„Nie wierzę w nagłe olśnienia.
Nie wierzę w natychmiastowe przeobrażenia,
bo przeobrażenie to zbyt trudna sprawa,
by nastąpiło w jednej chwili”(s. 214)
Kim są bidoki? Co oni robią? Jak żyją i gdzie żyją? Czy czytają książki? Czy są wykształceni? Gdzie pracują i za co żyją? Co jedzą i jak jedzą? Czy są zadowoleni ze swego życia? I najważniejsze pytanie: co nas w ogóle obchodzą bidoki czyli „hillbillies” i dlaczego mamy się nimi zajmować?
„Elegia dla bidoków – wspomnienia o rodzinie i kulturze w stanie krytycznym” (Hillbilly Elegy: A Memoir of a Family and Culture in Crisis) napisana przez J.D Vance’a pozwala nam zajrzeć w głąb jednej z najliczniejszych i najbardziej poszkodowanych grup społecznych – w głąb białej klasy robotniczej, która mieszka gdzieś na prowincji, jest prowincją i za prowincję, w wielu tego słowa znaczeniach, jest uważana. Istnieje sporo definicji tego terminu, które różnią się od siebie, jakkolwiek jest w nich zawsze jedna wspólna cecha: jest nią inność, odmienność. Na czym ta inność polega?
J.D Vance pisze o tym bardzo szczegółowo, analizując swoje życie jako jednego z bidoków, a robi to w porywający sposób. Dzięki jego powieści / biografii możemy dotknąć sytuacji, w której nagle Ameryka jawi się nam inaczej, niż ją sobie wyobrażamy. Możemy zajrzeć w głąb rodziny autora, która jest typowa dla bidoctwa i dzięki temu ustalić zależności między jej strukturalną degeneracją, a wynikającym z tego faktu, fundamentalnym poczuciem niemożności i strachu przed zmianą.
Na odmienność, która stanowi istotę bidoctwa jako kategorii społecznej, składa się wiele elementów. Styl życia, model rodziny, sposób odżywiania, system edukacyjny, praca, dom, miejsce zamieszkania. Oto parę cytatów z książki J.D Vance’a, które pokazują tę odmienność, jaka cechuje stan umysłu i sposób istnienia typowego „hillbilly”:
„Rośnie liczba białych przedstawicieli klasy robotniczej w dzielnicach bardziej dotkniętych nędzą. W 1970 roku dwadzieścia pięć procent białych dzieci mieszkało w dzielnicach, w których ponad dziesięć procent mieszkańców żyło poniżej granicy ubóstwa. W roku 2000 odsetek ten wynosił czterdzieści procent. Od tej pory na pewno jeszcze wzrósł. Jak wskazują badania opublikowane przez Instytut Brookingsa w roku 2011, /w porównaniu z rokiem 2000 w latach 2005-2009 częściej zdarzało się, że w dzielnicach skrajnej nędzy mieszkali biali, urodzeni w USA absolwenci szkół średnich lub uniwersytetów, właściciele domów, nieotrzymujący pomocy państwa/. Innymi słowy, teraz nędzne dzielnice to już nie tylko getta – ubóstwo rozpełzło się także na willowe przedmieścia.” (s.67)
„Większość z nas miała kłopoty z dociągnięciem do pierwszego, ale radziliśmy sobie, ciężko pracowaliśmy i mieliśmy nadzieję na lepszy los. Istniała jednak liczna tych, których zadowalało życie z zasiłków […]. Choć dziś jest we mnie znacznie mniej gniewu niż w tamtych latach, to wtedy po raz pierwszy dostrzegłem, że polityka prowadzona przez demokratów, zwanych przez Mamaw /partią ludzi pracy/, nie do końca ich właśnie dobro ma na celu”.(s. 173)
„Czemu nasza sąsiadka nie odeszła od tego brutalnego typa? Czemu wydawała pieniądze na narkotyki? Dlaczego nie dostrzegła, że własnym zachowaniem niszczy psychikę córki? Czemu to wszystko działo się nie tylko z naszą sąsiadką, ale też z moja mamą? Minęły lata, nim dowiedziałem się, że problemów bidoków w nowoczesnych Stanach Zjednoczonych nie jest w stanie w pełni wyjaśnić jedna książka, jeden ekspert ani nawet jedna dyscyplina naukowa. Nasza elegia ma podłoże socjologiczne, to prawda, ale dotyczy także kwestii psychologii, społeczności, kultury, wiary”. (s.179/180)
„Nasze domy rodzinne to piekielny chaos. Wrzeszczymy, wydzieramy się na siebie niczym kibice na meczu. Co najmniej jeden członek rodziny używa narkotyków: czasem ojciec, czasem matka, bywa, że oboje. W skrajnie stresujących chwilach bijemy się i kopiemy, oczywiście na oczach pozostałych członków rodziny, w tym małych dzieci – w większości przypadków sąsiedzi też słyszą, co się dzieje. Zły dzień jest wtedy, gdy sąsiedzi wezwą policję na interwencję w naszym dramacie. Nasze dzieci trafiają do rodziców zastępczych, ale nigdy na długo. Prosimy dzieci o przebaczenie. One wierzą, że to szczere prośby, bo też takie są. Ale mija parę dni i znów zachowujemy się dokładnie tak samo wrednie. […] Nie uczymy się w dzieciństwie, a jako rodzice nie nakazujemy dzieciom, by przykładały się do nauki. W szkole nasze dzieci radzą sobie słabo”. (s. 182)
„Nasze obyczaje żywieniowe i niechęć do czynnego wypoczynku zdają się wręcz rozmyślnym programem wysyłania nas do grobu przed czasem – i to programem, który działa: w niektórych regionach Kentucky przeciętne dalsze trwanie życia to sześćdziesiąt siedem lat, całe półtorej dekady mniej niż po sąsiedzku w Wirginii. Przeprowadzone niedawno badania wykazały, że biała klasa robotnicza to jedyna grupa etniczna w Stanach, której przewidywana długość życia spada”. (s. 183)
„Tylko sześć procent amerykańskich wyborców uważa, że media są /bardzo wiarygodne/. Według wielu z nas wolne media – ten fundament amerykańskiej demokracji – to po prostu kupa gówna.
Skoro tak bardzo nie wierzymy mediom, nie ma przeciwwagi dla internetowych teorii spiskowych, które rządzą digitalnym światem”. (s. 236/237)
„W żadnej innej grupie Amerykanów nie panuje taki pesymizm jak wśród białej klasy robotniczej. Zdecydowanie ponad połowa czarnych, Latynosów i białych z wyższym wykształceniem spodziewa się, że ich dzieci będą stały gospodarczo lepiej niż oni sami. Wśród białej klasy robotniczej sądzi tak zaledwie czterdzieści cztery procent. Co jeszcze bardziej zaskakujące, czterdzieści dwa procent białej klasy robotniczej – zdecydowanie najwyższy odsetek wśród badanych – twierdzi, że pod względem ekonomicznym stoją gorzej, niż ich rodzice”. (s. 240)
„Udało mi się uniknąć najgorszych elementów mojej spuścizny kulturowej. I choć moje nowe życie budzi we mnie opory, nie mogę narzekać: życie, jakie wiodę teraz, w dzieciństwie było tylko czczą fantazją. Bardzo wielu ludzi pomogło tej fantazji się ziścić. Na każdym etapie życia, w każdym otoczeniu znajdowałem krewnych, mentorów i serdecznych przyjaciół, którzy mnie wspierali i otwierali przede mną drzwi”. (s. 309)
„I dlatego, kiedy pytają mnie, co najbardziej chciałbym zmienić w białej klasie robotniczej, mówię: „poczucie, że nasze decyzje nic nie znaczą”. Korpus Piechoty Morskiej wypruł ze mnie to uczucie, jak chirurg usuwający nowotwór”. (s. 217)
Wszystkie cytaty za: J. D. Vance, Elegia dla bidoków, przeł. Tomasz S. Gałązka, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2018, s. 304
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com