Książka Macieja Stasińskiego „Diabeł umiera w Hawanie” to zbiór reportaży wywiadów, artykułów i esejów. Autor, znakomicie zorientowany w sytuacji Kuby, otwiera nas swoim tekstem na różne aspekty tego, co stanowi o fenomenie tej niezwykłej wyspy. A stanowi o jej wyjątkowości nie tylko klimat, położenie, sytuacja polityczna i wszelka inna, ale przede wszystkim ludzie. Autor przedstawia wiele sylwetek „ludzi wolnej Kuby”, o których często nawet nigdy nie słyszeliśmy. Pokutuje przecież powszechne, i jednakowoż nie bezpodstawne przekonanie, że Kubańczycy nie są narodem „walecznym” i że daleko im do niepokornej postawy narodów Europy Wschodniej (oczywiście głównie Polaków), które to uporały się z tak zwanym komunizmem wprawdzie nie szybko i łatwo, ale za to skutecznie. Ta rozbieżność w „waleczności” wynika z wielu uwarunkowań, a jednym z najistotniejszym był fakt, iż reżim Fidela Castro, w przeciwieństwie do innych reżimów totalitarnych, upuszczał tak zwany wentyl bezpieczeństwa i pozwalał emigrować Kubańczykom przynajmniej w trzech wielkich, oficjalnych, falach wyjazdów z Kuby. Coś w tej metodzie musi być, gdyż nigdy w tym kraju nie doszło przecież do strajków, zamieszek czy powstań na wielką, ogólnonarodową skalę. Opozycja demokratyczna istniała i istnieje, ale są to nieliczne jednostki zdeterminowane w walce z dyktaturą Castro. Jak czytamy w książce Macieja Stasińskiego:
„Na Kubie od lat jest inaczej. Kiedy nagromadzi się zmęczenie i sprzeciw – Castro otwiera granice. Zrobił to już na masową skalę trzykrotnie – w latach 1964, 1980 i 1995. Na łeb na szyję, głównie do USA, wyjechało wtedy kilkaset tysięcy Kubańczyków. Od kilku lat po 20 tysięcy rocznie emigruje do USA legalnie. – Młodzież nie myśli o niczym innym, jak tylko o tym, jak tu wyjechać – skarży się biskup Siro Bacallao”. (s.95)
Inny, cytowany również już uprzednio opozycjonista, Dagoberto Valdesa, nie pozostawia złudzeń co do kondycji i jakości społecznej tkanki narodu drastycznie zdeprawowanego przez dyktaturę:
„Po pierwsze, totalitarny komunizm spowodował na Kubie antropologiczne straty. Hanna Arendt pisała, że totalitaryzm produkuje nieosoby, ludzi bez perspektyw życiowych, bez ambicji, którzy nie wiedzą nie tylko, co to wolność, ale i odpowiedzialność za swoje życie. Po drugie, skutkiem ponad pół wieku totalitarnego zniewolenia jest analfabetyzm polityczny, obywatelski i społeczny. Kubańczycy nie mają świadomości swobód i praw, panuje kultura pisklaka, który czeka, co mu dadzą, co rzucą do sklepu, co przywiozą, na co pozwolą. Jak pisklę się buntuje, to nie dostaje jedzenia. Po trzecie, panuje wszechwładna korupcja. Nie chodzi o korupcję nomenklatury, ale o powszechne zepsucie, o codzienny sposób /załatwiania/ zwykłych spraw. Życie codzienne polega na kradzieży, załatwianiu za pomocą pleców i układów, a nie na pracowaniu. To jest korupcja, czyli zepsucie duszy”. (s. 137)
Jeśli się jednak przyjrzeć temu cytatowi, to nakłada się on nie tylko na kubański sposób istnienia zdegenerowany rządami Fidela Castro, ale jest uniwersalnym opisem sytuacji jakiejkolwiek totalitarnej dyktatury i w niczym się nie różni od technik degeneracji układów społecznych, z jakimi mieliśmy do czynienia choćby w Polsce. Jest jednak coś specyficznie „castrowskiego” w tej degrengoladzie Kuby, co bierze w nawias kategorie uniwersalnego opisu systemów totalitarnych. Nie pozostawia, co do tego, żadnych złudzeń fragment książki, w którym mówi się o nadzwyczajnie diabelskim sposobie manipulacji w deprawacji kraju, jego kultury i obywateli, w imię oczywiście idei wodza:
„Kuba jest w istocie, podobnie jak Korea Północna, dyktaturą doskonałą, czyli doskonale totalitarnie zorganizowaną /w głąb/ społeczeństwa, które zupełnie paraliżuje, i doskonale odporną na zewnętrzne otoczenie, rynkowe i demokratyczne. (s.205)
Niby nic się na Kubie nie dzieje, nie ma rewolucji, nie ma powstania, nie ma strajków – Kubańczycy żyją w swoistym uśpieniu, a przecież, o czym mało kto z nas wie:
„w latach 1960-66 w górach Escambray w środkowej Kubie istniała poważna partyzantka antycastrowska, niemal replika partyzantki samego Fidela w górach Sierra Maestra z lat 1956-59. W szczytowym momencie pod rozkazami byłego dowódcy rewolucjonistów antybatistiańskich Evelio Duque w Escambray walczyło 3 tysiące partyzantów zorganizowanych w siedem bojowych kolumn. Fidel Castro nie był jednak Batistą, opromieniony obaleniem dyktatora miał ogromne poparcie narodu i wiedział, czym grozi tolerowanie, lekceważenie lub nieumiejętna walka przecie partyzantom w górach […] wojna w Escambray trwała długich sześć lat, aż do zupełnego wytępienia powstańców i kosztowała sześć tysięcy zabitych po stronie armii Fidela Castro. (s. 209)
Co ciekawe, w książce Macieja Stasińskiego, jakby przy okazji mówienia o Kubie, pojawia się dyskusja znacznie wykraczająca poza granice wyspy. Przypomina ona te wszelkie dylematy i zapętlenia w działaniach opozycji demokratycznej w byłych „demoludach”, które zapełniały drukowane powielaczowo publikacje (biuletyny, gazety, książki) ukazujące się masowo w drugim obiegu wydawniczym.
„Filozof Ricardo Bofill był jednym z ojców założycieli kubańskiej opozycji demokratycznej opartej na pokojowej obronie praw człowieka w myśl aktu konferencji KBWE w Helsinkach i wzorującej się na podobnych ruchach w Związku Radzieckim i Polsce. Do założonego przezeń w 1976 roku Kubańskiego Komitetu Praw Człowieka przyłączyli się honorowo z zagranicy Jelena Bonner, Jurij Orłow, Anatol Szczarański, Vaclav Havel, Aleksander Sołżenicyn, Lech Wałęsa, Adam Michnik. Bofill działał na Kubie do 1988 roku, gdy zmuszony do emigracji, po odsiedzeniu w sumie 12 lat więzienia na wyspie, ostatecznie wyjechał do Miami na Florydzie, gdzie do dziś działa w środowiskach politycznej emigracji.” (s.212)
Książka Stasińskiego prowokuje zresztą wiele innych pytań, znacznie ogólniejszej natury, aniżeli te, dotyczące politycznej teraźniejszości i przyszłości Kuby. Przypomnijmy cytat z wypowiedzi Dagoberto Valdesa, który otwierał artykuł w poprzednim numerze monitora:
„Ja wierzę w siłę mniejszości, które pokazują drogę, jak wielki kubański pedagog i filozof Medardo Vitier. Wielkie przemiany były zawsze dziełem oświeconych mniejszości. Że ich dokonywały rewolucje mas, to mit i oszustwo. Ludzie prości pójdą za oświeconą mniejszością. Ten wielki potencjał myśli, energii, zaangażowania istnieje i na Kubie i na emigracji. Tylko śluza pozostaje zamknięta. Jak się otworzy, runie naprzód.” (s.138)
To zresztą tylko jeden z głosów, który współtworzy dyskusję o elitarnym albo egalitarnym charakterze zmian społecznych i politycznych. Jeśli się przyjrzeć rewolucjom w ogólności, to zawsze były powodowane i wywoływane brakiem czegoś (głównie jedzenia i elementarnych swobód), a na barykady szli raczej wychudzeni desperaci w poszukiwaniu sytej przyszłości. Trudno sobie wyobrazić szańce wolności z walczącymi na nich grubasami. Głód rodzi desperację, sytość rodzi lenistwo. Wszelkie inne aspekty czy wymiary rewolucyjnego działania (wolność, równość, niepodległość, braterstwo) wydają się być raczej pochodną pierwotnej motywacji, jaką jest głód czy drastyczna niewola. Oczywiście kwestią otwartą pozostaje pytanie, kto rozpala w piecu rewolucji, czy mówiąc poetycko, kto czyni owo zarzewie zrywu rewolucyjnego, powstańczego czy jakiegokolwiek innego? Być może są to twórcy demokratycznej opozycji, intelektualiści i artyści, w szczególności pisarze i poeci. Być może, ale nie na pewno, co zresztą widać w kontekście współczesnej Kuby, gdzie nic nie jest takie, jak powinno być i wszystko się wymyka uniwersalnemu paradygmatowi. Głód i prześladowania nie skutkują rewolucją, intelektualiści opozycji są kompletnie bezsilni, a Fidel castro jest wiecznie żywy! Maciej Stasiński pisze o tym w ten sposób:
„Oswaldo Paya Sardinas sadza mnie w swoim mieszkaniu w centrum Hawany; długo i cierpliwie rozplątuje kłopoty kubańskiej opozycji. Jest najwyraźniej ze wszystkich kubańskich demokratów świadom słabości, na jaką cierpią oni sami i popierający ich retorycznie Zachód. I najdobitniej ze wszystkich odrzuca obezwładniający syndrom /zakładnika długowieczności i wigoru Fidela Castro/. (s.99)
Rzeczywistość jak zawsze jest przecież znacznie bardziej skomplikowana, niż nam się to wydaje. Jedno jednakowoż jest niezmienne, uniwersalne i wieczne, a jest to zdolność przystosowywania się człowieka, nawet do najpotworniejszych warunków, systemów i tyranii. Stasiński daje temu niezbity dowód w książce „Diabeł umiera w Hawanie”:
„ – /Naszym własnym sposobem/. Jednym z najwspanialszych wyrobów był kotlet z grejpfruta. Z braku mięsa podręcznik pokazywał, jak obrać grejpfruta, wycisnąć sok, a miąższ – doprawiony czosnkiem, cebulą i cytryną – usmażyć jako stek.” (s. 192)
Zbyszek Kruczalak