15 kwietnia 2020

Udostępnij znajomym:

Plucie nie wydaje się jeszcze czynnością opracowaną i zbadaną na tyle dokładnie, żeby wydać o nim książkę. Ukazały się już publikacje poświęcone smrodowi, śmiechowi, brudowi – o pluciu głucha cisza, a przecież wszyscy jesteśmy z nim za pan brat. Napluć, opluć , zapluć, wypluć, plwociny, charki, flegma – co za bogactwo określeń! Ale do czego zmierzam? Otóż plucie ma istotne znaczenie w historii Polski współczesnej i wydaje się, że w historii Polski w ogóle. Pokazuje nasz wyjątkowy, wzajemny stosunek sobie. Jako naród wyjątkowy, kulturalny, a do tego przepełniony chrześcijańskim, ultra katolickim uczuciem miłości do bliźniego, plujemy na siebie z nieskrywanym poczuciem misji. I nic w tym przecież dziwnego, bo jesteśmy narodem mesjańskim.

Wyjątkowo intensywnie, nieomalże namacalnie, przekonuje o tym Gombrowicz w nigdy do końca nieoswojonej pod polskimi strzechami Ferdydurke:

„W słynnym pojedynku na miny […] ważną funkcję pełni pewien zapomniany dziś przedmiot: Syfon (...) wybuchnął płaczem gorącym, żarliwym i szlochał, osiągając w ten sposób szczyt pokajania, objawienia i wzruszenia. Miętus też zaszlochał i szlochał tak długo i obficie, póki z nosa nie pojawiła mu się kapka - wówczas strząsnął ją do spluwaczki, osiągając w ten sposób szczyt obrzydliwości.

Jak wiadomo, ten gest Miętusa wyprowadził z równowagi Syfona, który próbował ratować sytuację, wystawiając do góry palec wskazujący. I choć cios wydawał się nieodparty, przeciwnik miał w zanadrzu coś jeszcze: Miętus natychmiast wystawił ten sam palec i napluł na niego, podłubał nim w nosie, drapał się nim, spotwarzał, jak mógł, jak umiał, bronił się, atakując, atakował, broniąc się, ale palec Syfona ciągle, niezwyciężony, trwał na wysokościach.” (za: S. Duda, Historia przedmiotu. Sztuka spluwania w: Wyborcza.pl)

Jesteśmy w pluciu super dobrzy. Mamy tony śliny w zanadrzu i nie skąpimy jej bo jesteśmy ludźmi z gestem i mistrzami w pluciu na różne odległości i różną mocą. Plujemy nie tylko literacko i gombrowiczowsko, ale też by ulżyć bliźniemu i zwilżyć mu twarz. Plujemy na polskich noblistów, polityków i prezydentów. Charczymy gęstą flegmą z wdziękiem i często zupełnie bezinteresownie. Po prostu to kochamy, bo jesteśmy kochanym narodem, aczkolwiek z dosyć skomplikowaną historią.

Wersja polska rozwoju dziejów każe nam raczej wierzyć, że absurd i brak jakiejkolwiek logiki czy elementarnego sensu jest zasadniczym wyznacznikiem w rozwoju dziejów, a osoby czy postaci biorące w tym procesie udział, kształtują go w taki sposób, by tę paranoję historii jedynie pogłębić. To poczucie w oczywisty sposób rodzi frustrację, często skutkującą koniecznością wyrzucenia z siebie śliny. Zawsze byliśmy przecież nie tylko pawiem, ale i awangardą narodów w działaniach, które miały co najmniej parę, jeśli nie kilkanaście różnych wersji interpretacyjnych, w których nic do końca nie było i nie jest jasne i oczywiste, w których przegrana jest wygraną i odwrotnie, a bohater może być jednocześnie antybohaterem – jakby tego było mało, nie przeszkadza to wierzyć Polakom, że są ze wszech miar wyjątkowi i naturalnie predystynowani do bycia heglowskim zwieńczeniem wszystkiego w dialektycznym rozwoju dziejów.

Okres od września 1939 roku do końca roku1945 jest czymś absolutnie niesamowitym w kontekście wydarzeń, postaci i sytuacji skupiających jak w soczewce „wyjątkowość” polskiej historii. Wprawdzie Alfred Jarry twierdzi w kultowym „Królu Ubu”, że „w Polsce, to znaczy nigdzie”, ale można śmiało sparafrazować to stwierdzenie, mówiąc że w „Polsce to znaczy wszędzie”, bo przecież odyseja wojenna i tuż powojenna Polaków zaczyna się od Rumunii i toczy przez prawie wszystkie kraje europejskie, żeby tylko wymienić: Francję, Hiszpanię, Portugalię, Anglię, Włochy – a także kraje Związku Radzieckiego, Persję, Palestynę, Stany Zjednoczone i wiele innych. A tam gdzie są Polacy jest i Polska z całym dobrodziejstwem tego wszystkiego, co na to pojęcie się składa, zatem plucie włączyć w ten fenomen musimy bez dwu zdań. Żeby nie być gołosłownym, wystarczy przytoczyć cudowne wydarzenie z nieodległej historii naszej, która, czy tego chcemy, czy nie, potwierdza i utwierdza nas w przekonaniu, że plucie na siebie to nasz narodowy sport.

W wojennym Londynie na przykład „podstawowe znaczenie miała opinia nowych gospodarzy i polscy politycy zawczasu starali się o poparcie Anglików. Na tym tle dochodziło do gorszących wydarzeń, takich jak konflikt profesora Kota z wiceministrem Zygmuntem Gralińskim. Panowie prowadzili wojnę podjazdową, aż wreszcie spotkali się twarzą w twarz na londyńskiej ulicy:

‘[…] zauważyłem idącego naprzeciw mnie pana Stanisława Kota - relacjonował Graliński. – Nie mając zamiaru osobistego zetknięcia się z panem Kotem, zdecydowałem się przejść na drugą stronę jezdni, pan Stanisław Kot przystanął i zwracając się w moją stronę, splunął kilkakrotnie w moim kierunku i głośno krzyknął pod moim adresem >>Wstrętny tchórzu, świnia jedna, łajdaku>>. – Nie chcąc wywoływać zajścia […] powstrzymałem się niebywałym wysiłkiem od bezpośredniego zareagowania na doznaną obrazę’” [Sławomir Koper, Polskie piekiełko, s.179/180]

Jeśli weźmiemy pod uwagę wojenny kontekst owego obezwładniającego zdarzenia (tragedię rodaków pod okupacją, łapanki, rozstrzeliwania, zesłania do obozów koncentracyjnych, łagrów, śmierć głodowa w stepach Kazachstanu i na Syberii, kaźnie Pawiaka i Montelupich), to trudno pozbyć się wrażenia, że mamy szczęście do sensownych i umiejących wykorzystać moc swych ślinianek polityków, społeczników, naukowców oraz wszelakiego typu działaczy i aktywistów. Co zadziwiające nie przepadamy za tym, by inni nas opluwali i aby tego uniknąć wzywamy często na pomoc samego Pana Boga! A przynajmniej czyni tak Maria Konopnicka:

„Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz
Ni dzieci nam germanił,
Orężny wstanie hufiec nasz,
Duch będzie nam hetmanił.
Pójdziem, gdy zabrzmi złoty róg.

Tak nam dopomóż Bóg!
Tak nam dopomóż Bóg!

No cóż?

Zbyszek Kruczalak

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor