Sposób, w jaki Ukraina broni się przed rosyjską agresją, zadziwił cały świat – przeciw rzekomej drugiej armii świata stanęli żołnierze i ochotnicy świadomi swoich celów, odważni i dobrze przygotowani do wykonywania swoich zadań. Po raz kolejny potwierdziła się stara prawda, że słabsze państwo może stawić opór potędze.
Gdy 24 lutego 2022 roku świat obiegła wiadomośćo o początku wojny w Ukrainie, większości odbiorców wydawało się, że Rosjanie zdławią swoją ofiarę szybko i skutecznie – pamiętano bowiem rok 2014 i błyskawiczne zajęcie Krymu bez większego oporu ze strony armii ukraińskiej, a także sukcesy tzw. separatystów w Donbasie. Wiemy dziś, że Ukraina krwawi pod bombami i rakietami rosyjskimi, Moskwa nie osiągnęła jednak żadnego większego sukcesu operacyjnego. Agresorom w ciągu miesiąca udało się zająć tylko jedno większe miasto (Chersoń), o wiele innych przestali aktywnie walczyć, stracili tysiące zabitych, setki czołgów i dziesiątki samolotów, a także większość chęci do walki. Ukraińcy, uzbrojeni czasem w zwykły karabin maszynowy AK-47, czasem zaś w przeciwpancerny pocisk kierowany Jawelin lub NLAW bądź wyrzutnię rakiet przeciwlotniczych Stinger lub Piorun, okazali się dla Rosjan ciężką przeprawą. Dziś wydaje się, że wojna potrwa jeszcze bardzo długo, obrońcy jednak tak łatwo nie zostaną pokonani.
W takich sytuacjach naturalnym skojarzeniem wydaje się biblijna opowieść o Dawidzie i Goliacie. Odnosi się ona do wojen, które Izraelici toczyli ze swoimi sąsiadami, Filistynami. W czasie wielkiej bitwy postrach siać miał filistyński wojownik o imieniu Goliat – liczący 3 metry wzrostu, okuty w mocną zbroję i uzbrojony po zęby. Wystąpił on przed własny szereg i wyzywał Izraelitów na pojedynek. Jedynym, który podjął próbę, był Dawid – pasterz i harfiarz. Stanął on, wydawałoby się bezbronny, przed olbrzymem i zabił go przy pomocy… kamienia wyrzuconego z procy, który trafił Goliata w głowę. Ten nieoczekiwany sukces przyniósł Izraelitom zwycięstwo, a z Dawida uczynił kandydata na króla Izraela, którym w końcu został.
Historia zna przypadki, w których doszło właśnie do takiego symbolicznego zwycięstwa Dawida nad Goliatem, pozornie słabszego nad wydawałoby się silniejszym. Najłatwiej przytoczyć tu dwa z nich, dotyczące dziejów najnowszych i, co ciekawe, Związku Radzieckiego, a więc formalnego (i mentalnego) poprzednika Rosji.
Pierwszy z nich to casus tzw. wojny zimowej, czyli konfliktu zbrojnego między ZSRR a Finlandią na przełomie 1939 i 1940 roku. Miał on, podobnie zresztą jak dzisiaj sprawa Ukrainy, swoje podłoże w historii. Finlandia od początku XIX wieku aż do pierwszej wojny światowej była częścią Cesarstwa Rosyjskiego, w związku z czym władze w Moskwie uważały ją za swoje terytorium wewnętrzne. W połączeniu z chęcią rozszerzania rewolucji i rozgrywką geopolityczną dawało to Sowietom wiele powodów do przejęcia kontroli nad Helsinkami. Bezpośrednim był pakt Ribbentrop-Mołotow z 23 sierpnia 1939 roku i podział stref wpływów między ZSRR a III Rzeszą. Finlandia przypadła Stalinowi, który wciąż wysuwał roszczenia do pogranicznych terenów, w końcu zaś wydał Armii Czerwonej rozkaz o zaatakowaniu sąsiada z północy.
Zestawienie potencjału ogromnego imperium rozciągającego się od Bałtyku do Kamczatki z niewielkim, słabo zaludnionym i wciąż jeszcze biednym krajem, prowadziło do jednego wniosku: Finlandia będzie musiała skapitulować. Okazało się jednak coś zupełnie odwrotnego. Państwo to jest bowiem w znacznym stopniu pokryte przez sprzyjające obronie lasy i jeziora. Wojna rozpoczęła się w zimie, gdy warunki na różny sposób nie sprzyjały atakującym. Finowie przygotowali fortyfikacje na granicy z ZSRR w rejonie Leningradu, gdzie wyszło pierwsze uderzenie radzieckie. Prowadzili przy tym aktywną obronę – wciągali czerwonoarmistów w zasadzki, wykorzystywali oddziały lekkiej piechoty i strzelców wyborowych na nartach, niczym duchy manewrowali i szarpali napastników. Do tego doszedł kryzys w Armii Czerwonej, spowodowany wielką czystką w korpusie oficerskim i chaotycznym planem. Ostatecznie w marcu 1940 roku po wielkich stratach Sowieci przebili się przez fortyfikacje pod Viipuri, Stalin zadowolił się więc sukcesem, zawarł pokój z Finlandią i odebrał jej Karelię. Helsinki zachowały jednak niepodległość, a ZSRR się skompromitował.
Drugim przykładem jest oczywiście wojna w Afganistanie lat 1979-1989. Tutaj Związek Radziecki interweniował w obawie przez zagrożeniem granic w Azji – rewolucja w Kabulu przybrała niekontrolowany przebieg, co zaniepokoiło Breżniewa i jego towarzyszy. Szybka akcja wojsk desantowych w końcu 1979 roku odniosła sukces: niepewny przywódca Hafizullah Amin został zastrzelony przez komandosów z jednostki Alfa, a w jego miejsce udało się ustanowić rząd podporządkowany Moskwie. To jednak był początek, a nie koniec problemów. Interwencja radziecka wywołała opór ludności afgańskiej i powstanie przeciw komunistom. Mudżahedini, wspierani przez USA, rozpoczęli wojnę partyzancką przeciw Armii Radzieckiej – brudną, brutalną i krwawą. Na dekadę Sowieci ugrzęźli pod Hindukuszem, tracąc tysiące żołnierzy. Zawstydzeni wycofali się dopiero w czasach Gorbaczowa.
Imperia często wydają się silne, ich potęga bywa jednak niczym kolos na glinianych nogach – podcięta zawala się. Finowie, Afgańczycy, a teraz Ukraińcy pokazali, że rosyjskiemu imperializmowi można stawiać opór. Oby dla Putina zakończyło się to podobną kompromitacją jak dwie poprzednie nieudane wojny.
Tomasz Leszkowicz