Nie chcę w kółko poruszać tych samych tematów, więc dziś dla odmiany nowy. Wybór odpowiednich okularów przed zbliżającym się w sierpniu całkowitym zaćmieniem słońca. Podobno w internecie można kupić ich tysiące, ale tylko pięć firm sprzedaje atestowane szkła, które ochronią nas przed utratą wzroku. Tyle na ten temat, przechodzę do starych tematów...
Komary!!!
Jakiś naukowiec podobno złapał jednego i wsadził pod mikroskop. Okazało się, że owad ten ma na stałe przytwierdzone do odnóży sztućce – nóż w prawej, widelec w lewej. Do tego pod szyją założoną mają serwetkę. W czerwoną kratę. Podczas przesłuchania komar wyznał, że jego gatunek zainteresowany jest w szczególności około 20 proc. przedstawicieli naszego gatunku. Do tej pory nie wiadomo dlaczego ta część ludzkości tak bardzo przypadła komarom do gustu, ale są różne teorie. Jedne mówią o wydychanym dwutlenku węgla, inne o składnikach potu, choćby kwasie mlekowym, są również poruszające kwestie szlachetnego pochodzenia. Wszystkie teorie są chyba do niczego. Gdziekolwiek nie pójdziemy wszyscy są kłuci równo, prawie. Mniej poszkodowani są zwolennicy rozwiązań chemicznych, najbardziej cierpią żyjący w zgodzie z naturą. Szanse wszystkich wyrównuje już wyłącznie wielki wiatrak ustawiony w pobliżu zbitych w grupę ludzi, dmuchający z siłą, która nie pozwala uskrzydlonym wampirom zbliżyć się do swych ofiar.
W tym roku plaga komarów zgodnie z zapowiedziami jest wyjątkowa. Wbrew wcześniejszym obserwacjom wcale nie pozostają one w ukryciu w ciągu dnia, ale żerują bez przerwy. Od jakiegoś czasu podziwiam przyrodę z pewnej odległości, oddzielony od niej grubą szybą, bo na ciele nie mam już wolnych miejsc, które nie były zaatakowane przez komary. Korzystając z okazji pozdrawiam wszystkich cierpiących podobnie i zrywam kontakt z pozostałymi 80 procentami.
Pora na kolejny nowy temat
Kilka dni temu przeczytałem na pewnym blogu opowieść o sklepowych zwrotach. Zwykle są to za małe lub zbyt duże ubrania, szwankująca elektronika, cieknący słoik z ogórkami. Autor wpisu był jednak świadkiem czegoś wyjątkowego. Otóż pewien mężczyzna starał się oddać w sklepie pokrojone w kostkę warzywo. Trzeba od razu zaznaczyć, że nie on je pokroił, ale obsługa sklepu, która później pięknie zapakowała je do przezroczystego pudełeczka z przezroczystą przykrywką. Na opakowaniu wielkimi literami napisane było: Butternut Squash. Cubed. Poszukałem w słowniku i przetłumaczyłem: Dynia piżmowa. W kostkach. To popularne warzywo, zwłaszcza w okresie święta Dziękczynienia, gdy z dodatkiem cynamonu w postaci puree jest elementem jesiennego, rodzinnego obiadu. Mężczyzna ten upierał się, że kupił je przez pomyłkę. Myślał, iż kupuje żółty ser w kostkach przed planowaną imprezą domową.
- Nie zastanowiło pana, że dwa funty sera kosztują $2.97?
- Myślałem, że macie przecenę.
- Ale tu jest napisane dynia piżmowa.
- Myślałem, że to nazwa importowanego sera.
- Ale to wygląda inaczej.
- Myślałem, że to taki gatunek.
Uuuuch.. cierpliwa była ta obsługa. Próbowano wytłumaczyć klientowi, że tego rodzaju towar spożywczy po otwarciu pojemnika nie jest przyjmowany w ramach zwrotu. Próbowano mu delikatnie zasugerować, że jest kretynem. Nic nie pomagało. Chciał $2.97, bo to przecież wina sklepu. Nie przyjmował do wiadomości faktu, iż kostkowaną dynię znalazł w sektorze warzywnym, choć sery znajdowały się po drugiej stronie wielkiego budynku. Nie gadać, tylko dawać mi tu $2.97. Po kilku minutach ktoś podjął decyzję i zdecydował się zakończyć tę nierówną walkę. Klient otrzymał $2.97. Plus podatek.
To jednak nie był koniec przedstawienia, bo teraz mężczyzna rozpoczął drugą fazę szturmu. Domagał się, by za zwrócone $2.97 sprzedano mu dwa funty pokostkowanego żółtego sera. Obsługa zgłupiała, czemu w ogóle się nie dziwię. Facet domagał się bowiem, by na jego życzenie sklep zmienił ceny produktów na półkach, zaangażował dodatkowych pracowników w przygotowanie dwóch funtów pokostkowanego sera, stracił na transakcji i jeszcze dał innym w przyszłości możliwość upominania się o podobne rzeczy. Bardzo, ale to bardzo grzeczna obsługa skutecznie broniła się przed atakami przeciwnika. Ten zaczął używać słów niecenzuralnych, wspomniał czekających na ser głodnych gości, itd. W końcu nastąpił cud. Poddał się. Machając na pożegnanie ramionami chwycił w dłoń pojemnik dyni piżmowej, za który dostał przecież zwrot i trzaskając automatycznymi(!) drzwiami wyszedł ze sklepu. W tym momencie wszyscy zgromadzeni wokół stanowiska obsługi klienta złamali jedno z dziesięciu przykazań, bo wezwali imię Boga swego nadaremno. Między innymi.
Co się stało z pokostkowaną dynią? Pewnie wylądowała w koszu na śmieci, bo przecież nie nadawała się na przekąskę do drinków. Do tego służy ser w kostkach. Ale nie o taki wniosek chodzi. Raczej o to, że są ludzie, jest ich nawet sporo, którzy od czasu do czasu popełniają jakiś błąd w życiu. Większość z nas widząc pomyłkę tego typu uśmiechnęłaby się, popukała we własne czoło, włożyła pojemnik do lodówki z planem upieczenia jej na obiad i wróciła do sklepu po ser w kostkach.
Są jednak tacy, którzy zawsze zwalą winę na innych. Zawsze. Anonimowi inni są winni wszystkim naszym prywatnym niepowodzeniom i złym decyzjom. Lepiej się czują zrzucając odpowiedzialność na resztę świata, a gdy znajdą myślących podobnie przeżywają stan radosnego uniesienia graniczącego z ekstazą. Problem w tym, że tłumacząc sobie w ten sposób wszystko dookoła, nigdy nie zrozumiemy jak funkcjonuje świat. Bo żebyśmy nie wiem jak narzekali, to dynia piżmowa nigdy nie zamieni się w ser i na zawsze już pozostaniemy niepocieszeni.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
Email: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.