----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

16 sierpnia 2018

Udostępnij znajomym:

Meksyk fascynuje i przestrasza, jest zachwycający i przerażający – Meksyk jest nadzwyczajny! Ta nadzwyczajność ma wiele wymiarów i lokuje się gdzieś na pograniczy kultur oryginalnych, wpływów europejskich, chrześcijaństwa i wierzeń pierwotnych, porażającego bogactwa i obezwładniającej biedy, genialnych artystów, wszechobecnej korupcji i wybitnej literatury.

Co jednakowoż jest wyjątkowo rzadkie we współczesności, a co jest uderzającym atrybutem Meksyku i Meksykanów, to uduchowienie. Latynosi w ogóle, a Meksykanie w szczególności, nie zatracili jeszcze, w przeciwieństwie do „chorych na racjonalność” Europejczyków, umiejętności życia naznaczonego wymiarem magicznym. To właśnie umiejętność „rozumienia” magicznej sfery życia pozwala Meksykanom obcować z tymi aspektami codzienności, które dla człowieka kultury Zachodu wydają się absurdalne albo nieistotne.

Można mówić o Meksyku wszystko, ale nie to, iż jest to kraj spokojnej równowagi i powszechnego dobrobytu. Czym zatem jest Meksyk? Niebywałą kombinacją sprzeczności i braku balansu, nieustannym ścieraniem się kultur, języków i wszelakich wpływów obcych i swoich. Meksyk żyje!

Pisze o tej nieustannej walce, jedna z najwybitniejszych pisarek meksykańskich o polskich korzeniach, Elena Poniatowska w książce „I do sępów pójdę”. Wiele z jej tekstów jest w istocie czymś na pograniczu reportażu, dokumentu czy biografii z mocnym elementem fabularyzującym. Trudno uciec tu od porównania z techniką pisarską, którą dopracował do perfekcji Truman Copote w swej głośnej powieści „Z zimną krwią”. Technikę tę, czy też raczej sposób budowania i opisywania świata opartego na „ufikcjonowanej rzeczywistości” widać doskonale w jednej z najgłośniejszych i najlepszych książek Poniatowskiej, zatytułowanej „I do sępów pójdę”. W trakcie jej pisania autorka korzystała tu z nagrań magnetofonowych, jakie sama robiła rozmawiając z Jezusą (główną bohaterką).

[…] Poniatowska usiłuje nagrywać relacje Jezusy na magnetofonie dawnego typu, włączonym do sieci elektrycznej, co spotyka się z ostrym sprzeciwem: /kradnie mi pani światło!/ Trzeba więc odtwarzać relację z pamięci wieczorem, po powrocie z vecindad. Maszynopis rozrasta się do trzech tysięcy stron, wymaga radykalnych cięć i skrótów. Trzeba przepracowywać fragmenty, uzupełniać brakujące ogniwa. Pod koniec 1969 roku ukazuje się HASTA NO VERTE JESUS MIO, pierwsze z piętnastu wydań. W lutym 1971 roku książka jest nagrodzona – jako najcenniejsze dzieło literackie roku – przez uniwersytet i rząd stanu Sinaloa. Nagroda /Mazatlan/ przychodzi po fali entuzjastycznych recenzji zgodnie uznających powieść za rewelację literacką i za niezrównane dzieło pod względem bogactwa języka, przetworzenia mowy ludu meksykańskiego w swoisty język /pisany/, niemal bez precedensu w literaturze Meksyku. Jeden z najwybitniejszych krytyków literackich, Ermilo Abreu Gomez, wita powieść o Jezusie Palancares jako „arcydzieło realizmu poetyckiego w literaturze meksykańskiej”. [s.355]

U Poniatowskiej, której „Do sępów pójdę” (tytuł oryginału: Hasta no verte Jesus mio) opublikowano po raz pierwszy w roku 1969 mamy: magię i banał codzienności, nadnaturalność i totalną realność, miłość i kompletne jej zaprzeczenie w postaci nie tylko nienawiści, ale głównie strachu przed wymogiem kochania, mamy mit i mamy twardą rzeczywistość historyczną, mamy bajkowość i mamy wojnę, a do tego mamy kobietę/żołnierkę na wojnie (czy raczej nieskończonej ilości wojen, bitew i powstań) w otoczeniu okrucieństwa i powszechnej śmierci, mamy bogactwo i niewyobrażalną biedę, mamy radość i rozpacz. Udokumentowana historia Meksyku splata się z historią duchów i mesmeryzmu, dramat społeczny i polityczny Meksyku początków XX wieku z bajkową wersją dziejów tego niezwykłego kraju.

Co ciekawe, Jezusa (główna bohaterka „Do sępów pójdę”) ma oczywiste predylekcje, czy też predyspozycje do życia na granicy dwu światów czy dwu rzeczywistości: realnej i nierealnej, magicznej i zwykłej, spirytualnej i realnej. Porozumiewa się z duszami zmarłych, jest doskonałym medium, zna tajniki mesmeryzmu i świata po drugiej stronie. Faktyczność świata duchów jest to dla niej tak oczywista i niepodlegająca żadnej dyskusji, jak fakt, że kocha wojnę i uwielbia wojować!

Elenie Poniatowskiej udało się zdefiniować niedefiniowalne, określić coś, co nieustanie wymyka się racjonalizacji, co ucieka od klarownych definicji – udało się jej dotknąć fenomenu meksykańskości. Podobna próbę, ale nie powieściową, lecz reportażową, podjęła w swej książce zatytułowanej „Dzieci szóstego słońca – w co wierzy Meksyk” Ola Synowiec. Autorka próbuje zrozumieć i opisać specyfikę meksykańskiej kultury skupiając się na unikalności Dnia Zmarłych, czy raczej Święta Zmarłych, czyli El dia de los Muertos. Skomplikowane korzenie tego festiwalu Śmierci, pozwalają nam zupełnie inaczej spojrzeć i rozumieć wieloaspektowość tego, co nazywamy „meksykańskością” sensu stricto.

„Zrzucają dżinsy i garnitury, na głowy wkładają pióropusze, na kostki grzechotki. Lekarze, biznesmeni, wykładowcy uniwersyteccy gromadzą się w stolicy na placu Zócalo, by przez pięć godzin wykonywać taniec dla przedhiszpańskich bogów. Nie są Indianami, ale jak sami mówią, pragną odtwarzać wiarę azteckich przodków. Tymczasem Indianie na południu Meksyku w swoich rytuałach wykorzystują coca-colę, którą uważają za święty napój. Tradycyjni czarownicy z Catemaco też dostosowują się do realiów XXI wieku i mają swoje strony na Facebooku”.

To może niektórym wydawać się prymitywne, a nawet pogańskie, ale dobrze w takim momencie przypomnieć sobie bardzo współczesny i powszechny rytuał zakopywania figurki świętego Józefa w bliskości domu, który chcemy sprzedać, żeby przyspieszyć transakcję. Czy to nie jest dziwnie podobne w swej magicznej pogańskości?

„Ola Synowiec pokazuje, jak Meksyk stopniowo odchodzi od przywiezionego z Europy pięćset lat temu katolicyzmu. Pisze o ruchu New Age, psychodelicznych turystach oraz meksykańskiej stolicy grzybów halucynogennych. Opowiada o Meksyku mało znanym, a także o tym, jak uniwersalna jest ludzka potrzeba religijności”. (z: nota wydawnicza)

Co w reportażu Oli Synowiec jest najciekawsze to fakt, iż prowokuje on do natychmiastowych porównań i zestawień z ceremoniami innych kultur, które mają na celu „oswojenie” doświadczenia umierania. Może nam się wydawać z początku, że meksykańskie obyczaje „familiaryzacji” śmierci są groteskowe i niepoważne, bo cóż może być istotnego w przynoszeniu jedzenia na groby zmarłych, czy dekorowania ich trupimi czaszkami z cukru, którymi zresztą, bez specjalnych obaw i zahamowań, bawią się dzieci.

Dobrze jest wtedy przypomnieć sobie jeden z tekstów piosenek wpisanych do grających lampionów - pozytywek, które zapala się na grobach w Polsce; wstań szkoda dnia!

Kontynuacja za tydzień.

Zbyszek Kruczalak

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor