„Ludzie wchodzą z buciorami w życie każdego, kto odbiega od normy. Myślą, że mają prawo wiedzieć, co się dzieje. Dla mnie to był problem. Uciążliwa arogancja”.
Czy praca w sieci sklepów 7-Eleven może uszczęśliwiać? Trzeba by się zatrudnić tamże na pełny etat i popracować przez parę miesięcy, by móc odpowiedzieć na to pytanie. Czy ktoś ma ochotę? Pytanie jest tylko z pozoru dziwne, bo to, co wydaje się nam mniej lub bardziej absurdalne, wcale nie musi się tak jawić innym. A jak im się jawi?
Trudno jest opowiedzieć na to pytanie generalizując, ale odpowiedź może nosić cechy wiarygodnej prawdziwości, gdy skupimy się na konkretnej postaci. Kto to jest, gdzie mieszka i w jakim miejscu pracuje? „Dziewczyna z konbini” to Keiko Furukura, która ukończyła studia w Tokio i zdecydowała się popracować tymczasowo w bardzo popularnej japońskiej sieci sklepów, które nie tylko otwarte są całą dobę, ale w których można, poza normalnymi zakupami i przekąskami, dokonać przelewów, kupić znaczki czy wysłać przesyłki firmami kurierskimi. Konbini są powszechne w Japonii i innych krajach azjatyckich i są często używane przez osoby, które potrzebują szybko kupić coś do jedzenia lub picia po drodze do pracy lub szkoły.
Ale dlaczego zajmujemy się miejscem pracy pani Keiko Furukury i dlaczego Sayaka Murata napisała o tym powieść, która stałą się super bestselerem na świecie? No właśnie – dlaczego „Dziewczyna z konbini” przykuwa naszą uwagę, a jeśli nie przykuwa, to przynajmniej przyciąga?
Konbini to rzecz jasna skrót od /convenience store/, czyli rodzaj sklepu, który mamy pod ręką i który oferuje wszytko, co nam jest nagle potrzebne, a nie mamy ochoty jechać do super marketu, by to kupić. Jednym słowem konbini to koncept handlowy, który w różnych odsłonach jest powszechny na całym świecie. Wspomniane 7-Eleven to właśnie taki odpowiednik japońskiego konbini.
Wróćmy jednak do pytania: co jest niezwykłego w fakcie, że Keiko pracuje w takim sklepie, zatrudniając się tam dorywczo po studiach, mając dziewiętnaście lat? No cóż, jednym z takich momentów zdziwienia tym faktem może być konstatacja, że pracuje ona tam bez przerwy, bez urlopów, do trzydziestego szóstego roku życia, co jak łatwo obliczyć trwa bez przerwy przez siedemnaście lat.
Zastanawiające? Owszem, biorąc pod uwagę japońskie realia społeczne, które w istocie swej mają swoiste upodobanie w gloryfikacji sukcesu i kariery. Dlaczego więc Keiko Furukura pozostaje wierna konbini zupełnie i kompletnie?
Bo tam odnajduje sens, logikę i porządek, który nakłada na swoje nieuporządkowane życie. Jest bowiem osobowością wytrąconą z, uznanej powszechnie za właściwą, struktury społecznej. Jest nie tyle aspołeczna, co społecznie niekompatybilna. Keiko nie tyle nie rozumie, dlaczego ma mieć męża, rodzinę, dzieci, stałą, dobrze płatną pracę i obiecującą karierę zawodową, co jest jej to kompletnie niepotrzebne i dogłębnie obojętne. Te zbędności jakkolwiek dla innych, z którymi, czy chce czy nie, musi mieć styczność, są elementarne i konieczne.
I to właśnie tutaj, na styku tego, co powszechne i to, co indywidualne toczy się opowieść Sayaki Muraty, która nie tylko wyrzuca nas w inną rzeczywistość (japońską), co pozwala zastanowić się jeszcze raz nad odwiecznym dylematem: ile jest cukru w cukrze, czyli ile z nas, jest w nas? Bo jeśli norma ma decydować o sensowności, to co zrobić z Ziemią, która jednak krąży wokół Słońca, a norma mówiła przecież coś innego, i parę osób za tę niespójność z normą srogo zapłaciło.
Keiko Furukura nie jest w stanie diagnozować rzeczywistości i rozpoznawać w niej wszelakie niuanse. Gdy dzieckiem w szkole będąc, jest świadkiem bijatyki, nie mediuje, ale bierze łopatę i wali bijących się po łbach. Drastyczne? Może, ale nadzwyczaj skuteczne:
„Niech ich ktoś powstrzyma! - A, trzeba sprawić, żeby przestali, pomyślałam. Niedaleko był schowek, wyjęłam z niego łopatę, podbiegłam do nich i uderzyłam jednego z chłopców w głowę. Upadł, strasznie krzycząc. Podziałało, więc zamachnęłam się na drugiego, żeby jego powstrzymać, ale tym razem dziewczynki zaczęły wołać z płaczem: - Keiko, przestań! Przestań!”
Jak się okazuje skuteczność sama w sobie nie jest zawsze wystarczającym elementem rozwiązywania skomplikowanej sytuacji i to właśnie skomplikowanie, czy mówiąc bardziej szczegółowo – splątanie – jest tym, co wykracza poza możliwości rozumienia w wewnętrznym, jednostkowym świecie Keiko:
„To ludzie z konbini ukształtowali mnie taką, jaka się stałam. Pani Izumi w trzydziestu procentach, Sugawara też w trzydziestu, kierownik w dwudziestu, a na resztę składały się cechy, które przejęłam od dawnych pracowników […], inni ludzie wpływali szczególnie na mój sposób mówienia; używałam mieszanki tego, jak wyrażały się pani Izumi i Sugawara. Myślałam, że większość ludzi tak ma”.
I w istocie, pozornie odklejona od rzeczywistości pani Furukura ma rację, choć wygląda to absurdalnie. Kim bowiem jesteśmy, jeśli nie zlepkiem, czy mówiąc łagodniej i ładniej kompozycją, na co najmniej cztery ręce, a być może nawet więcej, w naszym układzie dziedziczenia, wychowania i naśladowania? Wszystko to po to, żeby przetrwać w stadzie i nie zostać wyrzuconym poza jego obręb.
Keiko znalazła uporządkowany azyl dla siebie w konbini, gdzie wszystko działało według ustalonych z góry schematów, szablonów i protokołów. Każdy miał swe miejsce i przydzielone zadania do wykonania, a to, co wykraczało poza schemat korporacyjnego prowadzenia sieci sklepów, było krytykowane, nieakceptowane i ostatecznie odrzucane.
„Dziewczyna z konbini” jest więc bardzo aktualną opowieścią o pragnieniu świata doskonałego. Odwiecznym tematem poszukiwania graala, który wyjaśni nam rzeczy i sprawy ukryte, jeśli go oczywiście będziemy w stanie odkryć. Ta niezwykle prosta narracyjnie utopia, która skupia się na banalnym wątku dziewczyny pracującej przez wiele lat w tak zwanej sieciówce, pokazuje paradoksalnie świat, który uznajemy za normalny w zastanawiającym odwróceniu. Sytuacja tegoż odwrócenia pozwala czytać „Dziewczynę z konbini” dystopijnie – to znaczy pomaga nam znaleźć w niej te wszystkie patologie i mroczności, które wynikają ze stereotypów i społecznych uwarunkowań, a które niszczą to, co odmienne. W istocie przecież, oba światy, ten z konbini i ten poza nim, niczym się nie różnią: w obu konieczna jest struktura, na którą składają się reguły i prawne i kulturowe uporządkowanie. W jednym i drugim konieczne jest podporządkowanie się stadu, co przyjmuje oczywiście różne formy, ale jest w swej istocie tożsame i co niebywale paradoksalne, mimo identyczności uznaje się oba światy za różne. Dlaczego?
Może z powodu splątania kwantowego? Chyba tak, bo jak wyjaśnić identyczność braku akceptacji wobec Keiko, jawnie manifestowaną przez siostrę i przyjaciółki z totalnym odrzuceniem Shiraha przez ludzi konbini, bo nie pasuje do ściśle uregulowanego świata korporacji?
A kim jest Shiraha?
Kontynuacja za tydzień.
Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Dziewczyna z konbini, Sayaka Murata, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2019, s. 142.
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com