opowiastka o relacjach człowieka z bogami, ale niespodziewanie, niesamowita metafora losu ludzkiego zaprzęgniętego w kierat absurdu powracającej utopii-dystopii, w jaką bardzo często pomysły polityków czy jakichkolwiek innych szaleńców zwanych „inżynierami dusz”, wciągają całe społeczeństwa.
Lianke parafrazuje grecki mit dając nam go do czytania w swoistej transpozycji. Ma ona parę odsłon, ale trzy z nich są absolutnie fundamentalne:
- Syzyf spotyka w czasie swej absurdalnej wędrówki pod górę dziecko i rozmawia z nim spoglądając mu w oczy
- jest za to po raz kolejny ukarany zmianą kierunku toczenia kamienia – zamiast wtaczać go pod górę, stacza go w dół
- ale zbiegiem niewyjaśnionych zrządzeń losu znowu spotyka ludzi przed buddyjskim klasztorem i boi się kolejnej, boskiej kary za spotkanie z drugim
- przyzwyczaja się do tej absurdalnej mordęgi, a kara bogów, zaakceptowana, przeradza się w rutynę – przestaje być karą.
Czy taka sytuacja przenosi nas w niebezpieczne rejony rzeczywistości pełnej zatartych granic między tym, co dobre i złe? Czy przyzwyczajenie i akceptacja w rzeczywistości totalitarnej to tylko sposób na przetrwanie?
Kontynuacja za tydzień.
Strażnik trumny, Wenguang Huang, wy. Czarne, 2013, s. 251
Czteroksiąg, Yan Lianke, PIW, 2020, s.347
Zbyszek Kruczalak