DARKNET stawia nas przed bardzo poważnymi pytaniami i to wcale nie dlatego, że nas przeraża czy przestrasza. Wiele różnych spraw i sytuacji wprawia nas w stan zastraszenia czy też przerażenia i wcale nie znaczy to, że jesteśmy sprowokowani to postawienia istotnych pytań. O co w tym wszystkim chodzi, jakie pytania i dlaczego mamy się nimi zajmować? Przypomnijmy:
- jak to się dzieje, że DARKNET odwiedzają miliony użytkowników?
- czy te miliony to sami źli, zepsuci i wyjęci spod prawa zbrodniarze i zboczeńcy?
- jak to możliwe, że to, co nielegalne działa pełną parą i przynosi ogromne, wielomilionowe zyski
- czy DARKNET to samo zło, czy niekoniecznie?
- jak medium, po raz kolejny samo stało się przekazem, czyli jak ciemne i potworne strony naszej świadomości znalazły swe przedłużenie w DARKNECIE - albo w odwróceniu tegoż pytania – jak my staliśmy się częścią tego, co oferuje DARKNET?
Jeśli dalej nie wiemy, o co chodzi, to jak zawsze chodzi o książkę Eileen Ormsby zatytułowaną „DARKNET – najmroczniejszy zakątek internetu” – rzecz o tym, co dzieje się po drugiej stronie oficjalnego, legalnego internetu. A co się tam dzieje? Wszystko to, co jest nielegalne. A co jest nielegalne? To, co jest w nas, ale niekoniecznie widoczne na pierwszy rzut oka. Te wszystkie mroczne, czy raczej ciemne strony naszej osobowości, gdzieś podziedziczone po zwierzęcych przodkach (nie obrażając zwierząt) i po tych niezwierzęcych, bardzo ludzko-rodzinnych (pisze o tym kapitalnie Mark Wolynn w swej bestsellerowej książce „Nie zaczęło się od ciebie. Jak dziedziczona trauma wpływa na to, kim jesteśmy i jak zakończyć ten proces”, o której to publikacji pisałem wielokrotnie w Monitorze w poprzednich miesiącach).
To oczywiście są w jakiś sposób usprawiedliwiające zabiegi, które mają na celu „oswojenie” tego, co jesteśmy w stanie zrobić potwornego sobie i drugiemu, bo w gruncie rzeczy, jaki opisuje to Eileen Ormsby, jesteśmy zboczeńcami, potworami, perwertami, mordercami czy innym wcieleniem Lucyfera tak po prostu. Mamy to w sobie, albo raczej tacy jesteśmy. Wystarczy takie coś jak DARKNET (albo inna instytucja czy sytuacja społecznie aprobująca nasze działania) by popuściły nam super-egotyczne hamulce i „szalej duszo, piekła nie ma” – albo raczej piekło jest, ale w nas.
Jak to się dzieje? Wbrew pozorom, bardzo prosto. Nie trzeba jakiejś wyjątkowej inżynierii społecznej. Wystarczy nas odpowiednio zmotywować. Warto powrócić tu do opisu dwu doświadczeń, które odzierają nas z jakichkolwiek złudzeń (jeśli jeszcze jakieś mamy) dotyczących istoty natury ludzkiej.
Jak to jest możliwe, że człowiek zrobił to coś (na przykład potwornego, używając do tego aplikacji pozwalającej poruszać się po DARKNECIE) drugiemu człowiekowi? Odpowiedź na to pytanie znajduje i doświadczalnie dokumentuje Philip Zimbardo w swej fundamentalnej pracy zatytułowanej „Efekt Lucyfera”, wyjaśniając porażający aspekt piekła, jaki wszyscy w sobie nosimy, a jaki uaktywnia się dopiero, gdy znajdziemy się relacji z drugim (innym). „Efekt Lucyfera” jest to:
„jedna z najważniejszych prac nurtu psychologii dobra i zła. Autor prezentuje analizę eksperymentu stanfordzkiego i wykazuje ścisły związek z tym, co później wydarzyło się między innymi w więzieniu w Abu Ghraib. Przedstawia mechanizmy, które czynią ze zwykłego człowieka oprawcę lub ofiarę systemu. Zimbardo poszukuje wyjaśnienia dla stwierdzonych zależności, odwołując się do dotychczasowych badań nad jednostkowymi postawami (poczucie władzy, konformizm i posłuszeństwo) oraz oddziaływaniami szerszego środowiska społecznego (odindywidualizowanie, odczłowieczenie i znieczulica). Książkę zamyka rozdział na temat oporu wobec niepożądanych nacisków społecznych i analiza postawy heroicznej, którą autor uważa za remedium na grożące nam z różnych stron zło”. (Z recenzji prof. Bogdana Wojciszke)
W eksperymencie Zimbardo aż jedna trzecia strażników znajdowała przyjemność w znęcaniu się nad więźniami, choć żaden test nie wykazywał wcześniej u nich skłonności do sadyzmu. Czy nie można stracić wiary w człowieczeństwo?
– Szwajcarskie badania nad mową nienawiści pokazały, że poniżanie kogoś może pobudzać tzw. układ nagrody. Zło i dobro bywają równie pociągające. Zimbardo określił nagłą przemianę człowieka pod wpływem sytuacji „efektem Lucyfera”. Co ciekawe, nawet on sam, profesor psychologii, świadomy badacz, dał się ponieść i przyjął rolę naczelnika więzienia w eksperymencie i prawdopodobnie eskalował pewne zachowania. Nawet on poddał się temu złemu duchowi, który czyha za kołnierzem.
– Eksperyment Stanleya Milgrama, wcześniejszy o dekadę od Zimbardo, pokazuje identyczne mechanizmy ludzkich/nieludzkich zachowań. Kiedy autorytet mówi: „Musisz zaaplikować porażenie prądem nieznanemu człowiekowi”, to aż 63 procent badanych aplikuje najwyższe napięcie, jakie jest na skali – 450 woltów! Gdyby nie fakt, że w przewodach nie płynął prąd, ciało aktora, który grał ofiarę, uległoby zwęgleniu.
Co różniło te 63 procent gotowych zwęglić człowieka dla swojego wodza od pozostałych?
– Nic. Testy i badania nie wykazały żadnych różnic osobowości. Chcielibyśmy znać jakiś jeden czynnik, który o tym decyduje, ale – jak pokazał Zimbardo – takiego jednego czynnika nie ma. Wyzwalaczem jest sytuacja i jej moc. Również moc propagandy wykorzystywanej przez autorytet. (Lucyfer w każdym z nas, M. Jamkowski rozmawia z Konradem Maje, Newsweek, nr 21/2016)
Opisane i przytoczone tu doświadczenia idealnie wpisują się w odpowiedź na pytania, jakie stawia Eileen Ormsby w swej książce. W gruncie rzeczy sprowadza się ona do jednego – jesteśmy przedłużeniem medium (internetu/darknetu) w tym, co jest oferowane do zaspokojenia naszych „rządz”, albo raczej internet/darknet jest przedłużeniem nas w tym, co chcemy zaspokoić.
Kontynuacja za tydzień.
Zbyszek Kruczalak