„Meksyk moja miłość - historia Eleny Poniatowskiej” Magdy Melnyk to nie tylko rzecz o literaturze, to też, a może przede wszystkim, polityczna historia jednej z ikon literatury latynoskiej, jaką jest Poniatowska. Można o tym czytać w jej tekstach i tekstach o niej, ale można też zobaczyć księżniczkę Poniatowską przemawiającą na głównym placu Mexico City, czyli Zócalo, w oratorskim uniesieniu, wystarczy przejrzeć parę meksykańskich dokumentów filmowych z ostatnich lat.
Sama pisarka zawsze twierdziła, że nie da się nie być autorem politycznie neutralnym, bo ta deklarowana obojętność jest przecież także wyborem politycznym:
„Uważam, że wszystko jest polityczne i jako takie powinno dotyczyć nas wszystkich. Autorzy, którzy twierdzą, że w swojej pracy nie zajmują się polityką, są naiwni, bo nawet to jest postawą polityczną”.
Jej polityczne zaangażowanie ma wiele wymiarów, zarówno tych pośrednich, destylowanych przez literackie koncepty, jak i tych zupełnie realnych, rzeczywistych i bezpośrednich, gdy sama staje przed tłumem i przemawia tak, by przekonać słuchaczy do swoich politycznych i społecznych zapatrywań, a ma je, przez całe swe długie życie, bardzo jasno określone.
Takie zdecydowanie i bezkompromisowość w poglądach zawsze budzi kontrowersje i zawirowania w reakcjach, od pochlebnych po agresywne, na niebezpiecznych skończywszy. Gdy z pełnym zaangażowaniem, przez długie lata, popierała AMLO (skrót od nazwiska prezydenta Meksyku; Andrés Manuel López Obrador) jej własna siostra ostrzegała ją:
„Masz się za Joannę d’Arc, czy uderzyłaś się w głowę? - pytała zdenerwowana. - Kompletnie ci odbiło! Nigdy nie miałaś dużego kontaktu z rzeczywistością, ale teraz to już prawdziwy obłęd. AMLO jest krętaczem, który doprowadzi kraj do katastrofy, a ty z nim jedziesz na jednym wózku. Lepiej daj sobie z tym spokój, ci ludzie na ciebie nie zasługują”. (s. 205)
Poniatowska jednak spokoju sobie nigdy nie dała i nigdy też nie opuszczała ją świadomość niebywałych podziałów społecznych i gigantycznych różnic w podziale narodowego bogactwa. To właśnie te uderzające na każdym kroku i na każdej ulicy zmieszanie skrajnego bogactwa z przerażającą biedą, angażowało ją w wiele projektów i kampanii politycznych, od tych broniących praw kobiet, po protesty obnażające korupcję i fałszerstwa wyborcze.
Gdy Poniatowska leżała w szpitalu w skrajnym wycieńczeniu i depresji, po wielodniowym maratonie, w którym organizowała pomoc ofiarom wielkiego trzęsienia ziemi w 1985 roku, w wyniku którego wiele dzielnic miasta zostało zrównanych z ziemią, między innymi dlatego, że korupcyjne interesy miejskiej biurokracji pozwalały na budowanie domów bez odpowiednich zabezpieczeń i materiałów : „ odwiedziła ją stareńka Josefina, jej Jesusa. Chciała spać na podłodze przy jej łóżku, Elena z trudem odwiodła ją od tego pomysłu. Niedługo później Josefina zmarła. […] Po latach Elena wspomina […] Jesusa to te miliony mężczyzn i kobiet, które nie żyją, tylko walczą o przeżycie”. (s. 172 i 118)
Josefina, czyli literacka Jesusa z „Do sepów pójdę” to idealny przykład osoby, której życie było jednym, wielkim pasmem koszmaru, charakterystycznym dla kobiet w kulturze macho, która je systemowo deprecjonowała, marginalizując. Jesusa była nieustannie bita, poniżana i pomiatana. Zabiła męża, by przeżyć - bo nie miała innego wyjścia, by wyzwolić się od przemocy i okrucieństwa.
Literacka skrajność i przesada? Nagrania Josefiny Borquez (pierwowzór Jesusy Palancares) mówią co innego. Poniatowska, mimo że zanurzona w elitarnych kręgach zarówno tych literackich jak i politycznych Meksyku, doskonale wyczuwała dramat ludzi zmarginalizowanych.
„Josefina mówiła o sobie, że nie ma ojczyzny i nie czuje się Meksykanką. Powtarzała, że gdyby miała pieniądze, to mogłaby nią być. Bez pieniędzy była tylko stertą śmieci, które pies obsikuje i idzie dalej. Dla Eleny było to spotkanie z prawdziwym Meksykiem. Nie z tym w ciągłym pędzie do nowoczesności, lecz z tym wyjętym poza nawias, o rysach twarzy praczki kombinezonów”. (s. 119)
Można by powiedzieć za Gombrowiczem i Octavio Paz’em, którzy dotykali w swych tekstach koszmaru obezwładniającej samotności, iż:
„Przeszłość zbankrutowana. Teraźniejszość jak noc. Przyszłość nie dająca się odgadnąć. W niczym oparcia. Załamuje się i pęka Forma pod ciosami powszechnego Stawania się... Co dawne, jest już tylko impotencją, co nowe i nadchodzące, jest gwałtem. Ja, na tych bezdrożach anarchii, pośród strąconych bogów, zdany jedynie na siebie”.
To stawanie się w kotle niedorzecznej historii, która skazuje nas na poszukiwania sensu w labiryncie absurdalnej i bolesnej samotności, stawia Poniatowską zawsze w centrum wydarzeń i nigdy na uboczu. Jej reporterski instynkt pozwala dostrzec sprawy tak, by można dotrzeć do ich istotności.
„Wśród niezliczonych jej wywiadów były i te ze świadkami oraz ofiarami masakry protestujących studentów w Meksyku w 1968 roku, których efektem stały się książka „Noc Tlatelolco” i cykl rozmów z najważniejszymi meksykańskimi architektami, zebrany w „De la Tierra al cielo”, i setki tekstów, których bohaterami i bohaterkami stali się meksykańscy politycy, działacze, artyści”. (M. Strzelecka, Elena Poniatowska: O wolność kobiet trzeba walczyć, w: Vogue.pl)
Bo można mówić o Meksyku wszystko, ale nie to, iż jest to kraj spokojnej równowagi i powszechnego dobrobytu. Czym zatem jest Meksyk Eleny Poniatowskiej? Niebywałą kombinacją sprzeczności i brakiem równowagi, nieustannym ścieraniem się kultur, języków i wszelakich wpływów obcych i swoich? Z pewnością, ale przede wszystkim jej wielką, nieustannie fascynującą, miłością.
Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Meksyk, moja miłość, Historia Eleny Poniatowskiej, Magda Melnyk, wyd. Osnova, 2022, s. 222.