Podobno w dyskusji nie chodzi o to, by wygrać, ale podzielić się poglądami popartymi argumentami, zweryfikować opinie drugiej strony, znaleźć słabe punkty własnego rozumowania. Takie ścieranie się poglądów zwykle kończy jakaś forma kompromisu. Tyle teoria.
W praktyce na żaden kompromis się nie godzimy, liczy się wyłącznie wygrana. Obserwując publiczne zmagania różnych osób łatwo jest zauważyć, że niektórzy są dobrze do dyskusji przygotowani, a inni bardzo źle. Są również tacy, którym wydaje się, iż prawda, zdrowy rozsądek i sprawiedliwość zawsze wygrywa. Ta naiwna grupa wierzy, że wszechstronna wiedza w poruszanym temacie jest najważniejszym elementem zdrowej dyskusji. Jest to zwykle główny powód ich dość szybkiej przegranej.
Na szczęście sami możemy ustrzec się błędów popełnianych przez innych i zwycięsko wychodzić z każdej potyczki słownej. Po jakimś czasie szacunek dla nas będzie tak wielki, że ludzie będą na nasz widok schodzić z drogi, ewentualnie odwracać głowę. Może nawet nam się poszczęści i nie będziemy zapraszani na imprezy towarzyskie, by inni mogli bez naszego udziału poćwiczyć te umiejętności w mało ciekawych rozmowach. Może na nasz temat. Wystarczy trzymać się kilku zasad.
Przede wszystkim nie bójmy się kłamać. Wyobraźmy sobie, że dyskusja dotyczy produkcji opon samochodowych i jest to temat kompletnie nam obcy. Nie chcemy jednak, by ktoś to zauważył, w związku z czym z impetem włączamy się w rozmowę rzucając od razu kilka wyssanych z palca informacji. Możemy na przykład do mieszanki, z której opona powstaje, dorzucić kilka nieistniejących związków chemicznych. Jeśli jeszcze podamy ich procentową zawartość, wówczas oponent milknie nie chcąc wyjść na głupka. Bo może mamy rację? To, że później spokojnie wszystko sprawdzi, nie ma znaczenia. Wygraliśmy pierwszą, publiczną batalię i nikt nie będzie już później słuchał żadnych tłumaczeń i dowodów. Jeśli usłyszymy nagle, że opona jest biała i tylko dodawane barwniki sprawiają, że do sklepu trafia czarna, atakujemy natychmiast. Biała opona? Co za bzdura! Skąd te informacje?? Jeśli podane nam zostanie źródło tej wiedzy, to domagamy się nazwiska autora, jego uniwersyteckich powiązań, daty urodzenia i sympatii politycznych. Gdy tego nie otrzymamy mówimy: No widzisz, nawet nie wiesz na czyich opiniach opierasz swe argumenty (ach... słodkie zwycięstwo). Jeśli natomiast ktoś zażąda od nas źródła informacji, wówczas bez mrugnięcia okiem wyrzucamy z siebie: Jan Kowalski, docent Jan Kowalski, opracowanie zatytułowane Budowa opony i historia jej produkcji, wydanie IV, poprawione, z 1997 roku. Co, nie czytałeś?? (ach... ten podziw w oczach przysłuchujących się osób)
Niektórzy uważają, że w rozmowach tego typu pomaga nam alkohol i inne używki. Osobiście nie polecam, ale z obowiązku informuję. Ważne jednak, by nie przesadzić. Chodzi o uzyskanie odwagi borsuka lub lwa, a nie padającego na twarz goryla.
Warto również nauczyć się kilku nowych słów. Zamiast mówić gatunek obcy, mówmy allochtoniczny. Używajmy słowa "stricte" na potwierdzenie jakiejś tezy. Nie bójmy się określeń takich jak: bynajmniej, cóż, vis a vis. Sięgnijmy po łacinę, ale tę klasyczną. Wystarczy kilka słówek.
Zamiast mówić, że ktoś nie ma racji, powiedzmy, iż "nie posiada odpowiedniej wiedzy w poruszanym temacie". Gdy nie mamy gotowej odpowiedzi, bo dopiero powstaje ona w naszej głowie, musimy zdobyć kilka cennych sekund. W końcu umiejętne kłamstwo, to też sztuka. W tym celu rzucamy na początku zdanie typu: "Pozwól sobie co nieco wytłumaczyć". Równocześnie spoglądamy przeciągle na interlokutora, a także upewniamy się, iż otoczenie słucha, w kąciku ust umieszczamy ledwo widoczny, drwiący uśmieszek, powoli nabieramy powietrza... i jedziemy ze wszystkim, co nam tylko przyjdzie do głowy.
Zdarzy się, że przyłapani zostaniemy na kłamstwie lub niewiedzy. Wówczas trzeba natychmiast odwrócić uwagę od własnej osoby. Jeśli powiemy, że Kraków, tak jak całe Mazowsze, ma problem z zanieczyszczeniem powietrza, to może się tak dziwnie złożyć, że rozmówca będzie wiedział, iż Kraków leży w Małopolsce i zwróci na to uwagę. Nigdy, ale to nigdy, nie przyznajemy się do błędu! Zamiast tego mówimy: No i po co ta agresja? Chodzi o zaszokowanie przeciwnika. Zamilknie na chwilę, a nam tylko o to chodzi, bo od razu zmieniamy temat.
Absolutnie ostatecznym argumentem, jakim możemy się posłużyć, jest sięgnięcie do historii rodowej przeciwnika, jego poglądów politycznych, czy stosunku do kraju urodzenia. Pamiętajmy, że liczy się wyłącznie efekt. Prawda jest nieważna. Niestety, w ostatnich czasach bardzo wiele osób trudno jest do czegokolwiek przekonać, więc i wspomniane argumenty muszą być stosowane w dyskusjach częściej. Kiedy czujemy, że rozmowa przybiera niekorzystny dla nas obrót, lub z różnych powodów nie jesteśmy w stanie wymyślić nawet nieistniejących statystyk na poparcie naszej tezy, wówczas wytaczamy najcięższe działa. Słowa takie jak obrońca środowiska, wegetarianin, lewak, faszysta, zdrajca, wnuk ubeka, etc. czynią cuda. Musimy się tylko upewnić, że nie zostaną potraktowane jako żart. Osiągamy to ucinając dyskusję. Możemy odwrócić się i odejść, wcześniej machając ręką w geście zwątpienia. Nikt się z tego nie wygrzebie, a my pozostaniemy niepokonani.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.