„…w próbie zrozumienia, czym jest szkoła, konieczne jest – chociaż tymczasowe – unicestwienie tego, co już znane. Także po to, by dostrzec to, co nigdy wcześniej nie ukazało się w taki sposób, jak teraz.” (s.233)
***
Książka Mikołaja Marcela, Selekcje - jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat, stara się nas wytrącić z równowagi myślenia stereotypowego. W istocie bowiem nie wyobrażamy sobie życia bez szkoły. Kulturowe skostnienie w podejściu do wielu aspektów naszej płynnej rzeczywistości, nie daje nam nawet cienia wątpliwości co do istotności szkoły, jako instytucji pierwszej potrzeby, absolutnie koniecznej do prawidłowego funkcjonowania całości układu społecznego. Trudno się temu dziwić, biorąc pod uwagę konteksty historyczne, które naznaczyły szkołę znamieniem, nieomalże boskiej, proweniencji. Wystarczy wspomnieć o takich tekstach w historii literatury polskiej, jak Syzyfowe prace Żeromskiego, czy kultowa Madame Libery – teksty z różnych bajek ideowych, ale identycznie gloryfikujące szkołę, jako miejsce formowania wartości szlachetnych.
***
Cóż za hipokryzja i co za brak umiejętności w rozpoznawaniu znamion destrukcji, jaką jest naznaczona ze swej istoty szkoła, jako miejsce selekcji w najgorszej z możliwych realizacji zasad inżynierii społecznej. O co tu chodzi i dlaczego Mikołaj Marcela jest tak jednoznacznie krytyczny wobec szkolnego kształcenia?
„Dopóki szkoła będzie się opierać na mechanizmie rywalizacji i selekcji oraz utożsamianiu wyników w przymusowej nauce z wartością danego człowieka, dopóty będzie reprodukowany system w dużej mierze wyniszczający zarówno dla nas, jak i dla świata, który zamieszkujemy. I tak długo, jak praca w szkole będzie pracą pozbawioną sensu i pracą wyobcowaną, w której nieważny jest swobodny rozwój fizyczny i intelektualny, w której tracimy siebie i przez resztę życia próbujemy wypełnić tę pustkę konsumpcją kolejnych dóbr, tak długo nie będzie możliwe dokonanie prawdziwej zmiany i uczynienie naszego świata naprawdę lepszym miejscem do życia.” (s.222)
Co jest tą „prawdziwą zmianą”, albo co nią może być? Odszkolnienie szkoły! Brzmi paradoksalnie? Owszem, ale czy mamy inne wyjście? Na czym to „odszkolnienie” miałoby polegać? Mikołaj Marcela analizuje bardzo wiele aspektów tego, pozornie niemożliwego, ale przecież koniecznego procesu:
- rozbicie paradygmatu nauczania zaskorupiałego w relacji uczeń – uczący, czyli niekrytykowalnego autorytetu uczącego i pozbawionego głosu ucznia
- wysadzenie ucznia z usadzenia w szkolnej ławce, które to usadzenie pozbawia go elementarnego poczucia decydowania o samym sobie
- przewartościowanie systemu kart i nagród w postaci świadectw i zaliczeń, które nie tylko nie mają wiele wspólnego z oceną intelektualnych możliwości ucznia, ale są idealnym narzędziem do niczym nieuprawnionego dzielenia ludzi na gorszych i lepszych, bo tak arbitralnie zadecydował jakiś system edukacyjny (jakiś inny system miar może wykazać coś zupełnie przeciwnego)
- dekonstrukcja nauczania linearnego na korzyść uczenia się indywidualnego, które pozwala kreować twórcze rozumienie problemu. Liniowe uczenie musi poddać się hiperlinkowości:
„Powszechna implementacja sprzętu elektronicznego, a w ślad za tym dynamiczny rozwój internetu, pozwoliły na błyskawiczną wymianę informacji. Przez to zaczęliśmy inaczej postrzegać czas i przestrzeń, przechodząc od myślenia linearnego do hiperlinkowego, opartego na nielinearnych odsyłaczach. A to zmieniło myślenie o informacji. Nielinearność sprawia, że wagi nabiera kontekst działalności człowieka…” (s.217)
- kompromitacja tak zwanych podstaw programowych (programów nauczania), które kompletnie nie przystają do cyfrowego świata, w którym dorastały i wychowywały się pokolenia Y i Z.
- wyciągnięcie z mroków zapomnienia genezy tego, w jaki sposób system szkolnictwa europejskiego został ukształtowany (model pruski) oraz jego ideologiczne usadzenie w politycznych i ekonomicznych „koniecznościach dziejowych”, co sprowadza się do bezwzględnych technik manipulacji umysłami młodych ludzi, by ukształtować je - a w zasadzie sformatować - w zależności od konkretnych potrzeb określonej ideologii
- przewrócić sens i pierwotne znaczenie takim elementarnym terminom, jak: szkoła, edukacja, rozumienie, wiedza, kształcenie, nauka, rozwój, zdolności, talent metodyka, nauczanie, uczeń, nauczyciel, pedagogika, mistrz, student – których sens został często kompletnie przeinaczony i zdezawuowany przez manipulacje ideologiczne systemów szkolnych
- uwolnić edukację młodych ludzi od historycznie zaprogramowanej roli szkoły, jako inkubatora bezmyślnie posłusznej masy, która jest idealnym materiałem na mięso armatnie, albo bezkrytycznym zbiorem konsumentów czy wyborców
- absolutnie wykorzenić model szkoły, który sprowadza się do podobieństw z armią, więzieniem, szpitalem czy kościołem. „Nowoczesny system szkolnictwa spełnia bowiem ukryte funkcje, wśród których najważniejsze to nadzór, selekcja, indoktrynacja i uczenie.” (s.40)
- powrócić do źródeł, które uosabia i definiuje termin scholè
***
Co on oznacza? Jak pisze Mikołaj Marcela:
„Alternatywą dla obecnej szkoły fundującej de facto gospodarkę zdefiniowaną przez usługodawców jest scholè – edukacja rozumiana, jako prawdziwie wolny czas. To proces uczenia się, którym nie rządzą ukryte cele i który nie opiera się na udzielaniu rożnego rodzaju przepustek: dyplomów, licencji czy rekomendacji. Który nie jest pracą, lecz odpoczynkiem, zarówno dla nauczyciela, jak i ucznia. To autentyczna relacja mistrz – uczeń, w której liczy się proces uczenia, a nie jego treść. (s. 23)
Trudno pozbyć się wrażenia, że koncepcja, czy raczej idea scholè ma wyraźny aspekt pewnej idealności, a zatem jest utopią. Rodzi to oczywiste niebezpieczeństwo przeformowaniu się tegoż konceptu w dystopię. Co niezwykłe, wygląda na to, że ten proces już zaistniał i jak wszystko, co ważne, miał miejsce w starożytnej Grecji. Jakim cudem? Cudem Grecji okresu klasycznego i helleńskiego. To właśnie pogranicze IV wieku przed naszą erą pozwala nam zobaczyć, w przejmującym zachwyceniu, jak polityka, ekonomia, wojny i przywódcy mogą drastycznie zmieniać paradygmaty edukacyjne.
Koncept scholè został bowiem już w starożytnej Grecji mocno zdeformowany. Jak pisze Ubaldo Nicola w Filozofii: „W epoce hellenistycznej zmniejszenie swobód politycznych spowodowało głęboką zmianę w procesach przekazywania wiedzy. W miejsce sokratejskiej majeutyki i platońskiego dialogu (użytecznych dla idei filozofii jako swobodnych, zespołowych poszukiwań) pojawiło się nauczanie w nowej instytucji – szkole. To szybko doprowadziło do upadku ducha poszukiwań; w krótkim czasie szkoły przekształciły się w zamknięte i elitarne kręgi, w których łonie niewiele dyskutowano i które same nie utrzymywały rozległych związków ze światem zewnętrznym (nie licząc dyskusji z rywalizującymi szkołami). Wszystko razem doprowadziło do usztywnienia poszczególnych pozycji, nadając im formę krępujących tradycji. Ku ewolucji w kierunku dogmatycznym i sekciarskim zwracała się zarówna założona przez Platona Akademia, jak i Liceum Arystotelesa, oraz dwie pozostałe szkoły czynne w Atenach po okresie Aleksandra wielkiego: Stoa (Szkoła stoicka) oraz Ogród Epikura. (s.140)”
Jak to możliwe, a jeśli już, to dlaczego?
Polibiusz(II w p.n.e) w Dziejach pisał:
„Ludzie po prostu zwrócili się do chełpliwości i zachłanności na mienie, a także do wygodnego i przyjemnego życia, nie chcą się żenić, a jeśli się pobiorą, nie chcą wychowywać urodzonych dzieci, lecz zaledwie jedno lub dwoje z wielu, żeby te pozostawić w bogactwie i wychować w zbytku. (…) , tak samo miasta popadną powoli w zaniedbanie i bezwład” (za: ww.historycy.org)
Ciekawe?
***
Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat, Mikołaj Marcela, Znak, Kraków, 2022, s.309.
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com