13 lipca 2016

Udostępnij znajomym:

„Eksperyment Zimbardo pokazał,
że do bardzo brzydkich rzeczy jest zdolny
zwykły człowiek – bliski, tu i teraz…”(*)

Zastanawiamy się już od pewnego czasu, co stanowi o wyjątkowości kryminałów, powieści sensacyjnych, szpiegowskich, thrillerów medycznych i całego tego działu literatury popularnej, wydawanego przecież w setkach tysięcy egzemplarzy, a pisanego przez autorów, których popularność, jeśli nie przekracza, to z całą pewnością dorównuje blichtrowi celebrytów hollywoodzkich. Odpowiedzi rzecz jasna jest mnóstwo, bo każdy ma jakieś swoje preferencje i ulubienia, bo przecież istnieje tyle realizacji dzieła literackiego, ilu ma ono czytelników. Jest jednakowoż pewien wspólny ich wymiar, który można by nazwać kategorią mroczności, czy raczej opisem ciemnej strony naszej świadomości. Kochamy thrillery, kryminały i horrory, bo wielką literaturą nawet jeśli nie są, to straszeniem w różnych formach odreagowania nam pomagają. To straszenie, zastraszanie czy przestraszanie jest czymś immanentnie wpisanym w istotę gatunku, a biorąc pod uwagę naturalną predylekcję każdego z nas do uprawiania procederu „projekcji – identyfikacji” w trakcie czytania (czy oglądania) tekstu (literackiego czy filmowego), możemy przeżywać swoiste „kryminale” katharsis.

Nie jest to rzecz jasna jedynie „kryminalna” przypadłość i projektujemy oraz identyfikujemy się z ulubionymi bohaterami czy literackimi postaciami we wszystkich rodzajach i gatunkach literackich. Wystarczy choćby wspomnieć o książkach Cormaca McCarthiego, a w szczególności jego „Krwawym południku”, by uświadomić sobie skalę tego zjawiska w literaturze w ogólności. Kryminały zapewniają nam jednak ten proces masowo i prawie zawsze w kontekście, wspomnianego już, „zastraszenia” mrocznością. Można by sformułować nawet pytanie: po co czytasz, skoro się przestraszysz? Odpowiedź jest zawsze jedna: – bo lubię?

Jest coś perwersyjnego w tym, że ciemne strony naszej świadomości odpychamy od siebie jak najdalej, a jednocześnie kochamy się „babrać” w brudach innych. Cóż bardziej podniecającego od wyjących syren karetek, wypadków i katastrof wszelkiego rodzaju, a już w szczególności nic bardziej nas nie przeprawia od dreszcz rozkoszy, niż wiadomość o niepowodzeniu, nieszczęściu czy tragedii innych. Czyż nie na takim właśnie „modelu świata” stoją wszelkie media społecznościowe? Ten model można łatwo streścić w jednym zdaniu: - im gorzej tym lepiej! Stąd tyle „hejtu”, nietolerancji, agresji i chamstwa we współczesnej komunikacji globalnej. Dzięki przyzwoleniu na takie zachowania wzrasta oczywiście oglądalność poszczególnych stron, portali czy programów, a to bezpośrednio przekłada się na zyski od i z reklamodawców. Dlaczego tak się dzieje? Możliwe, że przyczyna tkwi w naszej genetycznie dziedziczonej zwierzęcości. Jak wiadomo powszechnie, jesteśmy zwierzętami w ponad dziewięćdziesięciu procentach naszego ludzkiego genomu, przy czym ta „ludzkość” to tylko niecałe cztery procent całości. Musimy zatem „walczyć”, katować się i gryźć wzajemnie, bo to są cechy potrzebne do przetrwania gatunku, w taki sam sposób konieczne jak permanentne rozmnażanie. Nie wiadomo jakkolwiek, dlaczego inne „zwierzęce” cechy ominęły nasz genom, żeby tylko wspomnieć o lojalności, bezinteresownemu oddaniu, wierności i uczeniu się na błędach.

„Ludzki genom zawiera w sobie jakieś 3 miliardy bazowych par genów. I to właśnie one sprawiają, że jesteśmy tym, czym jesteśmy. Spośród tych 3 miliardów zaledwie 0.1% jest unikalny. Genetyczne podobieństwo między jednym człowiekiem a drugim, wynosi bowiem aż 99.9%.

Jeśli chcielibyśmy wydrukować nasz genetyczny kod, to zająłby on jakieś 262,000 stron. Czyż to nie jest niesamowite, że jedyne 500 stron byłoby unikalne? Jednak podobieństw nie musimy doszukiwać się tylko u drugiego człowieka, lecz także u innych zwierząt, a nawet owoców.

Badania przeprowadzone w 2005 roku udowodniły, że genetyczne podobieństwo między szympansem a człowiekiem wynosi aż 96%.

Koty są bliższe człowiekowi niż może wam się wydawać. Według badań przeprowadzonych w 2007 roku, 90% naszych genów dzielimy z kotami – a konkretnie z rasą kotów abisyńskich.

Jeśli chodzi o geny kodujące białka, to z myszami mamy całkiem sporo wspólnego, bo aż 85%. Natomiast jeśli chodzi geny niekodujące, to genetyczne podobieństwo wynosi już zaledwie 50%. Pracownicy National Human Genome Research Institute twierdzą, że jakieś 80 milionów lat temu na Ziemi żył nasz wspólny przodek.

Co szczególnie szokujące, genetyczne podobieństwo między człowiekiem a bananem wynosi 60%. (za: www.wiedziholik.com)

I co wy na to?

Nic zatem dziwnego, że naukowcy różnych specjalności (w tym szczególnie psychologowie i psychiatrzy) zachodzili w głowę, gdzie może być umiejscowiony jakiś specyficzny gen, część mózgu, hormon czy cokolwiek innego, co skłania nas raczej do działania złego niż dobrego. Niesamowitym tekstem na ten właśnie temat, który wprawdzie nie jest kryminałem sensu stricto, ale można go czytać nieomalże jak thriller polityczny, a nawet szpiegowski, jest praca Jacka El-Hai zatytułowana „Goring i psychiatra – tragiczny pojedynek umysłów”. Książka opisuje fascynującą sytuację badawczą, która wydarzyła się zaraz po zakończeniu działań wojennych, gdy udało się wyłapać i umieścić w jednym więzieniu najwyższych rangą hitlerowców. Jak napisano w jednej z recenzji:

„Wraz z Hermannem Göringiem do amerykańskiego centrum śledczego Mondorf-les-Bains w Luksemburgu trafiło tuzin ozdobionych monogramami waliz, zawierających mundury, jedwabną bieliznę, ranne pantofle, termofor, cztery pary okularów oraz całe mnóstwo zegarków, spinek do krawatów i mankietów, cennych papierośnic, pierścieni z brylantami i rubinami i odznaczeń. To właśnie tam były marszałek Rzeszy po raz pierwszy zetknął się z Douglasem M. Kelleyem, wojskowym psychiatrą, który zamierzał wyjaśnić, jakie cechy osobowości nazistowskich przywódców uczyniły z nich zbrodniarzy. Po wielu rozmowach z Göringiem, Rudolfem Hessem, Hansem Frankiem i innymi nazistami, którzy mieli wkrótce zasiąść na ławie oskarżonych w Norymberdze, Kelley doszedł do wniosku, który zaszokował nawet jego samego. Naziści nie byli potworami. Za ich zbrodnie nie były również odpowiedzialne żadne specyficzne cechy, które można byłoby odnaleźć tylko u Niemców. Naziści byli podobni do nas i wyłącznie sprzyjające okoliczności, które pozwoliły im dojść do władzy, sprawiły, że mogli wcielać w życie najśmielsze i najbardziej potworne wytwory własnej wyobraźni.

15 października 1946 r. Hermann Göring popełnił samobójstwo, zażywając cyjanek potasu. W Nowy rok 1958 r. doktor Doulgas M. Kelley uczynił dokładnie to samo.

W książce „Göring i psychiatra” Jack El-Hai mierzy się tajemnicą tej niezwykłej historii. Snując szczegółową relację dotyczącą więzi, jaka zrodziła się między byłym marszałkiem Rzeszy i doktorem Kelley, powraca do fundamentalnych pytań o winę i odpowiedzialność, zadawanych przez amerykańskiego psychiatrę.[…].

Autor w swojej książce skupia się na relacji Kelley’a z Goeringiem. Śledzi pracę i stopniowe poznawanie prawdy przez amerykańskiego psychiatrę. Obserwuje i opisuje dochodzenie do niej i reakcje samego lekarza, a potem konsekwencje, jakie ta wiedza miała dla niego i jego najbliższych. Kelley nie „udźwignął” prawdy. Ta wiedza go przerosła i zabiła. Nie tego spodziewał się odkryć w Norymberdze, w umysłach Goeringa i jego kompanów. Jak widać, dążenie do prawdy, chęć zajrzenia w zakamarki umysłów zbrodniarzy okazała się zabójcza. Jednak dzięki temu poznaliśmy prawdę i wiemy, co nam grozi, czego się wystrzegać. O tym pisze El-Hai. Jego książka to przestroga, aby historia sprzed 70 lat nigdy więcej się nie powtórzyła, bo jak wiemy… historia lubi się powtarzać”. (z. www.madreksiazki.org)

Douglas M. Kelly nie znał jeszcze, bo znać nie mógł, badań profesora Philipa Zimbardo, omówionych i przedstawionych w książce „Efekt Lucyfera”.

Zbyszek Kruczalak

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor