Niezwykła proza. Bardzo niezwykła. Znakomita! Dlaczego?
Uderza w niej najbardziej to, że brutalnie i wprost:
- dotyka rzeczywistości emigranckiej w USA
- ukazuje tę rzeczywistość z perspektywy młodego, nielegalnego emigranta, którym był, jest , albo może być każdy z nas
- obezwładnia i fascynuje językową autentycznością, poprzez którą dotyka najgłębszych pokładów świadomości bohaterów
- skazuje na obcowanie z postaciami, które doświadczają sytuacji skrajnie bliskich wszystkim emigrantom
- skupia się na drastycznych aspektach życia emigrantów, o których wszyscy wiemy, ale wolimy o nich nie mówić
- pozwala nam wejrzeć w świadomość bohaterów poprzez różne wydarzenia, także te bolesne, pełne przemocy, cierpienia i bezradności
- daje nam jednak pewną nadzieję - mimo wszystkiego złego, okrutnego, brutalnego i bezwzględnego – że emigracja, poprzez spotkanie z drugim, niekoniecznie musi być piekłem.
Opowieść jest zadziwiająca językowo. Dialogi głównych postaci to melanż slangu z pogranicza języka ludzi niewykształconych i literacko obytych, ale niestroniących od językowej brutalności i barwnych przekleństw. Wynika to z faktu, że główny bohater pracuje w księgarni z literaturą hiszpańskojęzyczną, a jej właściciel jest mistrzem slangowych kalamburów osadzonych w jego ulubionych lekturach. Mamy zatem Liborio, młodego emigranta meksykańskiego, którego język jest raczej daleki od jakiegokolwiek wyrafinowania, ale ma za to wszelkie cechy hybrydy językowej zwanej powszechnie „spanglish” i mamy jego szefa (określanego terminem „Chief”), którego popisy oratorskie w określaniu i dyskredytowaniu Liborio, zachwycają nieskończoną pomysłowością. Oto parę przykładów:
„Jak nie masz chleba, ciesz się tortillą, głąbie patafiański”
„to co o tym powiesz, wszarzu inwokacyjny”
„cholera, wszarzu sakramencki, siadaj no na tym krześle, to ci opowiem kawał. Wiesz, dlaczego każdy fiut to dżentelmen? Nie wiesz, wszarzu jeden? Bo zawsze staje, żeby dama mogła usiąść, hłe, hłe, hłe. No to zdrówko!”
„no dobra, wszarzu, jak się uważasz za takiego mega fakin cwaniaka, to weź mi coś napisz, pętaku jerychoński”
Takich popisów mamy w tekście nieskończoną ilość. Liborio też nie ustępuje w językowych popisach swemu pryncypałowi:
„Chiefie, skoro pan jest ateista, to dlaczego wierzy pan w Matkę Bożą z Guadelupe? – Uch, przygłupie siermiężny, a skąd ty niby wiesz, że jestem ateistą, i skąd, że wierzę w fakin Matkę Bożą z Guadelupe? – no przecież chodzi pan co niedzielę do kościoła z doñą, nie? – Że ktoś chodzi do kościoła, nie znaczy jeszcze, że wierzy w Boga, ancymonie kacerski. – Czyli nie wierzy pan w Matkę Bożą z Guadelupe? – Mało, że wierzę, ja jej ufam. – No to dlaczego ciągle pan na Bogu psy wiesza? – Bo przecież matka Boska nie ponosi odpowiedzialności za grzechy Ojca, Syna ani Ducha Świętego, wszarzu bluźnierco”.
„Chiefie, a dlaczego pan tak bluzga, kiedy jest sam, natomiast przy klientach nigdy? – A jakie ja to niby fakin pierdzielone bluzgi mówię, ty cholerny fakin wszarzu wścibski? – no jakie. – To nie są żadne fakin pierdzielone bluzgi. Bluzgi to jest to, co zapodają w tych zafajdanych telenowelach ci wszyscy wypindrzeni fakin mądrale z czystymi sumieniami i dupą niepodtartą, ci putos republikanie, cholerne sukinsyny, przymuły gruboskórne i tępe. To są dopiero bluzgi. Że głosuj na mnie, że ze mną będzie ci lepiej, że weź fakin kredyt, że ty jesteś panem w swoim domu… Debile. Ja mówię, jak mówię, żeby nazywać rzeczy po ich fakin imieniu, prosto z mostu, fuck”.
Cała ta językowa ostrość, swoiście nacechowana wyzwaniem wobec norm i przyzwyczajeń czytelniczych, ma jednakowoż drugorzędne znaczenie. Stanowi oczywiście wartość samą w sobie, ale jednocześnie jest tylko tłem w budowania postaci pełnokrwistych, autentycznych i wiarygodnych. Powieść Aury Xilonen jest bowiem jak najdalsza od konstruowania świata emigrantów w modelu znanego powszechnie stereotypu „od pucybuta po milionera”, czy polskiej wersji chicagowskiej „Wakacjuszki”. Autorka w „Jankeskim fajterze” nie owija w bawełnę narodowych czy osobistych kompleksów, patriotycznego płaczu czy nieutulonych żalów pseudo religijnego poczucia upokorzenia, wyższości czy niższości. Autorka wali z całej siły po naszym poczuciu wygodnictwa, zgody na niesprawiedliwość, przymykaniu oczy na rozpacz i beznadzieję życia innych! Pokazuje życie emigrantów w Stanach takim, jakie ono jest dla ogromnej liczby ludzi, którzy żyją na granicy tego, co ludzkie i tego, co nie ludzkie!
Mimo emigranckiego fatum, z jakim zmagamy się „Jankeskim fajterze”, nie odnosimy wrażenia, że jesteśmy świadkami niemożliwej do rozsupłania tragedii, gdy czytamy powieść super młodej, zaledwie dwudziestodwuletniej autorki. Liborio jest bowiem postacią naszkicowaną w sposób „budzący wątpliwości” – to znaczy nie jest przesycony żółcią za cały koszmar „syfu”, jaki nań spada od urodzenia. Nie wylewa się z niego nienawiść do świata, nie jest pełen złości czy tłumionej nienawiści za to, że: porzucono go jako niemowlę, wychowywała go toksyczna i brutalna matka chrzestna, o mały włos nie umarł, przedzierając się przez granicę, a potem kolejny raz, gdy złapali go urzędnicy emigracyjni, gdy musiał pracować jak niewolnik na plantacji bawełny, że ciągle go bito, a on musiał bić innych, by przeżyć, że nigdy nie zdobył wykształcenia, że ciągle doznawał wszelakich upokorzeń z powodu ciemniejszego odcienia skóry i pochodzenia, językowej odmienności i tego wszystkiego, na co składa się życie nielegalnego emigranta.
Jednym słowem nie jest Liborio jednoznaczny i oczywisty, a cała powieść zachowuje dosyć nieoczekiwanie równowagę w tym, co świat określa terminem walki między siłami dobra i zła. Jak napisano w jednej z recenzji:
„I właśnie na jednostce skupia się Aura Xilonen, której debiutancka powieść „Jankeski Fajter” została wielokrotnie nagrodzona i stała się literacko-lingwistycznym fenomenem na skalę światową. To historia napisana w ingleñol – połączeniu potocznej wersji języka hiszpańskiego z angielską duszą, czerpiąca z amerykańskiej wersji angielskiego pełnymi garściami. Dzieje Liboria, chłopaka, który przechodzi przez piekło, by po drugiej stronie odnaleźć siebie, zainspirowana została opowieściami dziadka Aury oraz anegdotami z życia jej rodziny. To rzeczywistość i mit zmieszane ze sobą, by stworzyć realistyczną anty-odyseję, wędrówkę w nieznane, która pozwala przekraczać granice i iść za głosem serca.
Kontynuacja za tydzień
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com/