***
„Jest! Nareszcie jest! Czwarty tom wspaniałej, absurdalnej (a przy tym świetnie diagnozującej współczesną rzeczywistość) historii o rodzinie czeskich arystokratów, którzy porzucają Amerykę, by osiedlić się na Zamku Kostka. Na smutki, na zimowe depresje, szarobure niebo, braki w portfelu i inne uciążliwości… To najlepsze literackie lekarstwo!” (za: zabookowane)
***
„Nazywam się Maria Kostka z Kostki. Jestem trzecią Marią w historii rodu. Marię I pochowano w 1450 roku w rodzinnym grobowcu, nie sprawdzając, czy jest wystarczająco martwa. Kiedy parę lat później otworzono grobowiec, siedziała na schodach. Od tego czasu nasze zwłoki są chowane w zamkniętych trumnach.”
***
„Mój ojciec też był Amerykaninem. (…) Koledzy i studenci zwracali się do niego Frank. Nikt z nich nie miał pojęcia, że jest on czeskim arystokratą. Zapewne nikt z nich nie miał pojęcia również o tym, że istnieją jakieś Czechy.”
***
Już by się mogło wydawać, że nic nie da się wycisnąć z Kostki, a tu proszę bardzo! Kolejna część super zabawnych historii, które powalają nas bezpretensjonalnym humorem. Co to jest Kostka i o co tu chodzi? Jaka kolejna część i czego część? Evžen Boček nie ustaje w znęcaniu się nad nami. Katuje nas tak, że dobrze nam tak. Ale Czesi tak mają, lubią nas wprawiać w radosny stupor śmiania się do rozpuku! Ale z czego się tu śmiać? Zamerykanizowana rodzina czeska odzyskuje po wielu, wielu latach swój zamek na Morawach, ową wspomnianą Kostkę. Kostkowie z Kostki przenoszą się zatem na swe włości i zaczyna się bal – nic nie idzie normalnie i wszystko dzieje się nienormalnie.
Czy można się śmiać tak zwaną pełną gębą i to w zasadzie nieustannie, czytając historyki „Arystokratki”? Jak się okazuje, nie można tego nie robić! Można się starać zachować powagę, ale są to wysiłki spełzające na niczym. Koncepty Evžena Bočka walą nas po żołądku z całej siły, aż do tak zwanego opadnięcia z sił. Jak napisano na blogu Wielki Buk:
„Bo jak tu się nie rechotać, jak nie chichotać, jak nie zaśmiewać się do rozpuku, gdy zaczytujemy się w kontynuacji najzabawniejszych powieści ostatnich lat, czyli dziejów Marii, „Ostatniej arystokratki”? Komedia idealna, piguła radości w książkowej formie, przyjmowana jako idealne remedium na wszelkie smutki i żale. Ta pełna surrealistycznego, absurdalnego, niepodrabialnego humoru seria potrafi sprawić, że nawet największe literackie ponuraki będą uśmiechały się radośnie. Nie jest łatwo napisać perfekcyjną komedię, a Evženowi Bočkowi udało się to bez udawania, że jego powieści są czymś innym niż są. Dodał do tego młodzieżowego sznytu w postaci nastoletniej narratorki, prosty dziennikowy styl i cały szereg okręconych postaci”.
Można, rzecz jasna, dopatrywać się w tej przezabawnej komedii omyłek głębszego dna, ale po co? W gruncie rzeczy cały koncept Evžena Bočka zasadza się na super prostym pomyśle: trzeba zarobić kasę na utrzymanie posiadłości! Jak ro zrobić? Udając, czy nam się to podoba czy nie, tych, którymi już dawno nie jesteśmy - czyli grać arystokratów. W cytowanym już blogu czytamy:
„Jeśli szukamy lektury beztroskiej, bez zbędnych kontekstów, bez wyrafinowanych znaczeń skażonych niepotrzebnym filozofowaniem, to kontynuacja „Ostatniej Arystokratki”, jaką jest „Arystokratka w ukropie” jak wszystkie pozostałe części tej serii, sprawdzają się znakomicie. Evžen Boček zadbał, by w tej opowieści odnalazł się każdy czytelnik spragniony łez czystej szczęśliwości. Pierwszoosobowa, młodzieżowa narracja zachwyci zarówno nastolatków, jak i starszych czytelników. Niezbyt wyszukany, gagowy humor podszyty prześmiewczością, pozwala na wyjątkowo zabawną zabawę z rodziną Kostków na Kostce.
Wszystko, co się Marii przydarza (to ona jest narratorką i tytułową Arystokratką), ma związek z poszukiwaniem kasy na utrzymanie zamku. Odzyskanie posiadłości to jedno, ale jej utrzymanie to już zupełnie inna historia. Stąd szereg kompletnie paranoicznych pomysłów na przyciągnięcie turystów, których wszyscy na zamku traktują jako absolutne zło, ale zło konieczne, bez którego nie da się żyć. Wszystkie śmieszności, dzięki którym dosłownie możemy zrywać boki, są efektem owego przekonania. Otwierające się grobowce, pijana służba, księżna Diana, Heinrich Himmler, Helenka Vondračkova, szalone psy, a do tego wszystkiego tony prozaku, na którym wszyscy lecą, żeby nie zwariować, to tylko niektóre szaleństwa zamku Kostka. Jak już pisałem, trudno nie pokochać przerysowanych, ale zniewalająco zabawnych postaci: hrabiego Kostki (na zmianę załamanego i dostającego „pierdolca” – głównie na skutek trudności finansowych podupadłej jak się okazało Kostki), hrabiny Vivienne (która całą swoją wiedzę o arystokracji czerpie z biografii księżnej Diany), będącej na nieustannym rauszu kucharki, pani Cichej (ach, ta orzechówka…), hipochondrycznego pana Spocka, nieszczególnie dbającego o higienę kasztelana – Józefa, czy wreszcie ostatniej z rodu, młodej Marii (będącej zresztą narratorką opowieści), nad którą wisi niechybne widmo śmierci, albowiem jej przodkinie, również Marie, nie dożywały dwudziestych urodzin.” (za: zabookowane)
Do tego mamy dwa szalone dogi: Olesia i Leosia - kompletnie szurnięte i nieprzewidywalne tak, że aż dech zapiera w obezwładniającym rechocie oraz kotkę Carycę, przemyconą ze Stanów, i jak większość jej rodaków, mocno otyłą.
Jest też Deniska, totalna szajbuska, która głównie operuje dwoma słowami: psycho i super, no i oczywiście są muflony, jak określa się turystów odwiedzających Kostkę. Nie ma dla nich tam litości.
„Według pani Cichej zniknięcie papieru i zużytych szczotek nie jest żadnym zaskoczeniem, ponieważ w Czechach kradnie się wszystko. Poza artykułami higienicznymi na Kostce w czasie sezonu znika też bielizna susząca się na sznurach, a kilka lat temu ktoś ukradł nawet garnek z resztkami jedzenia, które znalazła potem wyrzucone na parkingu.”
W gruncie rzeczy gro gagów, we wszystkich częściach Arystokratki, to „sytuacje” z muflonami albo przez muflony wywołane. Całość ostatniej części „Arystokratka i fala przestępstw na zamku Kostka” zasadza się na tym pomyśle. Dwie niezależne od siebie grupy totalnych szajbusów próbują okraść Kostkę. Jedni chcą zgarnąć bardzo wartościowy obraz ze zbiorów zamkowych, o którego wartości nikt z właścicieli nie ma pojęcia, drudzy chcą się dostać do grobowców, by tam dokonać rabunku czaszki. Ilość gagów związana z tym banalnym wydawałoby się konceptem jest absolutnie niebanalna. Paranoja niemożliwych wydarzeń jest oczywiście skąpana w prozaiku i innych uśmierzaczach, co sprawie, że nie bardzo wiemy, czy to już koniec, czy dopiero początek.
Zbyszek Kruczalak