„Przypuszczam, że nie ja jeden mam niewiele wspomnień z okresu, nim ukończyłem sześć czy siedem lat. Wiem, że kiedy miałem cztery latka, wgramoliłem się na stół w jadalni naszego ciasnego mieszkanka, obwieściłem, że jestem Niesamowitym Hulkiem, po czym rzuciłem się głową naprzód na ścianę, by wykazać, że jestem twardszy niż byle budynek (Myliłem się)”.
Nowe, polskie wydanie Elegii ukazało się w kompletnie odmiennym kontekście niż to z roku 2018 (wydanie amerykańskie 2016). J.D. Vance jest wiceprezydentem kraju, a bidoki głosowali na Donalda Trumpa. Jakim cudem? Wydaje się, że nie tyle cudem, co uwiedzeniem utopią wyborczego hasła „uczyńmy Amerykę znowu wielką”. Wszyscy żyjemy tęsknotami za przeszłością i ułudą, że powroty takie są możliwe. Nic zatem dziwnego, że hasło Donalda Trumpa idealnie wpisało się w tęsknoty za lepszym życiem, które kiedyś mieli mieszkańcy pasa rdzy. Co dramatyczne, wiara w powrót do przeszłości jest naznaczona absurdem myślenia utopijnego, bo powrót taki jest po prostu niemożliwy. Nie można nagle zmienić fundamentów kapitalizmu, dla którego to systemu zysk za wszelką cenę jest absolutnie najważniejszym wyznacznikiem całego układu ekonomicznego. Stąd przecież koncept globalizmu i przenoszenia produkcji w te części świata, gdzie siła robocza jest supertania, zatem można wygenerować zyski nieporównywalne z tymi w kraju – a zapaść w tak zwanym pasie rdzy nie wzięła się z powietrza, ale zasad bezwzględnego rachunku strat i zysków.
Elegia dla bidoków ukazuje całe, skomplikowane spektrum rzeczywistości pasa rdzy, gdzie ludzie zostali zostawieni samym sobie, co nie jest przecież sytuacją wyjątkową w kraju, w którym dominuje narracja gloryfikująca jednostkę i absolutyzująca indywidualizm w relacjach społecznych. Można by to ująć w jednym zdaniu: radźcie sobie sami. Niestety, nie zawsze, nie wszędzie i nie każdy jest J.D. Vancem, któremu się, zbiegiem różnych układów i sytuacji, udało:
„Udało mi się uniknąć najgorszych elementów mojej spuścizny kulturowej. I choć moje nowe życie budzi we mnie opory, nie mogę narzekać: życie, jakie wiodę teraz, w dzieciństwie było tylko czczą fantazją. Bardzo wielu ludzi pomogło tej fantazji się ziścić. Na każdym etapie życia, w każdym otoczeniu znajdowałem krewnych, mentorów i serdecznych przyjaciół, którzy mnie wspierali i otwierali przede mną drzwi”. (s. 309)
Bieda upokarza i degeneruje, co w tekście Elegii jest niezwykle ostro widoczne:
„Nasze domy rodzinne to piekielny chaos. Wrzeszczymy, wydzieramy się na siebie niczym kibice na meczu. Co najmniej jeden członek rodziny używa narkotyków: czasem ojciec, czasem matka, bywa, że oboje. W skrajnie stresujących chwilach bijemy się i kopiemy, oczywiście na oczach pozostałych członków rodziny, w tym małych dzieci – w większości przypadków sąsiedzi też słyszą, co się dzieje. Zły dzień jest wtedy, gdy sąsiedzi wezwą policję na interwencję w naszym dramacie. Nasze dzieci trafiają do rodziców zastępczych, ale nigdy na długo. Prosimy dzieci o przebaczenie. One wierzą, że to szczere prośby, bo też takie są. Ale mija parę dni i znów zachowujemy się dokładnie tak samo wrednie. […] Nie uczymy się w dzieciństwie, a jako rodzice nie nakazujemy dzieciom, by przykładały się do nauki. W szkole nasze dzieci radzą sobie słabo”. (s. 182)
Moc utopijnych haseł, które przecież zawsze prowadzą prosto do jakiejś dystopii ma jednak moc stwórczą i sprawiła, iż demokratyczne dotąd stany przechyliły się ku opcji republikańskiej. Dlaczego? Przecież pas rdzy potrzebuje świadczeń społecznych, opieki zdrowotnej, kuponów na żywność, tanich, dotowanych mieszkań – to wszystko ucinają republikanie, niosąc na sztandarach hasła redukcji interwencji rządu w życie obywateli do niezbędnego minimum – gdzie tu zatem jakaś logika i jakiś sens?
W polityce nie ma logiki i nie ma sensu, jest absurd i hipokryzja. Żądza władzy i apanaży plącze języki w wyborczej walce. J.D. Vance nazwał Donalda Trumpa amerykańskim Hitlerem, co nie zaszkodziło mu w nominacji na stanowisko drugiej osoby w państwie. Te dwuznaczności w podejściu autora książki do sytuacji biedoty pasa rdzy widać w tekście Elegii:
„Większość z nas miała kłopoty z dociągnięciem do pierwszego, ale radziliśmy sobie, ciężko pracowaliśmy i mieliśmy nadzieję na lepszy los. Istniała jednak liczna tych, których zadowalało życie z zasiłków […]. Choć dziś jest we mnie znacznie mniej gniewu niż w tamtych latach, to wtedy po raz pierwszy dostrzegłem, że polityka prowadzona przez demokratów, zwanych przez Mamaw /partią ludzi pracy/, nie do końca ich właśnie dobro ma na celu” (s. 173).
Ta dwuznaczność i zmieszanie różnych opcji w poglądach autora Elegii jest wyraźne nie tylko w samym tekście książki:
/Choć swoją fortunę zbudował w świecie finansów jako protegowany kontrowersyjnego prawicowo-libertariańskiego miliardera Petera Thiela, który ufundował jego kampanię do Senatu, Vance jest jednym z największych krytyków globalizmu, wolnego handlu i wielkich korporacji oraz trybunem ludowym broniącym pomocy państwa, protekcjonizmu i polityki prorodzinnej. Przedstawiając Vance’a podczas konwencji wyborczej Republikanów w Milwaukee, kandydat partii do Senatu z Ohio Bernie Moreno podkreślił, że podobnie jak Trump, będzie on dbał o „zapomnianych Amerykanów”.
„Dla J.D. Vance’a +America First+ (Ameryka przede wszystkim – PAP) to nie tylko hasło, to jego Gwiazda Polarna (…) On wie, co to znaczy żyć w biedzie, (być) zapomnianym przez polityków w Waszyngtonie. Zadba o to, by już żaden Amerykanin nie został zapomniany” – powiedział.
Jeszcze bardziej niż poglądami na gospodarkę, Vance różni się od tradycyjnego partyjnego establishmentu – przynajmniej częściowo – w kwestii polityki zagranicznej. Choć Vance jest jastrzębiem, jeśli chodzi o politykę wobec Chin i Iranu, to nie można tego samego powiedzieć o jego stanowisku wobec Rosji.
W ciągu niecałych dwóch lat w Senacie polityk dał się poznać jako jeden z największych przeciwników pomocy Ukrainie. Jeszcze w kampanii wyborczej w wywiadzie z byłym doradcą Trumpa Steve’em Bannonem twierdził, że nie obchodzi go, co się stanie z Ukrainą, drwił, że za darowane przez USA pieniądze „ministrowie (prezydenta Ukrainy Wołodymyra) Zełenskiego kupują sobie jachty”, i powtarzał hasło często stosowane przez propagandę Kremla, że rządzący w USA „chcą walczyć z Rosją do ostatniego Ukraińca”/. (za: Oskar Górzyński, J.D. Vance – do niedawna mówił o Trumpie jako potencjalnym „amerykańskim Hitlerze”, w: Nowy Dzienniek)
Elegia dla bidoków to rzecz kontekstualnie zmienna, jak każdy tekst, wrzucony w inny czas i inne miejsce. Napisana jako kronika rodzinna urosła do kultowego wymiaru, który ponoć pomógł wgrać wybory prezydenckie Trumpowi. Nie zmienia to jednakowoż istotnych intencji książki, o których Vance mówi wprost:
/I dlatego, kiedy pytają mnie, co najbardziej chciałbym zmienić w białej klasie robotniczej, mówię: „poczucie, że nasze decyzje nic nie znaczą”. Korpus Piechoty Morskiej wypruł ze mnie to uczucie, jak chirurg usuwający nowotwór/ (s. 217).
Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za: J. D. Vance, Elegia dla bidoków, przeł. Tomasz S. Gałązka, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2018, s. 304
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com